Opowieści o Bauchelainie i Korbalu Broachu. Tom 1
Absurd goni absurd - i dobrze!
Emancipor Reese raczej nie należy do ludzi, których można by określić mianem szczęściarza, a jego legendarny pech daje o sobie znać po raz kolejny. Polujący w Smętnej Laluni seryjny morderca wyróżniający się szczególnie krwawym podejściem do rzemiosła – wspieranym najprawdopodobniej potężną magią – dopada jego pracodawcę, w związku z czym mężczyzna mający na utrzymaniu rodzinę znowu ląduje na bezrobociu. Ale jego uwagę przykuwa szybko notatka wisząca na jednym z miejskich słupów: ktoś poszukuje lokaja. Reese postanawia zainteresować się ofertą, przez co wplątuje się w aferę, która na zawsze odmieni jego życie.
Na samym początku spróbuję odpowiedzieć na pytanie zadane we wstępie – wydaje się, że tak, że Erikson rzeczywiście lepiej panuje nad tym, co dzieje się w tekście, kiedy ten liczy jakieś sto zamiast tysiąca stron. Czy oznacza to brak chaosu? Nie do końca, ale tym razem, co ciekawe, zdecydowanie ubogaca on kolejne historie, dzięki czemu Opowieści o Bauchelainie i Korbalu Broachu są tak dynamiczne, jak chyba żaden właściwy tom Malazańskiej. Przynajmniej w dwóch spośród trzech mikropowieści o parze nekromantów i ich słudze wszystko kończy się wielką zadymą, a i finał Krwawego tropu nie należy do najspokojniejszych, bo, jak to u Eriksona, nagle okazuje się, że każdy ma ukrytą motywację związaną ze skomplikowaną przeszłością, krwawą zemstą lub podłą zdradą, zza winkla natomiast na wszystko spoglądają bogowie czy inne nadnaturalne pomioty. Dzieje się tu zaledwie dużo, ale nie za dużo – dokładnie tyle, ile Kanadyjczyk może w swoim szaleństwie opanować.
Szaleństwo to prowadzi niekiedy do wspaniałych skutków, bo pisarz zdaje się tu być spuszczony z jakiegoś rodzaju smyczy – związanej może z monumentalnym planem, który realizował przez dziesięć grubych tomów? – i pozwala sobie na bardzo mocne zaakcentowanie rzeczy zdecydowanie wyróżniających go na tle większości kolegów po piórze, szczególnie robiących w fantasy. Finał Mętów końca śmiechu to absurdalny splatterpunk, gdzie jeden z bohaterów traci kolejne fragmenty twarzy w serii niefortunnych zdarzeń, a kolejne obrzydliwe, na wpół żywe stworzenia walczą o to, aby pozostać ostatnim ruszającym się nieumarłym. Erikson zawsze miał w sobie ten surrealizm podszyty czarnym humorem, ale nigdy nie eksploatował go do tego stopnia. Opowieści o Bauchelainie i Korbalu Broachu dają mu świetną okazję do tego, aby zbadać rejony, które wcześniej go interesowały, ale które chyba bał się eksplorować.
Czy trzy historie o nekromantach ze świata Malazańskiej skłoniły mnie do tego, aby ponownie sięgnąć po główny cykl? Nie, aby tak się stało, te mikropowieści musiałyby być genialne, a to z pewnością nie ten przypadek; to bardzo przyzwoite i, mimo prostych fabuł, całkiem oryginalne opowieści, pełne – ze względu na fach głównych bohaterów – makabreski oraz czarnego humoru. Niektórych zapewne rozbawią, niektórych odrzucą, bo niekiedy trup ściele się naprawdę gęsto, a nikt zbytnio się tym nie przejmuje, ale ja, koniec końców, takiego krótkiego powrotu do Eriksona nie żałuję.
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Autor: Steven Erikson
Wydawca: Mag
Data wydania: 29 września 2021
Liczba stron: 224
Oprawa: twarda
ISBN-13: 9788366712508
Cena: 39 zł