Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód-Zachód - Robert M. Wegner

Architekt wyobraźni, wirtuoz emocji

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód-Zachód - Robert M. Wegner
Druga książka w dorobku Roberta M. Wegnera, podobnie jak poprzedniczka, jest zbiorem opowiadań, których akcja rozgrywa się na terenach ogromnego Imperium Meekhanu. Najpierw poznaliśmy chłodnych i nieprzystępnych strażników z Północy oraz rozdartego pomiędzy miłością a wiarą Yatecha z Południa, teraz zaś przyjdzie nam wraz z bojowym czardanem generała Laskolnyka przemierzać rozległe stepy Wschodu i towarzyszyć młodemu złodziejowi, Altsinowi w zakradaniu się uliczkami nadmorskiego Ponkee-Laa. Zawiodą się jednak ci, którzy liczyli na to, że w kontynuacji autor rozwinie zasygnalizowane w pierwszym tomie wątki – Wegner, poza jednym małym wyjątkiem, ani razu nie wraca do wydarzeń z północy i południa Imperium. Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód-Zachód to kolejna cegiełka budująca fundament historii, która – mimo iż na razie czytelnik zna ledwie jej preludium – poraża rozmachem.

Rozmachem i kunsztem wykonania. Wegner okazuje się być przede wszystkim niesamowicie uzdolnionym i dokładnym architektem, który z pomocą budulca, jakim jest jego wyobraźnia, z iście nadludzką precyzją i pieczołowitością tworzy meekhańskie uniwersum. Każda lokacja, dom, koń, każda sztuka broni, ozdoba stojąca przy łóżku, część garderoby, każdy bohater w Opowieściach… ma swoje miejsce, historię oraz rolę do odegrania. Wegner rozumuje niezwykle kompleksowo, uwzględniając wszystkie aspekty funkcjonowania ludzkiego społeczeństwa. Odsuwając na bok postacie, odsuwając fabułę, wciąż będziemy zachwycać się niezwykle bogatą kulturą tworzących Meekhan krain, z których każda ma długą i barwną historię oraz wynikającą z niej tradycję. Stopień realizmu jest w tym przypadku tak wysoki, że podczas lektury nie myślałem o Imperium jako o kolejnym niby-landzie; Wegnerowskie uniwersum postrzegałem raczej jak starożytną Grecję – w opowieściach o tej niezwykłej krainie bogowie przechadzali się między ludźmi, a w mroku czaiły się niezwykłe stwory, ale ona istniała. Nie taka, jak opisują ją mity, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, bym pojechał do Aten i na własne oczy zobaczył pozostałości tamtych czasów. Tak samo jest z Meekhanem – bardzo łatwo uwierzyć, że Imperium było prawdziwe, a jeżeli dobrze poszukać, to znajdziemy pokryte mchem, murszejące pozostałości niegdyś groźnych warowni.

Jednakże autor Wschodu-Zachodu nie tylko na tym polu wspiął się na wyżyny literackiego rzemiosła. Otóż Robert M. Wegner posiada niezwykłe wyczucie języka. Zdawać by się mogło, że pisze bardzo prosto, może nawet zbyt oszczędnie. Nic bardziej mylnego. Prostota jego stylu wynika z naturalności. Przy okazji recenzowania pierwszego tomu opowiadań niemal każdy oceniający wspominał fakt, iż Wegner jak nikt inny potrafi pisać o honorze, męskiej przyjaźni, wierności i o miłości bez patosu, a może z patosem, ale bez przywoływania na twarz czytelnika uśmiechu politowania. Opowiadania z Północy-Południa poruszały i nie inaczej jest w przypadku kontynuacji – nie uwierzę nikomu, kto powie, że pozostał obojętny podczas lektury Najlepszych, jakie można kupić czy historii opowiadanych przy świeczkach z tekstu Oto nasza zasługa (o owym wyczuciu języka świadczą już same tytuły, dwa wspomniane wyżej oraz cudowny I będziesz murem).

Dzięki opisanym wyżej dwóm aspektom twórczości Wegnera zyskują także, a może przede wszystkim, bohaterowie. Mają przeszłość, wady i zalety, cechy charakterystyczne i nawyki, przez co zamiast bandy bezwolnych, animowanych przez autora marionetek, strony książki zaludniają postacie z krwi i kości, równie wiarygodne, jak budowane z niezwykłym pietyzmem Imperium, w którym żyją. Ogromną rolę odgrywają tutaj niezwykle naturalne dialogi, a kunszt Wegnera na tym polu porównać można chyba tylko do Sapkowskiego. Co zaskakujące jednak, autor nie potrzebuje ani zawiłych historii z przeszłości, ani jakichkolwiek konwersacji, by ożywić postać i sprawić, że czytelnik momentalnie zacznie przejmować się jej losami. Najlepszym przykładem jest jeden z podwładnych generała Laskolnyka, członek czardanu, Janne – w jego przypadku Wegnerowi wystarczyło kilka zdań, by z trzecioplanowej postaci stał się kimś, komu można współczuć, kogo można podziwiać, kogo śmierć nie byłaby nam obojętna. Tylko kilka zdań.

Czego więc Wschodowi-Zachodowi zabrakło do ideału? Niczego. A przynajmniej ja nie potrafię nazwać ani nawet dokładniej opisać tego elementu. Wiem tylko tyle, że miały to zawarte w poprzednim tomie Szkarłat na płaszczu i Gdybym miała brata. To coś sprawiło, że te opowiadania wciąż we mnie siedzą, żyją w mojej pamięci, jakbym przeczytał je ledwie wczoraj. We Wschodzie-Zachodzie najbardziej Wegner zbliżył się do tego we wspomnianej wyżej scenie z Janne i w Oto nasza zasługa. Zbliżył się, ale jednak tego nie osiągnął. Co to takiego? Coś, co odróżnia tekst wyśmienity od genialnego. Drugi tom jest więc "tylko" wyśmienity.