Odmieniec

Matki, wiedźmy i potwory

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Odmieniec
Seria od MAGa, którą, mimo niespodziewanej zmiany oprawy, chętnie nazwałbym tą z czarno-czerwonymi okładkami, składa się z tekstów nietypowych – nietypowych na tyle, że zasadne wydaje się pytanie, czy wszystkie rzeczywiście nazwać można horrorami (a właśnie z nimi się przede wszystkim kojarzy) – ale nawet wśród nich Odmieniec zdecydowanie się wyróżnia. 

Apollo Kagwa nie miał najprostszego dzieciństwa. Odejście ukochanego ojca sprawiło, że przez długi czas doświadczał przerażających koszmarów sennych. Na szczęście pewnego dnia zniknęły, a jego dalsze życie ułożyło się zdecydowanie lepiej – zakochał się ze wzajemnością w bibliotekarce, Emmie, znalazł satysfakcję w zawodzie antykwariusza, a już niedługo sam zostanie tatą. Niestety, sielanka nie potrwa długo. 

Dlaczego napisałem, że Odmieniec wyróżnia się na tle towarzyszy z serii wydawniczej? Dlatego, że jego najbardziej charakterystyczną cechą jest swego rodzaju falowanie: Victor LaValle z niecodzienną swobodą porusza się na granicy klasycznej literatury grozy, co jakiś czas wpychając czytelnika w przerażające otchłanie, i czegoś, co nazwałbym meta- czy posthorrorem – fragmentami komentarza, analizy czy objaśnienia poprzedzających i nadchodzących zdarzeń, a także dopełnieniem ich wątkami rzadko pojawiającymi się u reprezentantów gatunku. Zaczynamy klasycznie: dzieciak ma koszmarne sny, które, o czym wiemy od początku, z całą pewnością będą związane z tym, co wydarzy się w przyszłości.

Potem następuje naprawdę długi wstęp zdominowany przez wątki obyczajowe, a po nim tempo i napięcie zaczynają narastać aż do momentu, gdy powieść staje się pełnoprawnym – i pełnokrwistym, we wszystkich możliwych znaczeniach – horrorem. W pewnym momencie robi się rzeczywiście strasznie, szczególnie, że LaValle za motyw przewodni wybrał sobie krzywdę dziecka, co poruszyć może nawet najtwardszych czytelników. Ale gdy wszystko wskazuje na to, że wielkimi krokami zbliżamy się do punktu kulminacyjnego, pisarz odpuszcza i postanawia zabrać czytelnika w rejony spokojniejsze, poświęcone refleksji nad rodzicielstwem i patriarchatem, a potem, w kolejnej zaskakującej wolcie, do świata mitów, które do Stanów przybyły wraz z imigrantami.  

Dzieje się zarazem dużo i niedużo. Spodziewałem się mniej opisanego w powyższym akapicie skakania między konwencjami, więcej natomiast – akcji związanej bezpośrednio z “teraźniejszymi” doświadczeniami Apolla. LaValle postanowił na zupełnie inne rozłożenie akcentów: wydarzenia składające się na właściwą fabułę mogą niekiedy wydawać się tylko nitką łączącą ze sobą różne historie, na których opowiedzeniu autorowi zależało. Nie mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, żebym był z takiego rozwoju spraw zadowolony. Lubię literaturę obyczajową (czy szerzej: niegatunkową), więc nie miałem problemu z przebrnięciem przez prolog, ale Odmieniec stał się zdecydowanie najciekawszy, kiedy zaczął straszyć; tym bardziej, że dochodzi do tego mniej więcej w połowie tej całkiem długiej powieści, co odbiorca może potraktować jako swoistą obietnicę dobrej zabawy czekającej na kolejnych stronach.

LaValle niestety jej nie dotrzymuje – napięcie w takim natężeniu już nie powraca (choć, oczywiście, wciąż zdarzają się dobre sceny), jedyna naprawdę warta uwagi bohaterka, której poświęcono nieco więcej czasu, jest przez połowę tekstu nieobecna, a autentyczny strach wywołany przez następstwa terapii Apolla już nie powraca. Szczególnie rozczarowujący jest pod tym względem finał, bo w nim autor ewidentnie chciałby znowu przerażać, co się w najmniejszym nawet stopniu nie udaje. Zresztą problem rozwiązywania spraw czy domykania wątków jest nieco poważniejszy, bo na przykład ten poświęcony koszmarom Apolla kończy się naprawdę marnie. LaValle sugeruje, że będzie on kluczowy, potem zostawia go na bardzo długo, żeby pospiesznie domknąć, gdy stracił on już jakiekolwiek znaczenie. 

Odmieniec nie jest złą powieścią. To przyzwoita lektura, której główny problem stanowi brak zdecydowania w kwestii tego, czym chce być. Mam graniczące z pewnością podejrzenie, że gdyby Victor LaValle nie zdecydował się w pewnym momencie na zawrócenie z obranej drogi i zaserwował czytelnikom horror pełną gębą, to jego tekst byłby przerażający do szpiku kości. A tak – momenty są, ale bez szału.