Openminder

Katastrofa zachodniego dobrobytu

Autor: Daga 'Tiszka' Brzozowska

Openminder
Openminder to powieść, w której na niewielkiej w sumie powierzchni autorka zmieściła kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) wątków i motywów. Czy takie zagęszczenie może zakończyć się dobrze?

Openminder ukazał się w serii Fantastycznie Nieobliczalni wydawnictwa SQN, skupiającej się na książkach mniej znanych lub debiutujących polskich autorów. Sama Magdalena Świerczek-Gryboś takim znowu świeżakiem nie jest – jej opowiadania ukazywały się m.in. w Nowej Fantastyce czy w antologiach projektu Fantazmaty, a kilka lat temu wydała nawet powieść Pan Snów w niewielkiej oficynie Papierowy Motyl. Teraz jednak przyszło jej wypłynąć na szerokie wody.

Openminder opowiada o świecie przyszłości, który po wielkiej, wyniszczającej wojnie został podzielony na moralnie dobry, oparty na technologii Zachód, będący pod wpływem fal tłumiących negatywne i groźne zachowania, a nawet myśli, oraz dziki i okrutny Wschód, opanowany przez ortodoksyjne religie i sterowany tradycjami i emocjami. W Krakowie, gdzie panuje porządek i spokój Zachodu, młody Nikodem zostaje zrekrutowany do oddziału openminderów, elitarnej wojskowej jednostki, która będzie jedną z głównych sił na froncie walki ze Wschodem i prób przeciągania go na stronę “dobra”.

Do tej bazowej, dystopijnej wizji przyszłości dorzucono całą masę elementów obecnych od dziesięcioleci w popkulturze. Organizacja społeczeństwa Zachodu przypomina odgórne sterowanie z Nowego Wspaniałego Świata, gdzie otumanieni narkotykiem (tu: dobrozmysłem, falami blokującymi szkodliwe działania) ludzie nie widzą nic złego w funkcjonowaniu państwa. Są mechy – gigantyczne, na wpół organiczne i częściowo samoświadome maszyny bojowe, żywcem wyjęte z japońskich anime jak Escaflowne albo Neon Genesis Evangelion. Na kartach znajdziemy też hipokryzję rządzących, plany niepokojąco zbliżone do hitlerowskiej eugeniki, zadziwiająco szeroko dostępne narkotyki, szokujące obrazy okrucieństwa “niecywilizowanych” mieszkańców wschodniej części świata, ale też tych z Zachodu, spiski, hakerów, a do tego odniesienia do dzieł sztuki klasycznej i tej nowej, powiązanej z popkulturą (jak projekty Hansa Gigera) i wiele innych odniesień. Jest tego tak dużo, że Openminder błyskawicznie zmienia się w jeden długi ciąg ekspozycji.

Początkowo takie podsuwanie czytelnikowi faktów o nowym, niekoniecznie wspaniałym świecie jest ciekawe i pozwala lepiej zrozumieć, o co chodzi w powieści. Szybko jednak fabuła staje się fragmentaryczna i sprawia wrażenie pociętej – skaczemy od wydarzenia do wydarzenia niemal bez połączeń pomiędzy – a całość zaczyna plasować się gdzieś pomiędzy szkicem eseju filozoficznego a satyryczną pozycją opartą na kontrastach. Bohaterowie owszem, są, ale niewiele wnoszą – niezależnie od tego, co przeżywają, jakie właśnie emocje czują (lub usiłują czuć – dobrozmysł nie pozwala na pojawianie się niektórych z nich), wydarzenia i tak toczą się swoim trybem. Tak naprawdę najwięcej do powiedzenia (dosłownie i w przenośni) ma tu postać poboczna, wysoko postawiony wojskowy i opiekun projektu szkolenia openminderów nazwiskiem Horodecki – to on najczęściej wyjawia czytelnikowi, jakie są plany – jego i rządu – i co się będzie działo na kolejnych kartach. Ponownie – w dialogowej ekspozycji, gdy tłumaczy je innym bohaterom.

W moim przypadku czytanie Openmindera szybko zmieniło się w brnięcie przez kolejne strony i rozdziały. Szokujące obrazy, np. Nikodema rozcinającego sobie nogę, by nakarmić krwią kota (!), stały się dla mnie niezrozumiałe – nie widziałam ich celu w większym planie fabularnym. Niektóre motywy, na przykład liczba modeli mechów, z których chyba żaden się nie powtórzył, zupełnie jakby były ich całe setki produkowane nieseryjnie, nie przemawiały do mnie i nie widziałam w nich większego sensu, może poza próbą przełożenia na język powieści wizualnych elementów seriali i anime dla nastolatków. Mam wrażenie, że Świerczek-Gryboś za mocno skupiła się na budowie świata, pomijając niemal zupełnie bohaterów i akcję, robiąc z nich tylko wątek do snucia opowieści o nieciekawej przyszłości rodem z klasyków dystopii. A szkoda, bo opowiadania tej autorki są naprawdę niezłe – może krótka forma bardziej jej odpowiada? Trudno powiedzieć.

Sądząc po opiniach, które można znaleźć w sieci, Openminder przemawia do części czytelników. Do mnie niestety nie trafił. Może w kontynuacji ten chaos zostanie jakoś opanowany i zaprezentuje się lepiej, na razie jednak radziłabym podchodzić do tej powieści ostrożnie.