Okrutny miecz

Okrutny cios w czytelnika

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Okrutny miecz
Czerwony Rycerz był dla mnie jedną z najciekawszych fantastycznych niespodzianek bieżącego roku, łącząc w sobie wielość bohaterów godną Malazańskiej Księgi Poległych, atmosferę niczym z Czarnej Kompanii oraz motywy fabularne inspirowane mitami arturiańskimi. Nie dziwi zatem fakt, że niecierpliwie czekałem na kontynuację; dziwić może jednak to, jak bardzo odbiega ona poziomem od poprzedniczki.

Czerwony Rycerz zdobył sławę i bogactwo dzięki udanej obronie klasztoru Lissen Carak przed hordami Dziczy, lecz nie interesuje go spoczęcie na laurach i balowanie: gnany ambicją i chęcią zdobycia dalszych bogactw niedługo potem wyrusza do będącej niemalże kopią Cesarstwa Bizantyjskiego Morei, w której doszło do wojskowego przewrotu i obalenia dotychczas panującego cesarza. Większość armii znajduje się po stronie przeciwnika, funduszy brak, miejscowi nieufnie spoglądają na przybyszy... czy istnieje lepszy sposób na dalsze rozbudowanie swej legendy niż pokonanie takich przeciwności i przywrócenie prawowitego władcy na tron? Także w królestwie Alby zaczyna robić się groźnie – samozwańczy najwspanialszy rycerz świata Jean de Vrailly zdobywa coraz większe wpływy na dworze, a pokonany Głóg bynajmniej nie zapomniał o doznanym upokorzeniu i planuje zemstę na tych, którzy pokrzyżowali mu niedawno plany.

Okrutny Miecz to niezły przykład kontynuacji sprawiającej wrażenie napisanej przez zupełnie innego pisarza niż poprzedni tom cyklu: Czerwony Rycerz cierpiał wprawdzie miejscami na nadmiar postaci, nadmiar scen bitew, nadmiar wątków, ale ostatecznie wychodził z konfrontacji między swymi wadami a zaletami obronną ręką i pomimo niedociągnięć stanowił interesującą lekturę. To samo niestety nie dotyczy drugiej części cyklu Syn zdrajcy – największy problem rodzi fakt, iż zaprezentowane w powieści wydarzenia najzwyczajniej w świecie nie budzą zaciekawienia czytelnika. Kampania w Morei rozczarowuje, jako że na dobrą sprawę główny bohaterowie ani przez moment nie są zagrożeni: o tym, że wróg ma przewagę tylko się słyszy, ale niemal nigdy tego nie widzimy. A ponieważ do starć dochodzi dopiero po kilkuset stronach, przez większość czasu podczas lektury spoglądamy na metaforyczny zegarek i pytamy sami siebie „no dobra, ale kiedy zacznie się coś dziać”?

Nieco lepiej jest dopiero pod koniec, a i wtedy zniesmaczenie wzbudza to, w jak banalny sposób Czerwony Rycerz odnosi ostateczny sukces. Książki czyta się głównie dla nieprzeciętnych postaci pokonujących kolejne wyzwania w może przesadzone, ale za to ekscytujące sposoby: tu z kolei mamy deus ex machina w osobie postaci drugoplanowej, która niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odmienia na lepsze całą sytuację, co z całą pewnością nie zadowoli złaknionych emocjonującego zakończenia czytelników. Nie lepiej wypadają wątki związane z Albą, zajmujące niemalże połowę książki: problematyczne jest nie tylko to, ile poświęcono im miejsca, ale na dodatek skupiają się one w większości na kwestiach najzwyczajniej w świecie nudnych, głównie z powodu przedstawiania nam losów postaci w najlepszym razie drugoplanowych, a często i trzecioplanowych. Co więcej, tego typu rozdziały stanowią niemalże w całości jedynie podbudowę pod wydarzenia, które rozegrają się dopiero w tomie trzecim, przez co braknie tu odpowiednio satysfakcjonującego zamknięcia wątków.

Zawodzą także bohaterowie, w których przypadku Cameron poszedł zdecydowanie w ilość aniżeli jakość. Pierwsze objawy takiej filozofii były widoczne w poprzedniej książce, ale można było mieć wówczas nadzieję, że wprowadzone już postaci zostaną w kolejnych częściach cyklu odpowiednio rozwinięte. Jak łatwo można się domyślić, w Okrutnym mieczu do tego nie dochodzi, w związku z czym nawet potencjalnie interesujące osobowości i wątki nie doczekują się widocznej poprawy (czemu nie ma więcej oznak braterskiej więzi między niegdyś skłóconymi braćmi, Gabrielem i Gavinem?), a zamiast tego do obsady dołącza gromada płytkich, nowych bohaterów służących jedynie popchnięciu wątków naprzód. Wprowadzony na samym początku Mortimir nie robi niemalże nic istotnego aż do samego końca, a poświęca mu się dobrych kilkadziesiąt stron, zaś podobnych przykładów jest jeszcze więcej – krótko mówiąc, pisarz zasługuje na naganę za ordynarne lanie wody.

Niestety muszę też wspomnieć o jeszcze jednej wadzie książki, która wprawdzie ma mniejsze znaczenie niż te wymienione wyżej, ale równie mocno jak one rzuca się w oczy: Okrutny miecz to jedna z najgorzej zredagowanych powieści, z jakimi miałem okazję się zapoznać. Przeczytałem ją po raz pierwszy po angielsku i miałem delikatną nadzieję, że znajdowane przeze mnie co i rusz błędy zostaną poprawione w tłumaczeniu. Niestety tak się nie stało, ale przynajmniej mogę zrozumieć, czemu tłumacz nie zdecydował się na korygowanie pisarza, jednak podobnego wytłumaczenia nie znajduję dla Milesa Camerona, który jest wręcz zdumiewająco niekonsekwentny w stosowanym nazewnictwie. Znany z pierwszego tomu Jehannes staje się tu bez żadnego wyjaśnienia Jehanem, czasem czytamy o Morganie, a czasem o Morgonie, Edmund najwyraźniej zmienił między powieściami imię na Edwarda – wymieniać mógłbym długo, ale chyba widać wyraźnie, na czym polega problem. Takie wpadki po prostu nie przystoją kilkukrotnie już publikowanemu autorowi, zatem Amerykanin tym bardziej powinien się za nie wstydzić.

Okrutny miecz to jedno z największych literackich rozczarowań, jakich było mi dane doświadczyć odkąd zacząłem czytać fantastykę. Niemal wszystkie zalety Czerwonego Rycerza zostały zredukowane, a większość problemów doznała pogłębienia, czego efektem końcowym jest nudna cegła, w której niemal nic się nie dzieje. Naprawdę mam wielką nadzieję, iż kolejny tom będzie lepszy – szkoda byłoby, gdyby cykl o takim potencjale został pogrzebany przez fatalną redakcję oraz brak pomysłu autora na dalsze poprowadzenie swoich bohaterów.