Opiekunowie - Dean Koontz

Dreszczowiec kynologiczny?

Autor: Patryk Cichy

Opiekunowie - Dean Koontz
Przeczytałem chyba z dziesięć książek Koontza jeszcze w podstawówce i nawet wtedy nie byłem nimi zachwycony. Od wielu lat jednak stykałem się z opinią, że Opiekunowie to najlepsza powieść tego autora. W jednym z wywiadów pisarz biadolił nawet, że żadna z czterech adaptacji filmowych nie zdołała dorównać pierwowzorowi i oddać jego głębi psychologicznej. Dość buńczucznie to brzmiało, ale zachęciło mnie do lektury. A teraz mogę się jedynie zastanawiać, czy jako nastolatek byłbym nią równie rozczarowany.

____________________


Nie rozumiem przyczyn gigantycznej popularności Deana R. Koontza (około 400 mln sprzedanych egzemplarzy – więcej niż Stephen King!). Mam wrażenie, że ten pisarz po prostu miał szczęście kilkadziesiąt lat temu wpasować się w jakiś trend, popyt na specyficzny typ dreszczowców (wykorzystujących elementy konwencji sensacyjnej, kryminalnej i fantastycznonaukowej), i tak już zostało. Nazwisko Koontza stało się marką samą w sobie (w znaczeniu ściśle komercyjnym, abstrahuję tutaj od poziomu literackiego) i w ten sposób narodził się jeden ze stereotypowych już autorów bestsellerów.

Rzecz zaczyna się obiecująco. Z tajnego rządowego laboratorium genetycznego uciekają superinteligentny pies i zdeformowany, aczkolwiek również obdarzony intelektem, morderczy potwór zwany Obcym. Ich tropem ruszają spece z Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Psa przygarnia Travis Cornell, żyjący w izolacji były komandos. Nadaje mu imię Einstein, ponieważ od początku czworonóg zaskakuje go licznymi umiejętnościami, między innymi rozumienia ludzkiej mowy – dzięki niemu Travis wreszcie może się porządnie wygadać. Einstein poniekąd doprowadza też do spotkania mężczyzny z Norą Devon, niemal kompletnie zamkniętą w sobie dziewczyną, która po śmierci wychowującej ją od dziecka okrutnej ciotki powoli wychodzi ze swej skorupy. Nie pozostaje jej nic innego, jak tylko zakochać się ze wzajemnością we właścicielu zwierzęcia – Nora i Travis pasują do siebie idealnie. Oboje boleśnie doświadczeni przez życie, nie ufający innym ludziom, obdarzają się nawzajem uśpionymi do tej pory uczuciami.

Taka sielanka nie może jednak trwać długo (i całe szczęście – z opisami romantycznych uniesień i quasi-terapeutycznymi dialogami Koontz nie radzi sobie najlepiej): nie tylko ABN interesuje się genialnym zwierzakiem. Vince Nasco, mafijny płatny morderca o sadystycznych skłonnościach, wynajęty przez tajemniczego klienta, ma za zadanie zlikwidować naukowców związanych z tym projektem. Z przesłuchań kolejnych ofiar dowiaduje się o niezwykłych talentach psa i postanawia go odnaleźć dla własnych korzyści. Ale nie zapominajmy o Obcym – także on poszukuje Einsteina.

Jak widać, dużo w tej powieści ścigania, tropienia i śledzenia. I trochę smutne jest to, że prawie cały suspens ma się tu brać właśnie z takich, przyznajmy, niezbyt przerażających czynności. Od połączenia dreszczowca, horroru i SF oczekiwałbym raczej innego rodzaju emocji, takich jak głębokie napięcie, czasem groza, a nawet obrzydzenie, także zadziwienie odważnymi spekulacjami naukowymi w dziedzinie genetyki. Trudno też lękać się o los bohaterów, gdy są tak papierowi i nieprzekonywający. Koontz jedynie umieszcza ich w kolejnych sytuacjach i każe postępować zgodnie z wymogami akcji. Dla przykładu, bohaterowie nie mają żadnego życia zawodowego – Travis żyje z oszczędności, a Nora ze spadku. Mogą więc jeździć gdzie im się tylko zamarzy i kupować dowolny sprzęt i broń. Bardzo to wygodne, ale postacie są przez to płytsze.

W świecie sensacji Koontz czuje się zdecydowanie najlepiej, subtelna poetyka horroru i erudycyjna finezja SF zdają się ciążyć mu jak kula u nogi. Groza to u niego głównie krwawe opisy ofiar Obcego: zwłoki pokryte ekskrementami, wydłubane oczy (taki, a nie inny sposób okaleczania ofiar i bezczeszczenia ciał ma zresztą niby-psychologiczne wyjaśnienie w powieści). Przeważająca część książki to właśnie śledztwo, opisy technik inwigilacyjnych stosowanych przez agentów, wszystkie te szczegóły związane z podsłuchami, tropieniem itd., przetykane szybką, sensacyjną (choć niestety zazwyczaj mocno liniową) akcją z częstym używaniem różnego rodzaju broni palnej. Mam wrażenie, że Koontz czasami trochę na siłę próbował podpiąć się pod literaturę grozy, choć jego miejsce jest raczej w innym gatunku. Poza tym szkoda, że finałowa konfrontacja jest tak krótka i raczej mało ekscytująca.

Zastanawiające jest, że wszystkie główne postaci mają spore problemy emocjonalne, albo są wręcz obciążone jakimiś poważnymi chorobami psychicznymi. Travis po utracie żony, rodziny i przyjaciół wycofał się z życia społecznego, wytworzył mechanizm obronny polegający na tłumieniu emocji, prowadzący wręcz do swoistej wegetacji. Jedyne, co czuje, to rezygnacja, przygnębienie, trapią go również myśli samobójcze. Nora, która całe życie spędziła z ciotką, po jej śmierci ma kłopoty z wychodzeniem z domu, a ludzie (zwłaszcza mężczyźni okazujący dziewczynie zainteresowanie) napawają ją przerażeniem. Mafijny morderca zaś jest już po prostu niebezpiecznym szaleńcem: uważa, że od każdej zabitej osoby przejmuje energię życiową i jeśli wchłonie odpowiednią liczbę dusz, uzyska nieśmiertelność. Trudno powiedzieć, skąd u niego takie przekonanie. Obcy nie jest wcale pod tym względem gorszy – od małego był zawsze tym brzydkim, zniekształconym i jakby niechcianym produktem ubocznym całego eksperymentu, nie dziwne więc, że zapałał do Einsteina taką nienawiścią, bo ten, śliczny i uroczy, był oczkiem w głowie wszystkich wokół. Także agent śledczy Lem Johnson musi się zmagać z obsesją dorównania nieżyjącemu ojcu… Uff, prawdę powiedziawszy, chyba jedyną normalną osobą jest tutaj pies.

Niestety, wszystkie te psychologiczne zakrętasy donikąd nie zmierzają, postaci pozostają w moim odczuciu niemrawe jak manekiny. Ot, Koontz łaskawie informuje nas, że mają te czy tamte skrzywienia, i na tym koniec. Cechy te nie pogłębiają charakterystyki, czyniąc ją bardziej realistyczną, a raczej sprawiają wrażenie dodanych w ostatniej chwili. Zupełnie, jak gdyby pisarz przeglądał pobieżnie jakiś podręcznik dla przyszłych psychoterapeutów i wybierał z niego jednostki chorobowe na chybił trafił, żeby domalować je na pobieżnych szkicach. Ambitna, ale jednak porażka.

Dość intrygującą rzeczą było dla mnie to, z jak wielkim zachwytem autor pisze o Einsteinie i o psach w ogóle. Zwierzęta te są przedstawione w książce jako chyba najwięksi męczennicy w świecie przyrody, zawsze ofiarne, lojalne i odważne, wręcz nieskalane. I to jest w zasadzie jeszcze w porządku, wiadomo, "pies najlepszym przyjacielem człowieka", ale w Opiekunach taka charakterystyka przybiera niemal formę jakiegoś absolutnie bezkrytycznego peanu kynologicznego. Pisarz zaopatrzył książkę nawet w stosowne cytaty opiewające wspaniałość tego gatunku, między innymi z senatora George'a Vesta (jego egzaltowana "Pochwała psa" pojawia się w tekście jako napis oprawiony w ramki i powieszony na ścianie!), a także z Biblii, co wskazywałoby już na świętość psów. Żeby nie było nieporozumień – ja też lubię te zwierzęta, ale taka psia martyrologia to już dla mnie trochę za dużo. We wspomnianym wywiadzie Koontz przyznał, że Einstein to prawdopodobnie jego ulubiona samodzielnie wymyślona postać i że chętnie napisałby o nim kiedyś jeszcze jedną książkę. Nie powiem, żebym zaszczekał z tego powodu z radości…

I tak to właśnie wygląda. Opiekunowie to umiarkowanie udany, sporadycznie wciągający dreszczowiec akcji, z nie do końca zrealizowanymi ambicjami psychologiczno-weterynaryjnymi, nieco okraszony grozą i makabrą. Niemal na każdej stronie sprawiający wrażenie powieści nie do końca przemyślanej, jakby niedokończonej, pisanej przez jeszcze niewyrobionego autora (co akurat nie jest, niestety, prawdą – Koontz był już wtedy po czterdziestce i opublikował ponad pięćdziesiąt powieści, nie miał więc prawa być początkującym rzemieślnikiem). Fani horroru i SF niewiele tu dla siebie znajdą, wbrew temu, co książka wydaje się z początku obiecywać. Za to już czytelnicy preferujący lekkie książki sensacyjne będą znacznie bardziej usatysfakcjonowani, w szczególności wielbiciele psów. A niezależnie od przypadku jest to lektura przede wszystkim dla człowieka bardzo młodego. Takiego jak czternastoletni Patryk, uczeń szkoły podstawowej. Ale tego chłopca już nie ma.