» Recenzje » Ołowiany świt

Ołowiany świt


wersja do druku
Ołowiany świt
Powieść rozgrywająca się w świecie popularnych gier komputerowych? Nie brzmi to zbyt obiecująco. Owszem, przypominają się naiwne, acz nie pozbawione uroku, książeczki Dafydda ab Hugha i Brada Linaweavera bazujące na słynnym Doomie, a także kilka innych ciekawszych pozycji, jak Bioshock: Rapture Johna Shirleya, jednak tego typu publikacje stanowią zazwyczaj bardziej okołoksiążkowy gadżet, niż rzetelną prozę. Uniwersum S.T.A.L.K.E.R.-a może się poszczycić aż kilkudziesięcioma powieściami, ale jak do tej pory żadna nie została napisana przez Polaka. Tę niechlubną dla nas passę przełamał Michał Gołkowski, debiutując Ołowianym świtem. Rezultat okazał się wyśmienity.

Po katastrofie elektrowni w Czernobylu skażone ziemie zostały dotknięte kolejnym, dużo poważniejszym i wymykającym się konwencjonalnej logice kataklizmem. Doprowadził on do powstania Zony, tajemniczej, odciętej od świata krainy. Wydawać by się mogło, że obszar napromieniowany, zamieszkały przez ludożercze mutanty, wypełniony zabójczymi anomaliami, w dodatku objęty wojskowym kordonem, będzie odpychał ludzi. Nic bardziej mylnego: ten nowy Trójkąt Bermudzki ściąga i fascynuje niezliczone rzesze śmiałków, poszukujących niepojętych i bardzo cennych artefaktów. Pośród owych odważnych straceńców znajduje się Miś, przybysz z Polski, który odsłoni przed nami niejeden sekret Zony, a przy okazji swojej duszy.

Ogromną zaletą książki są barwne, sugestywne opisy. Szlaki, którymi kroczy Miś, żywo stają przed oczami i raczej nie wynika to z mojej znajomości gry. Odniosłem nawet wrażenie, że autor czasami przywołuje znane sobie, rzeczywiste miejsca. Dzięki wiarygodnemu odmalowaniu scenerii Zona przestaje być statycznym tłem, zaczyna natomiast pulsować własnym życiem, będąc właściwie samodzielną postacią. Obserwuje bacznie każdego intruza, wypatrując słabych punktów, czeka na najmniejsze potknięcie i rzuca kłody pod nogi. Dając chwilową ułudę bezpieczeństwa, potrafi zaskoczyć nawet czymś takim jak zdradliwe zmiany pór roku. A żeby człowieka już całkowicie zdezorientować, postawi go w obliczu pewnego tajemniczego zjawiska, które może być równie dobrze urojone, symboliczne, jak i stanowić skutek temporalnej anomalii.

W dodatku jest bestią niepokorną: wszyscy śmiałkowie, którzy usiłowali "ujeździć" Zonę, zostali zrzuceni z jej grzbietu i zmiażdżeni. Swego czasu naukowcy, współpracując z wojskowymi, próbowali dokładnie wybadać zakazaną strefę. Zaczęli nawet stawiać w niej budynki, konstruować urządzenia pomiarowe, być może w celu rozpoczęcia ponownego zasiedlenia. Niczym gniew Boży zrównujący z ziemią Wieżę Babel, nadeszły niszczycielskie emisje i zdradliwe anomalie, niwecząc te naiwne zamiary. Tak właśnie Zona jest konsekwentnie przedstawiana w książce: jako surowe, niewybaczające głupoty i arogancji bóstwo. Idąc dalej tym tropem, należy zauważyć kolejne teologiczne analogie: Zona to biblijny Raj, pierwszego artefaktu można dopatrzeć się w owocu z zakazanej jabłoni, Ewa zaś była… prototypem stalkera?

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

"Bóg śmieje się, gdy robisz plany", to stare porzekadło również jest kilkakrotnie parafrazowane, stanowi bowiem jedną z podstawowych zasad wyznawanych przez Misia: Zona czeka, żebyś zrobił plany. Właśnie ten brak zbędnych przygotowań i ciągła improwizacja są jedyną skuteczną receptą na przeżycie w wyklętej krainie. Dlatego też użycie czasu teraźniejszego w narracji pierwszoosobowej było decyzją całkowicie właściwą i funkcjonalną – stalker żyje chwilą, jest w ciągłym ruchu, analizuje swoje otoczenie na bieżąco, wypatruje potworów i artefaktów, a o dniu jutrzejszym myśli... jutro. Jeśli go dożyje. "W Zonie nic nie stoi w miejscu, wszystko porusza się i płynie" – informuje nas narrator. Dominującym uczuciem jest tu strach, bo stalker nigdy nie przestaje się bać. I nawet nie próbuje z tym walczyć, lecz nie dlatego, że jest tchórzliwy. Tutaj brak strachu to śmierć. Zresztą, śmierć w Zonie dla takiego Misia jest i tak bardziej pociągająca niż we własnym łóżku, bo w normalnych warunkach nigdy nie zaznałby szczęścia. Egzystencja sprzed wyprawy nie wystarczała mu. Była zbyt poukładana, brakowało w niej tego czegoś: chaosu, który tylko Zona potrafi zaoferować, czasami aż w nadmiarze.

Nazwać Misia głównym bohaterem to wyjątkowe niedopowiedzenie: przez większość książki w ogóle nie mamy okazji poznać jakichkolwiek innych postaci. Bardzo słusznie, bo kiedy już Polak wdaje się w dialogi, choćby ze znajomymi stalkerami, są to najgorsze fragmenty. Może byłoby lepiej, gdyby Ołowiany świt był całkiem niemy – Gołkowski błyszczy w opisach, lecz nieco kuleje, gdy głos należy oddać komuś innemu niż główny bohater. Na szczęście partie dialogowe są tutaj rzadkie. Trochę drażnią również gęste "szity" i "faki", klątwy rzucane przez Misia w sytuacjach zagrożenia. Brzmią nieco infantylnie, zwłaszcza ze względu na taki właśnie zapis fonetyczny, który nie był przecież konieczny. Jeśli już bohater ma kląć w obcym języku, nie byłoby bardziej logicznie używać w tym celu rosyjskiego?

Mimo że to niekwestionowany twardziel, nie brakuje Misiowi wrażliwości. Do tego stopnia, że czasami samego siebie potrafi zaskoczyć emocjami. Już na początku książki wzrusza go smutny koniec innego stalkera, który, choć powrócił żywy z niebezpiecznej wyprawy do Zony, wołał popełnić samobójstwo niż żyć ze świadomością tego, co tam widział. Wszelkie niewygodne cechy, takie jak współczucie, Miś automatycznie stara się maskować szorstkością i cynizmem. Gdy są przed nim odsłaniane – jak sam je nazywa – "tajemnice życia i śmierci", przypomina sobie w kółko, że to nie jego sprawa. Wypiera się potrzeby miłości, choć to uczucie go nęci. Dlatego wojaże po Zonie to dla Misia znacznie więcej niż tylko żądza przygody i adrenaliny. To poszukiwanie samego siebie.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

W odróżnieniu od zwykłych bandytów, również zaludniających strefę, Miś stawia honor stalkerski ponad korzyści materialne, w pewnym momencie zostawiając przy ciele zmarłego kolegi po fachu jego zdobycze zamiast je sobie przywłaszczyć. Mimo to Zonę woli przemierzać samotnie. Nie zawsze stroni od towarzystwa, dzięki czemu poznajemy wady i zalety podróżowania po strefie z partnerem, głównie na przykładzie słodko-gorzkiej "przyjaźni" z Rosjaninem Drem, której zręby tworzą się już blisko początku książki. Dużo w tej relacji wzajemnych złośliwości, ale też i humoru, kryje się w niej nawet odrobina ciepła. Mimo to Miś cały czas pozostaje czujny i nieufny: w Zonie największym zagrożeniem zazwyczaj jest człowiek. Także dla siebie samego.

Dla dodania otuchy Polak często nuci sobie pod nosem rosyjskie pieśni (szkoda, że nie znam rosyjskiego), co jest zrozumiałe: śpiew to dla niego forma dialogu z samym sobą, gdy wokół brak żywej duszy. Zresztą, książkę otwiera tekst piosenki Jacka Kaczmarskiego "Stalker" – można wręcz powiedzieć, że muzyka stanowi motto Ołowianego świtu.

Konstrukcja książki może budzić wątpliwości. Z początku wydaje się oczywiste, że mamy do czynienia ze zbiorem opowiadań, a każde z nich ma za zadanie przybliżyć jeden obszar i zakończyć się jakimś "morałem", choćby i nie do końca moralnym. Nawet spis treści na pierwszy rzut oka wygląda jak lista lokacji w grze (Mleczarnia, Szkoła, Wieża itd.), ale dzięki wyrazistemu pisarstwu tekst nie przypomina przerabianej na kolanie "solucji". Ponadto lokacje ukazują prosty, stalkerowski sposób patrzenia na świat: od miejsca do miejsca, od misji do misji, od artefaktu do artefaktu... i tak oto udało się przeżyć kolejny dzień. Owszem, pierwsza w kolejce Mleczarnia, rozgrywająca się w nocy i strasząca zatrzęsieniem żywych trupów, całkiem dobrze funkcjonuje jako samodzielny tekst, skutecznie wprowadzający w mroczną poetykę Zony. Ma też swój główny motyw, a oprócz tego zasiewa ziarno szerszej intrygi. W kolejnych partiach, niemal niepostrzeżenie, rozwija się pewien wątek, który narasta potem przez kolejne rozdziały. Stopniowo staje się jasne, że Ołowiany świt ma jednak więcej wspólnego z klasycznie zbudowaną powieścią. Jest to pozornie mało istotny szczegół, ale uważam, że czytelnik oczekujący konwencjonalnie skrojonych opowiadań powinien mieć go na uwadze, gdyż w przeciwnym razie może poczuć się rozczarowany. Całość spięto klamrą kompozycyjną, a większość wątków zgrabnie domknięto w finale, choć niektóre pozostawiły niedosyt.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Słabością są natomiast ilustracje. Niby mają swój styl, ale sprawiają raczej wrażenie niedokończonych ołówkowych szkiców, które wnoszą niewiele nastroju. Książka swobodnie mogłaby się bez nich obejść. Ale cóż, i tak wolę takie niezbyt udane ilustracje od screenów wyciętych z gry, czego wydawca na szczęście nam oszczędził.

Jak wynika z biogramu na skrzydełku okładki, sam autor ma wiele wspólnego ze swoim bohaterem. Zamknięty w sobie mizantrop, zafascynowany Czernobylem od dziecka, z zacięciem militarystycznym – ten opis pasuje równie dobrze do obu panów. Dobrze, że pisarz nie oddał się tej ostatniej pasji tak dalece, żeby przeładować książkę niepotrzebnymi wojskowymi detalami; wykorzystał je jedynie dla lepszego odmalowania tła. To wszystko sprawiło, że Gołkowski okazał się odpowiednim człowiekiem do umieszczenia polskiej literatury fantastycznej na stalkerowej mapie świata.

Minęło już czterdzieści lat od wydania nieśmiertelnego Pikniku na skraju drogi Strugackich. Na przestrzeni dekad doczekaliśmy się wielu innych inkarnacji stalkerowskich opowieści, od książki, przez film Andrieja Tarkowskiego, komiks, grę RPG, niebezpośrednio inspirowane dzieła literackie, jak Nova Swing M. Johna Harrisona, aż do wspomnianej odsłony komputerowej. Seria książek nawiązujących do tego uniwersum oznacza zatoczenie kręgu – sprowadzenie tematu do pierwotnej postaci. Dobrze się stało, że debiut polskiego pisarza nie przynosi ujmy arcydziełu rosyjskich braci.

Wieść niesie, iż Michał Gołkowski pisze nową książkę, która najprawdopodobniej okaże się drugą opowieścią ze świata stalkerów. Choć wolałbym przeczytać bardziej suwerenną powieść jego autorstwa, żeby przekonać się, jak młody autor poradzi sobie z całkowicie własnym materiałem, przyznam, że nie mogę się doczekać wydania. Nie jestem tylko pewien, czy koniecznie powinna być po raz drugi pisana z punktu widzenia Misia – Zona ukazana z perspektywy zupełnie innej osoby mogłaby odsłonić do tej pory skrywaną stronę. Wszak stalkerami zostają ludzie różnego pokroju: od bandyty, przez żołnierza, aż po inteligentnego biznesmena. Każdy może usłyszeć syrenią pieśń Zony, wyruszyć w kierunku Czernobyla i już nie wrócić. Właśnie takie pytanie nasunęło mi się po zakończeniu lektury: czy owa strefa przyciągałaby tak mocno, gdyby nie była zakazana?

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
7.68
Ocena użytkowników
Średnia z 11 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 6
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Ołowiany świt
Cykl: S.T.A.L.K.E.R.
Autor: Michał Gołkowski
Wydawca: Fabryka Słów
Data wydania: 26 kwietnia 2013
Liczba stron: 360
Oprawa: miękka
Format: 125x195 mm
Seria wydawnicza: fantastyczna fabryka
ISBN-13: 978-83-7574-736-2
Cena: 37,90 zł



Czytaj również

Ołowiany świt - Michał Gołkowski
Powrót do Zony
- recenzja
Droga donikąd
Zono moja
- recenzja
Wywiad z Michałem Gołkowskim
Nie jestem pisarzem, jestem autorem
Spotkanie z Michałem Gołkowskim
"Nie potrafię myśleć na siedząco"
Spotkanie z Wiktorem Noczkinem
Nie przyszedł pisarz do Zony, przyszła Zona do pisarza
Komornik – Arena Dłużników #1
Déjà vu w czasach apokalipsy
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.