Okaleczony Bóg

Wielkie zamknięcie

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Okaleczony Bóg
Okaleczony Bóg to zwieńczenie jednego z największych cykli fantasy: zarówno jeśli chodzi o rozmiary (dziesięciotomowa saga liczy ponad 3 miliony słów!), jak i popularność wśród czytelników. Na szczęście Steven Erikson udowodnił, że jego zwyżkująca w Pyle snów forma pisarska nie była przypadkiem. Dziesiąty tom Malazańskiej Księgi Poległych to świetna powieść i godne zamknięcie wspaniałej historii.

To, że Łowcy Kości przeżyli krwawą bitwę zamykającą Pył snów, zakrawa na cud. Przyboczna Tavore nie uważa jednak, by wielkie straty mogły stać się przeszkodą nie pozwalającą jej armii wyruszyć w dalszą drogą. Zmordowani walką z K'Chain Nah'ruk żołnierze będą musieli poradzić sobie z brakiem żywności, brakiem wody i – co najgorsze – brakiem wiary. Za nimi spalone mosty, przed nimi ostatnia bitwa, której nie mogą wygrać.

Aby zrozumieć to, co czyni Okaleczonego Boga najlepszym obok Wspomnienia lodu tomem Malazańskiej Księgi Poległych, należy pokrótce przypomnieć strukturalny schemat, który w pewnym momencie zdominował sagę. W Wichrze śmierci czy Mycie Ogarów cała aktywność czytelnika sprowadzała się do mozolnego przebijania się przez kolejne strony, aby dotrzeć do niezłego czy nawet bardzo dobrego zakończenia. Erikson nigdy nie miał problemów z efektownym i poruszającym zamykaniem swoich opowieści, ale zdążył zapomnieć, że finał – nawet najlepszy – powinien być tylko wisienką na torcie, nie samodzielnym daniem. Na szczęście przypomniał sobie w najbardziej krytycznym momencie – kiedy jeszcze mógł popisać się w Okaleczonym Bogu.

Co konkretnie czyni dziesiąty tom cyklu jednym ze zdecydowanie najlepszych? Po pierwsze: monumentalizm. Zarówno jeśli chodzi o pojedyncze sceny, jak i całą historię. W tej powieści więcej jest zapadających w pamięć fragmentów niż w trzech poprzednich tomach łącznie. Przykłady? Można je mnożyć w nieskończoność: spotkanie Kaptura z Forkrul Assailem, walka Geslera z siostrą Rewerencją, pokaz mocy Sinn, sztuczki Ganoesa, szalony powrót Szybkiego Bena i Kalama, Yedan Derryg walczący mieczem Husta, pożegnanie Pryszcza i Milutka, list Tehola do Brysa... Dodajmy do tego kilka genialnie opisanych śmierci – Erikson nigdy nie miał zbyt wiele litości dla swoich bohaterów, ale tym razem naprawdę się postarał i jeżeli któraś z postaci odchodzi, to w wielkim stylu. Trudno nie docenić także bitew stanowiących oś fabularną Okaleczonego Boga. Autor doskonale poradził sobie z opisem starć wielkich wojsk, cały czas pamiętając, że dla czytelnika najważniejsi są jego ulubieńcy. Dzięki temu odbiorca może oglądać kolejne batalie z perspektywy Skrzypka, Szybkiego Bena, Geslera czy Chmury.

Jednak pojedyncze sceny, choćby i bardzo dobre, to za mało, aby uznać książkę za udaną. Na szczęście w Okaleczonym Bogu jest coś jeszcze – jedna szczególna rzecz stanowiąca fundament i spoiwo powieści. To niesamowity klimat. Po raz pierwszy Eriksonowi udało się tak bardzo wyeksponować brud wojny bez popadania w płaczliwą rozpacz. W dziesiątym tomie Malazańskiej jest mnóstwo elementów, których połączenie dało niezapomnianą mieszankę: wspomniany wcześniej monumentalizm, brawura co bardziej szalonych bohaterów, spora dawka absurdalnego humoru, kilka wzruszeń, fatalistyczna hardość zastępująca – na szczęście! - wieczne użalanie się wielu postaci nad własnym losem. Zdecydowana większość aktorów przewijających się przez lata przez wielką scenę, jaką była Malazańska Księga Poległych, w końcu bierze się w garść, aby spektakl zakończyć z godnością. Szkoda tylko, że nastąpiło to dopiero w ostatnim tomie cyklu.

Okaleczony Bóg dowodzi w pięknym stylu, że w opus magnum Stevena Eriksona zawsze ukryty był olbrzymi potencjał, który, niestety, nie zawsze udawało się pisarzowi realizować. Na koniec pokazał on jednak, iż książka tak dobra jak Wspomnienie lodu nie była wypadkiem przy pracy, a on sam potrafi tworzyć opowieści trzymające w napięciu od początku do końca, pełne emocji i oferujące wyjątkowe doznania. Zamknięcie Malazańskiej Księgi Poległych odbywa się z pompą i każdy miłośnik tego cyklu powinien zadbać o to, aby być przy tym obecnym.