» Recenzje » Olimp

Olimp


wersja do druku

Klęska zrodzona z miłości

Redakcja: Tomasz 'Asthariel' Lisek, Daga 'Tiszka' Brzozowska

Olimp
Choć lektura Ilionu była dla mnie raczej obowiązkiem niż przyjemnością, po Olimp sięgnąłem z ostrożnym optymizmem. Pod koniec tomu pierwszego dylogii autor zdołał uporać się z ekspozycją, a fabuła w końcu nabrała tempa, więc w drugiej części powinno być już samo mięsko, prawda? Nieprawda.

Ilion składał się z trzech niemalże niezależnych opowieści. W przypadku Olimpu Dan Simmons poszedł o krok dalej – składa się on z pięciu praktycznie samodzielnych wątków, z których większość ma marginalny lub wręcz żaden wpływ na pozostałe. I tak, wojna ludzi z bogami zbiera krwawe żniwo po obu stronach, co powoduje, że rośnie w siłę frakcja niezadowolonych, którzy woleliby wrócić do wyrzynania się w obrębie własnego gatunku; odcięty od reszty armii Achilles na skutek intrygi Afrodyty zmuszony jest samotnie wyruszyć na szczyt Olimpu; Ada i Daeman robią co mogą, by ocalić Ardis przed zagładą, podczas gdy ataki wojniksów stają się coraz bardziej zacięte; Harman, porwany przez jeden z reliktów dawnej ery, zmuszony jest odbyć podróż przez pół świata, by wrócić do ukochanej; morawce zaś raz jeszcze podejmują próbę odkrycia źródła tajemniczych zakłóceń kwantowych, które grożą zagładą rzeczywistości – tym razem na Ziemi.

Choć rozdrobnienie akcji bez dwóch zdań jest problematyczne, to w powieści tego rozmiaru dałoby się opowiedzieć wszystkie te historie w interesujący sposób. Niestety, Simmonsowi się to nie udaje. Podobnie jak w przypadku Ilionu, przyczyniają się do tego wolne tempo i brak wyraźnego celu. Pierwszy z tych problemów ma jednak tym razem zdecydowanie mniejsze znaczenie – autor wrzucił w treść więcej dramatycznych, emocjonujących momentów, porozdzielał je też mniejszą liczbą wypełniaczy. Poczucie braku celowości z kolei jest nawet gorsze niż poprzednio – z każdą przewracaną kartką byłem coraz mocniej świadomy, że fabuła drepcze w miejscu. Dość powiedzieć, że żaden z opisywanych wątków nie skupia się na pokonaniu Setebosa, który (przynajmniej w teorii) odgrywa tu rolę głównego złego – a kiedy już w końcu ktoś się za to bierze, problem zostaje rozwiązany bez udziału bohaterów. Ale nawet gdyby zignorować głównego antagonistę i skupić się na poszczególnych wątkach jako niezależnych bytach, to i tak nie jest szczególnie różowo.

Wydarzenia wokół Troi wciąż należą do najbardziej dynamicznych elementów powieści. Mamy tu sporo bitew, szala zwycięstwa przechyla się to w jedną, to w drugą stronę – lecz są tu jednak i problemy. Najważniejszy to fakt, że wynik wojny ostatecznie okazuje się mieć zerowy wpływ na finał i całość nawiązań do prozy Homera można by bezpiecznie usunąć z obu tomów – co przy okazji skróciłoby zapewne całość do jednej, dużo mniej rozwodnionej książki. Nie pomaga też, że po odejściu morawców i Achillesa nie zostaje tu w zasadzie nikt, czyimi losami chciałoby mi się przejmować – Hockenberry jest obecny, choć trudno powiedzieć po co, bo w zasadzie nic konkretnego nie robi, Helena również szybko traci jakikolwiek wpływ na wydarzenia, a Hektor i achajscy wodzowie to raczej postacie drugiego planu niż protagoniści.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Podróż Harmana to bezsprzecznie najsłabszy ze wszystkich wątków. Składa się w zasadzie z długiego szeregu ekspozycji, niezrozumiałych decyzji i wątpliwego światotwórstwa (do którego wrócimy). Przede wszystkim jednak, zwyczajnie bardzo mało się tu dzieje. W całym wątku jest w zasadzie tylko jedna naprawdę dobra scena, w której nasz bohater zmuszony jest spojrzeć w oczy pewnym bardzo smutnym faktom i jakoś je zaakceptować (najbliższy odpowiednik ewolucji postaci w jego przypadku) – autor i tu jednak daje radę potknąć się o własne nogi, bo rozdział wcześniej zdradza nam coś, co odziera tę scenę z dużej porcji napięcia. Trudno też nie wspomnieć o chyba najgorszym fragmencie całej powieści, kiedy to Harman zostaje szantażem zmuszony do zgwałcenia pogrążonej w letargu kobiety, bo (i chciałbym żartować) tylko informacje zakodowane w DNA zawartym jego spermie są w stanie ją obudzić.

Opowieść o morawcach również jest problematyczna, gdyż ich rola sprowadza się w zasadzie tylko do wyciągania z kłopotów innych bohaterów – szczególnie pod koniec książki. Z jednej strony to dobrze, że autor poświęcił nieco czasu na uzasadnienie, jak za każdym razem znajdują się tam, gdzie trzeba, żeby nie byli jedynie deus ex machina – z drugiej, byłoby o wiele lepiej dla fabuły, gdyby owi inni bohaterowie byli w stanie wyjść z opresji o własnych siłach. Poza tym to właśnie tu napotkamy najwięcej technobełkotu, nawiązań do innych utworów literackich i całą masę wypełniacza. 

Pozostałe dwa wątki – obrony Ardis i Achillesa – są jedynymi poprowadzonymi względnie poprawnie. Grecki heros odbywa iście heroiczną wyprawę, by ostatecznie dokonać czegoś odpowiednio bohaterskiego i ocalić to, co akurat jest do ocalenia. Nic w tym oryginalnego, a niektóre zwroty akcji naprawdę mogłyby być logiczniejsze, ale ogólnie to dość przyzwoita historia, która momentami daje radę trzymać w napięciu. Jest to też jedyny fragment opowiadanej historii, który doczekał się pełnoprawnego finału, umiejętnie domykającego całą opowieść. 

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Ada i Daeman również muszą się mierzyć z licznymi niebezpieczeństwami i podejmować trudne decyzje – tu również logika momentami szwankuje (delikatnie mówiąc), ale przynajmniej jest dramatycznie i dynamicznie. Niewesoła i ciągle pogarszająca się sytuacja w połączeniu z kilkoma sprawnie opisanymi bitwami dają pozwoliły autorowi zbudować tu nieco napięcia, szczególnie, że nie wahał się on przed uśmierceniem pewnej liczby postaci. Niestety, finał tego wątku jest nie tyle rozczarowujący, co wręcz okropny – łączy w sobie patos, poważny niedobór sprawczości bohaterów i brak finalnego domknięcia ważnych wątków. Co więcej, sposób w jaki problem wojniksów zostaje rozwiązany rodzi pytanie, czemu sprawa nie została w ten sposób rozwiązana już bardzo dawno temu.

Jednak nawet kiedy fabuła jako taka nie kuleje, autor dodatkowo utrudnia cieszenie się lekturą za sprawą wadliwej kreacji postaci. Raz jeszcze zdecydowana większość z nich niczego się nie uczy ani nie ewoluuje. Na to jednak można by przymknąć oko – przez większość czasu są na tyle sprawni napisani i mają dość osobowości, by dało się zobaczyć w nich osoby, a nawet przejąć się ich losami. Ale od czasu do czasu, w momentach, kiedy fabułą zgrzyta na zakrętach, Simmons zdecydowanie zbyt mocno szarpie za sznurki swoich marionetek. Oczywiście każdy bohater powieści jest w rzeczywistości jedynie kukiełką, z którą lalkarz, w postaci autora, robi co chce, lecz w Olimpie zbyt często rzuca się to w oczy, by dało się o tym zapomnieć. Raz po raz, kiedy opowieść wymaga popchnięcia na nowe tory, postaci zapominają o swoich osobowościach i po prostu robią to, co każe im konspekt, choć zupełnie nie mają ku temu motywacji. Czasem są to idiotyczne błędy, czasem wręcz przeciwnie – przejawiają zdolność planowania graniczącą z prekognicją. Tak czy inaczej, za każdym razem wybijało mnie to z lektury.

Również światotwórstwo nie powala, choć ma swoje zalety, jako że jest ono bez dwóch zdań bogate i złożone. Mamy tu starannie odmalowaną starożytną wojnę, opuszczoną Ziemię pełną artefaktów z dawnych czasów i niespotykanych widoków, a także kosmiczną rasę dysponującą niezwykłą technologią. Nie ma niemal rozdziału, żeby autor nie zaskoczył nas jakimś nowym elementem świata, widokiem czy ciekawostką. Problem w tym, że całość jest bardzo pozioma (świat jest bogaty i zawiera wiele elementów) ale bardzo mało pionowa (konsekwencje wprowadzenia do świata każdego kolejnego elementu są małe lub wręcz zerowe). Co więcej, co i rusz napotykamy tu większe i mniejsze błędy i nielogiczności. Pod tym względem to powieść pełna sprzeczności – są tu fragmenty, które w oczywisty sposób były kontrolowane merytorycznie do upadłego, ale są i takie, gdzie autor strzela naprawdę oczywiste byki, takie jak obecność ziemniaków w starożytnej Troi. Koniecznie trzeba też podkreślić, że Olimp (tak jak i jego poprzednik) jest fantastyką naukową tylko z nazwy, a momentami bliżej mu wręcz do fantasy – wszystkie co bardziej skomplikowane aspekty naukowe są tu tłumaczone "kwantami" lub nonsensownym technobełkotem, a są i chwile, gdy mamy do czynienia z niemal dosłowną magią. 

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Olimp to powieść poniżej przeciętnej. Piszę to z prawdziwym smutkiem, bo w sposób oczywisty nie była pisana na kolanie – czuć tu wielką miłość to do tego konkretnego projektu i do literatury w ogóle. Ale nie zmienia to faktów: skoro fabule brak spójności i uporządkowania, na czym cierpi kreacja postaci, a świat to mieszanka ciekawych elementów i bzdur. Czytanie tej książki było dla mnie doświadczeniem przykrym i męczącym – z bólem serca wystawiam więc taką a nie inną ocenę.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
5.0
Ocena recenzenta
5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Olimp
Cykl: Ilion/Olimp
Tom: 2
Autor: Dan Simmons
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawca: Mag
Data wydania: 20 stycznia 2023
Liczba stron: 944
Oprawa: twarda
Seria wydawnicza: Artefakty
ISBN-13: 9788367353243
Cena: 89 zł



Czytaj również

Ilion
Trzy drogi kręte
- recenzja
Triumf Endymiona
Triumfu brak
- recenzja
Terror
Groza północy
- recenzja
Endymion
Daleko jeszcze?
- recenzja
Upadek Hyperiona
Wojna, poezja, spisek i Dzierzba
- recenzja
Terror
Terror na okręcie „Terror”
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.