Ogrody Słońca
Trudno jednoznacznie wskazać zwycięzcę zakończonej niedawno Cichej wojny. Wielka Brazylia wraz z Unią Europejską i Pacyfikami co prawda pokonały Zewnętrznych, ale tak zwany Rząd Trzech Mocarstw poniósł ogromne straty. Tymczasem rozmiłowani w inżynierii genetycznej zwolennicy zmian wciąż rozwijają swoją naukę gdzieś na obrzeżach kosmosu, próbując zbudować dla siebie całkiem nowy świat.
Największą bolączką Ogrodów Słońca są bohaterowie – czy raczej niemal całkowity brak bohaterów, z którymi czytelnik mógłby stworzyć jakąkolwiek relację. Protagonistką powieści jest znana odbiorcy z Cichej wojny Macy Minnot, czyli synonim psychologicznej nudy. Kobieta bezrefleksyjnie podąża za Zewnętrznymi, a cała jej aktywność sprowadza się do podjęcia jednej (dosłownie!) decyzji. Trudno jej kibicować, trudno życzyć jej porażki – jej obecność można tylko tolerować. Co zabawne, McAuley jej ustami stwierdził, iż tworzenie opowieści powinno zacząć się od wykreowania ciekawych postaci. Niestety, postulatu tego nie zrealizował także w przypadku innego ważnego dla rozwoju akcji bohatera: Casha Bakera. Choć w jego życiu dochodzi do prawdziwej rewolucji, odbiorca musi obejść się smakiem i co najwyżej zgadywać, co dzieje się w jego głowie. Podobne zarzuty można wystosować w stosunku do obecności w Ogrodach Słońca Sri Hong-Owen. W recenzji poprzedniego tomu narzekałem na to, że jest jej zbyt dużo; w części drugiej, kiedy postać ta ewoluuje i staje się jedną z ozdób finału powieści, jest jej natomiast za mało! W książce tylko dwóch bohaterów wyróżnia się pozytywnie: Ken Shintaro, od którego bije żar determinacji, oraz Berry Hong-Owen – powoli wyniszczany przez toksyczne relacje z oddaną pracy matką.
Pokłosiem braku zaangażowania w losy pojedynczych postaci jest brak zainteresowania całą opowiedzianą przez McAuleya historią. Ogrody Słońca czyta się bez większych emocji, a strony przerzuca mechanicznie. Sprawy nie ułatwia styl pisarza, który zdominowany jest przez długie, barokowe opisy rodem z kosmicznych atlasów – zanim którykolwiek z bohaterów postawi na danej planecie jeden krok, odbiorca musi przebić się przez akapity informacji na temat jej położenia w macierzystym układzie słonecznym, atmosfery, klimatu, krajobrazu oraz dotychczasowej historii. Przez takie podejście powieść jest bardzo obszerna (ponad 500 stron), a dzieje się w niej tak naprawdę niewiele. Trzeba przyznać, że McAuley miał kilka dobrych pomysłów na rozwinięcie zarysowanych w Cichej wojnie konfliktów, ale nie do końca poradził sobie z ich zrealizowaniem. Niech za przykład posłuży rewolucja w Wielkiej Brazylii – ciężko mówić o jej wybuchu, bo zaczyna się z cicha pęk, przebiega bez większych ekscesów, a doniosłe (relatywnie) są jedynie jej efekty. Przypomniała mi ona przewrót opisany w Rodzie Atrydów – miłośnicy Diuny doskonale wiedzą, że nie jest to przyjemne czy pożądane skojarzenie.
Ogrody Słońca bardzo mnie zawiodły. Po pierwszym, bardzo dobrym tomie serii byłem niezwykle ciekawy, co Paul McAuley zaserwuje czytelnikom. Tymczasem powieść jest długa i nużąca; do pokonywania kolejnych rozdziałów trzeba się zmuszać, gdyż akcja grzęźnie wśród absurdalnie długich akapitów. Polecam tylko tym, którzy pokochali Cichą wojnę i nie mogą doczekać się kontynuacji losów Macy Minnot i Newta Jonesa.
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Cykl: Cicha wojna
Tom: 2
Autor: Paul McAuley
Tłumaczenie: Wojciech M. Próchniewicz
Wydawca: MAG
Data wydania: 18 lipca 2014
Liczba stron: 480
Oprawa: miękka
Format: 135x202 mm
ISBN-13: 978-83-7480-438-7
Cena: 39 zł