Orzeł biały
Mały ptaszek i zgniłe jajka
Wyjściowy pomysł Orła białego, który na pierwszy rzut oka wydaje się całkiem oryginalny, po nieco bliższemu przyjrzeniu się powieści okazuje się słabo zamaskowanym – a wręcz ledwo przypudrowanym – motywem apokalipsy zombie. Po zażyciu preparatu mającego być cudownym gwarantem nieśmiertelności, zwanego N-Genem, niemal wszyscy ludzie przemieniają się w krwiożerczych orków. Niemal, bo w Polsce wybuchła tradycyjna kłótnia: nikt nie potrafił powiedzieć, komu specyfik się należy, kto powinien dostać go jako pierwszy, a kogo trzeba z majaczącego na horyzoncie wiecznego raju wykreślić, zanim w ogóle się tam dostanie. W związku z tym tereny naszej ojczyzny wciąż zamieszkiwane są przez zwykłych ludzi. Państwo przekształciło się w Twierdzę, która rozpaczliwie broni się przed napierającymi ze wszystkich stron – a szczególnie od zachodu – hordami potworów.
Prawdopodobnie najbardziej oryginalnym chwytem Przybyłka w Orle białym jest regularne zmienianie perspektywy, z jakiej przedstawione są wydarzenia: przez większość czasu czytelnik towarzyszy żołnierzom oddziału Orły, ale regularnie trafia też do obozów orków. A że ci nie są zupełnie pozbawionymi rozumu zombie, a tylko ograniczonymi pod względem intelektualnym ludźmi o zdecydowanie podwyższonym poziomie agresji, nie są to wizyty pozbawione sensu. I może nawet byłyby one ciekawe, gdyby nie to, że to w ich trakcie najbardziej widoczna jest całkowicie dyskwalifikująca cecha Orła białego – totalna, zupełna i wręcz obezwładniająca toporność. Na samym początku przygody z powieścią można mieć jeszcze pewne wątpliwości: w zamyśle rubaszne, a w praktyce przaśne i zwyczajnie chamskie przejawy komizmu regularnie pojawiają się w przydługim wstępie, ale gdzieś jeszcze tli się płomyk nadziei. Szybko jednak gaśnie, bo w jednej z pierwszych sekwencji powieści nadludzko sprawni i niesłychani odważni wojacy używają wizerunków nagich kobiet do obezwładnienia orków. Nie brzmi to zbyt dobrze? Potem wcale nie jest lepiej: dramatyczna w zamyśle scena oblężenia polskiej stolicy przez najbardziej niebezpieczną odmianę potworów zmienia się w nieporozumienie, kiedy żołnierki obnażają się, aby odwrócić uwagę napastników. Trudno zresztą dziwić się orkowemu pomieszaniu, bo autor zaskakująco dużo miejsca poświęca opisom ich penisów i wzdychaniu nad potężnymi wzwodami. Seksizm w Orle białym doprowadzony jest do poziomu tak absurdalnego, że zwyczajnie nie da się go zignorować; utrudnia lekturę i czyni ją po prostu degustującą. W niczym nie pomaga także idiotyzm orków – mimo że jest całkowicie fabularnie uzasadniony, to trudno śmiać się z żartów związanych z nierozpoznawaniem kierunków czy nieumiejętnością liczenia.
Co kryje się pod grubą warstwą nie tyle barowego, co spelunkowego poczucia humoru? Niezbyt oryginalna i mocno rozwleczona powieść wojenna. Streścić można ją w jednym zaledwie zdaniu: oddział weteranów dostaje niemal niemożliwą do wykonania misję, która zadecyduje o być lub nie być ich ojczyzny. Potem mamy mnóstwo strzelanin, parę bombardowań, dużo skradania i kilka heroicznych śmierci. Zawodzą szczególnie te ostatnie – sceny, w których giną członkowie Orłów nie zapadają w pamięć. Na pochwałą zasługują natomiast fragmenty związane z przeszłością poszczególnych bohaterów – powinny wzruszać i rzeczywiście to robią.
Orzeł biały to całkowicie niestrawna powieść, w której nie znalazłem nic dla siebie. Jej estetyka żywcem przypomina horror najniższej klasy: składa się na nią mnóstwo krwi i nie mniej sztucznego erotyzmu, a wszystko to podlane w dodatku podłej jakości komizmem. Jestem potwornie rozczarowany i bardzo niemiło zaskoczony tym, że spod pióra pisarza tak doświadczonego jak Marcin Sergiusz Przybyłek wyszło coś tak marnego.
Mają w kolekcji: 1
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Autor: Marcin Przybyłek
Wydawca: Rebis
Data wydania: 16 sierpnia 2016
Liczba stron: 728
Oprawa: miękka
Format: 132×202mm
Seria wydawnicza: Horyzonty zdarzeń