Ostateczność

Siła zmian

Autor: Łukasz 'Qrchac' Kowalski

Ostateczność
Zapoczątkowana przez Steve’a White'a i Davida Webera seria Starfire miała swoje wzloty i upadki. Te drugie w szczególności dotyczyły piątego tomu, gdzie współautorem w miejsce Webera została Shirley Meier. Ostateczność powstała we współpracy White'a z Charlesem E. Gannonem – czy ta zmiana okazała się lepsza niż poprzednia?

Fabuła szóstego tomu rozpoczyna się niedługo po wydarzeniach z Exodusu. Na Bellerophon życie toczy się bez większych rewolucji – Ruch Oporu z jednej strony stara się działać, z drugiej próbuje nie zwracać na siebie większej uwagi niż to konieczne. W szeregach Arduan widać coraz mocniejsze pęknięcia i różnice zdań co do tego, czy ludzie są tylko zwierzętami. Za to kosmiczna ofensywa zaczyna powoli zmieniać środek ciężkości – z każdym straconym przez najeźdźców statkiem siły Unii Międzygatunkowej przechylają szalę zwycięstwa na swoją stronę.

Pierwszą widoczną zmianą jest ilość treści, jaką dla nas przygotowano. Ponownie otrzymujemy opasłe tomiszcze zapełnione niewielką czcionką, co jest przyjemnym zaskoczeniem. Ponadto autorzy zaczęli tworzyć z dużo większym rozmachem. Owszem, pierwsze kilkanaście rozdziałów skupia się na prostowaniu niektórych niefortunnych zabiegów fabularnych z poprzedniego tomu, przez co akcja delikatnie traci na dynamizmie. Jednak w połowie książki wydarzenia zaczynają nabierać prawdziwego tempa.

Oprócz walk w przestrzeni kosmicznej duży nacisk położono na działania partyzanckie, a w przypadku obcych – wywiadowcze i polityczne. Co ciekawe, tym razem najsłabiej wypadły te pierwsze. Pomimo powrotu admirałów takich jak Li Magda działaniom flot nie towarzyszy już napięcie, które pamiętamy z wcześniejszych odsłon cyklu. Zadziwiająco dobrze prezentują się za to zmagania polityczne i propagandowe zastępujących w tej materii ludzi Arduan. Jedyne tarcia wewnątrz grup homo sapiens sapiens możemy zaobserwować w strukturach Ruchu Oporu, które w mniej lub bardziej udany sposób starają się równoważyć, w tym wypadku zadziwiająco jednomyślny, sojusz Unii Międzygatunkowej.

Również bohaterowie nabrali wyrazistości i odzyskali klasyczne żołnierskie jaja ze stali. Zmiana ta dotyczy obydwu stron konfliktu. Stojący po przeciwnych stronach barykady w końcu używają swoich mózgów, i to nie tylko do wymyślania nowych obelg, ale również do planowania i tworzenia strategii. Jest to kolejny dowód, że White odzyskał panowanie nad sytuacją. Ten konflikt w końcu zaczął mieć ręce i nogi.

Nie obyło się jednak bez kilku zgrzytów. Pierwszą rzeczą, jaka dość mocno przeszkadza w płynnym czytaniu, jest chronologiczny bałagan. Autorzy zdają się przeskakiwać całkiem spore odcinki czasu bez najmniejszego ostrzeżenia czy wprowadzenia. Wszystkie wydarzenia rozgrywają się na przestrzeni około trzech lat, ale z uwagi na brak jednoznacznych znaczników czasu trudno to określić. Kolejnym problemem jest użycie zwrotów typu "nie wiedział, że to zaprzepaściło szanse na zawarcie pokoju między rasami", i to już na początku książki. Nie wiadomo do końca, czy owe "prorocze" stwierdzenia staną się faktem, jednak i tak psują odbiór całości – nie pasują do historii, która opowiadana jest z perspektywy bohaterów, a nie wszechwiedzącego narratora.

Ostatecznie szósty tom pokazuje, że seria Starfire wróciła na mniej więcej właściwe tory. Powieść nie powala na kolana, ale jest całkiem solidną pozycją, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę intensywną końcówkę. Steve White nadal potrafi pisać, a Exodus widocznie był tylko wypadkiem przy pracy. Pytanie tylko: czy to ostatni tom, czy należy spodziewać się kolejnego?