» Artykuły » Inne artykuły » Nowa Fantastyka 11/2012 - omówienie numeru

Nowa Fantastyka 11/2012 - omówienie numeru

Nowa Fantastyka 11/2012 - omówienie numeru
Trwa drugi miesiąc świętowania. W listopadowym wydaniu pisma pojawiły się kolejne znane i cenione nazwiska: Jacek Dukaj, Andrzej Ziemiański, Catherynne M. Valente. Jak tym razem sprawdziła się publicystyka i proza?
 
___________________

 
Publicystyka
 
Zacznijmy od felietonów. Jakub Ćwiek na przykładzie Ridleya Scotta i Andrzeja Sapkowskiego opowiada o zagrożeniach, które czekają na starych mistrzów wracających na scenę. Trudno się z tym tekstem nie zgodzić, ale głównie ze względu na to, że nie ma w nim nic zaskakującego. Michael J. Sullivan w jedenastym już odcinku porad dla piszących omawia wielozadaniowość – sztukę przekazywania licznych informacji za pomocą niewielu słów. Ta część felietonu jest bardzo konkretna, w przeciwieństwie do drugiej – raczej przegadanej – połowy poświęconej tworzeniu koncepcji opowieści. Rafał Kosik zastanawia się nad tym, czego potrzeba, aby literatura przetrwała upowszechnienie książek elektronicznych, i omawia trzy rzeczywiście ważne kwestie: cenę produktów, ich dostępność oraz uczciwość czytelników. Peter Watts, zgodnie ze swoim dobrym zwyczajem, odwołuje się do badań naukowych, pokazując, jak łatwa może być zmiana pewnych głębokich przekonań. Łukasz Orbitowski opisuje Amer, film z zapomnianego już w większości gatunku kryminalnego zwanego giallo. Tym razem w tekście niemal brakuje intrygujących uogólnień, do których zwykle autor doprowadza swoje interpretacje – szkoda!
 
Obszerniejszą publicystykę rozpoczyna Spowiedź rówieśnika Jacka Dukaja. Tytuł tekstu nie jest przypadkowy, ponieważ pisarz w istocie opisuje tyleż ostatnie trzydziestolecie w anglojęzycznej fantastyce, ile własne doświadczenia i wspomnienia z nim związane. W artykule mowa jest głównie o science fiction, gdyż o fantasy wypowiada się Dukaj krytycznie ("w sensie literackim w ciągu całego tego trzydziestolecia pojawiło się tu właściwie tylko jedno godne uwagi zjawisko: New Weird"). W mojej opinii zbyt krytycznie, ale to nie odbiera wartości tekstowi. Przyznam jednak, że najciekawsza była dla mnie sama końcówka, dotycząca już nie przeszłości fantastyki, ale jej teraźniejszości i przyszłości.
 
Tekst Dukaja zajmuje łącznie siedem stron – oczywiście z ilustracjami, ale to i tak wyjątkowo dużo jak na publicystykę Nowej Fantastyki. Dalsze artykuły są już krótsze, choć również wartościowe. Pierwszy z nich, Odyseja kosmiczna 1982–2012 Konrada Wągrowskiego, przywołuje znakomite kino SF wczesnych lat osiemdziesiątych i krytykuje niektóre tendencje późniejszych filmów fantastycznonaukowych: "sequelozę i recykling" oraz "fabuły oparte na coraz bardziej wyszukanej demolce". Końcowy akcent tekstu nie jest jednak pesymistyczny – autor liczy na dalszy rozwój "oryginalnych, ambitnych wizji wciąż kreowanych w kinie niezależnym, niskobudżetowym". W następnym artykule (Każdy utwór dostarcza wielu rozkoszy – czyli recenzje z lamusa) Agnieszka Haska i Jerzy Stachowicz gromadzą szereg uroczych przykładów z międzywojennej krytyki fantastycznej. Wreszcie Marcin Zwierzchowski w tekście Dobrzy ludzie umierają pierwsi pisze o Paolu Bacigalupim, traktując jego Zatopione miasta jako "kolejny krok w ewolucji literatury młodzieżowej". Ten ostatni artykuł ciekawie współbrzmi ze słowami Dukaja, który stwierdza w Spowiedzi rówieśnika: "Fani lubią się spierać o wyższość science fiction nad fantasy (lub na odwrót) […]. Tymczasem najistotniejszy front przebiega dziś, moim zdaniem, gdzie indziej: między fantastyką jako literaturą dla dzieci i młodzieży, a fantastyką jako literaturą jako taką".
 
Proza polska
 
Często pracuję jako redaktor, ale podczas czytania literatury nie zwracam większej uwagi na usterki językowe. Niestety, w Pułapce Tesli Andrzeja Ziemiańskiego są one na tyle istotne, że trzeba o nich wspomnieć ("dzięki tym opinią", "chodź Marconi czuł pod skórą" – to ortografia, oprócz tego zdarzają się literówki, a z przecinkami też nie jest dobrze). Na szczęście równoległe prowadzenie akcji w przeszłości (kiedy słynny wynalazca buduje niezwykłą maszynę, a inni projektanci spiskują przeciwko niemu) i w teraźniejszości (gdy jeden z głównych bohaterów zostaje wynajęty, aby znaleźć martwego od siedmiu dekad Teslę) pomogło zbudować pełną tajemnic historię. Tekst dotyka ponadto zagadnień podróży w czasie i życia po śmierci, lecz nie mówi o nich wiele. Chyba trzeba się z tego cieszyć – ta konwencja mogłaby nie udźwignąć podobnych rozważań. Dodatkowym smaczkiem są portrety znanych postaci z czasów Nikoli Tesli. Natomiast minus ma u mnie Ziemiański za parokrotnie powtarzane, dość toporne zresztą, kpiny z mylnych przewidywań tychże bohaterów (zapowiadających między innymi marny los japońskiej gospodarki i nieprzydatność pilota radiowego). W ogólnym rachunku: nieźle skrojone, lekkie opowiadanie, które nie stawia jednak przed czytelnikiem poważniejszych wyzwań – ani intelektualnych, ani stylistycznych.
 
Masz to jak w banku Bartosza Działoszyńskiego to, dla odmiany, tekst skupiony na kameralnych wydarzeniach, które w żaden sposób nie wpłyną na bieg historii. W tym świecie zmiana już się dokonała. Utwór pokazuje jedną z możliwych dróg rozwoju kapitalizmu: coraz większa część światowej własności należy do banków, które sprawują realną władzę za pomocą kredytów. Kiedy ktoś stara się wyłamać z tego systemu, nie biorąc pożyczki (na przykład na budowę domu), instytucje finansowe sięgają po rozmaite środki perswazji. Główny bohater, pracownik Agencji Kontroli Mikroekonomicznej, przypadkiem zagląda pod podszewkę nowej władzy i staje przed problemem typowym dla antyutopii. Czy przeciwstawi się systemowi? Skromna skala fabuły jest zaletą opowiadania, nadającą mu posmak realizmu. Trudno też podczas lektury nie pomyśleć o współczesnej gospodarce, w tym o niedawnym kryzysie w Stanach Zjednoczonych (w końcu tam także kredyty hipoteczne odegrały złowrogą rolę). Co więcej, w opowiadaniu widać dość niekonwencjonalną ewolucję głównego bohatera. Szkoda tylko, że w dwu miejscach przekształca się ono w wykład, który nie ma ani żadnej funkcji fabularnej, ani jakiegokolwiek uzasadnienia w świecie przedstawionym – służy jedynie doinformowaniu czytelnika. Mimo to jednak tekst warto przeczytać.
 
Proza obca
 
Jason Sanford debiutuje w Nowej Fantastyce – i w ogóle w Polsce – opowiadaniem Dotyk niebios. Początek tekstu wrzuca czytelnika w sam środek akcji, ale potem bieg zdarzeń zwalnia, a bohaterka-narratorka wyjaśnia, co się działo. Razem z przyjaciółką Pardą wyruszyła na misję kosmiczną, której celem było wykonanie pewnych prac na powierzchni komety zwanej Dotykiem Niebios. Parda okazała się jednak zdrajczynią, religijną fundamentalistką, mającą własne złowieszcze plany. Dalsza część tekstu opisuje podejmowane przez narratorkę próby ucieczki z Dotyku Niebios – ucieczki raz utrudnianej, raz ułatwianej przez nie w pełni zrównoważoną komputerową kopię przyjaciółki. Ogólny kierunek rozwoju fabuły nie zaskakuje, ale interakcja między człowiekiem a programem oraz różnice dzielące prawdziwą i cyfrową Pardę to bardzo pomysłowe aspekty utworu. Poza tym uwagę przykuć może konflikt między nauką i religijnym fundamentalizmem, odwołujący czytelnika do analogicznych napięć obecnych w naszym świecie (szczególnie w Stanach Zjednoczonych). Miłośnicy techniki otrzymują zaś sporo kosmicznych rekwizytów, od atomowego parownika do żagla słonecznego. W sumie wystarczająco dużo, aby mówić o całkiem udanym tekście.
 
Smakowitym kąskiem jest Piekielny interes, debiutanckie opowiadanie Terry'ego Pratchetta, które Brytyjczyk opublikował w gazetce szkolnej w wieku trzynastu lat. Dwa lata później ukazało się w magazynie Science Fantasy w wersji poprawionej – to na niej opiera się polskie tłumaczenie (opracowane tradycyjnie przez Piotra W. Cholewę). Do niejakiego Crucible'a, szefa agencji reklamowej, przybywa diabeł, skarżąc się na brak odwiedzin w piekle i proponując mężczyźnie jego wypromowanie. Zgoda finansisty rozpoczyna korowód urokliwie absurdalnych zdarzeń i opisów ("Stado słoni w drewniakach tańczyło kadryla na głowie Crucible'a. […] zmieniwszy obuwie na miękkie bambosze, zatańczyły statecznego walca: whisky wywarła oczekiwany skutek"). Nie ma tu jednak jeszcze abstrakcyjnego humoru, tak charakterystycznego dla dorosłego Pratchetta, a ujawniającego się szczególnie w komentarzach i dygresjach narratora. W dodatku to, co zapewne powinno stanowić centralną część utworu, czyli przedstawienie sposobów promocji piekła oraz ich rezultatów, sprowadza się do paru króciutkich scenek na dwu ostatnich stronach. Ale i tak Piekielny interes stanowi przyjemną lekturę.
 
Na koniec możemy zapoznać się z premierowym utworem Catherynne M. Valente Aeromaus. Przedstawia on notatki sporządzone przez mieszkankę miasta Aerograd z myślą o odwiedzających je cudzoziemcach. Część zapisków przypomina oficjalny przewodnik, ale inna część – zaszyfrowana – ukazuje prawdziwy obraz dystopijnego grodu, a także historię samej narratorki. Cały tekst, co u Valente nie dziwi, jest ucztą dla wyobraźni ("Z mokrych, koronkowych rękawów zwisało pięćdziesiąt smukłych, silnych, nagich dłoni niczym girlandy strasznych kwiatów. […] Kiedy splatała palce, dłonie zmieniały się w jedną olbrzymią pięść"). Co więcej, język stanowi nie tylko narzędzie przekazu, ale także przedmiot refleksji: w Aerogradzie, jak u Orwella, stopniowo zakazuje się używania kolejnych słów, szeregowi mieszkańcy miasta określani są w liczbie pojedynczej jako Aeromaus ("Wszystkie nasze tysiące są dla nich zaledwie małą myszką przemykającą po mieście"), a historię grodu poznaje się – tak przynajmniej sugeruje niejasne sformułowanie narratorki – przez spożywanie specjalnych kawałków gotowanego mięsa ("W Aerogradzie «pamięć» i «mięso» nazywamy jednym słowem"). To stanowczo najgęstsze i najcięższe, ale też najbardziej inspirujące opowiadanie w tym numerze.
 
Coś się kończy, coś się zaczyna
 
Tak samo jak w październiku, publicystyka listopadowego wydania pisma jest udana. Również literacką zawartość numeru oceniam podobnie jak w poprzednim miesiącu: bez rewelacji, ale zupełnie przyzwoicie. Świętowanie trzydziestolecia idzie więc nieźle. Jednocześnie pewna epoka kończy się w Nowej Fantastyce nie tylko w sposób symboliczny, ale także pod względem personalnym: na stanowisku szefa działu prozy polskiej Macieja Parowskiego zastąpił niedawno Michał Cetnarowski. Z ciekawością będę się przypatrywał temu, co ta zmiana przyniesie.
 
Pułapka Tesli: 6+/10
Masz to jak w banku: 7/10
Dotyk Niebios: 7/10
Piekielny interes: 6+/10
Aeromaus: 8/10
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Scobin
   
Ocena:
+6
Drobny komentarz na koniec: ostatni raz omawiam dla Poltera "Nową Fantastykę". To był dobry rok, nadal będę czytał NF – to ważne i wartościowe czasopismo. Niemniej pisanie takich tekstów jest czasochłonne, pora zająć się czymś innym.

Najprawdopodobniej dalsze omówienia będzie pisał ktoś inny, więc ciągłość pokoleniowa zostanie zachowana. :-)
23-11-2012 21:36
Patryk Cichy
   
Ocena:
0
Kończy się pewna epoka... Ciekawe, kim będzie Twój następca i czy w równym stopniu podoła zadaniu.
24-11-2012 12:26
lemon
   
Ocena:
+1
Obawiam się, że będzie mu niełatwo. ;)
24-11-2012 14:51
~gwylliam

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Zgadzam się z ocenami publicystyki, ale cała proza, wg mnie 1 ocena w dół. Sztampa, średnie literacko.
I parę słów o Aeromaus. Mam chyba alergię na panią Valente. To już trzeci jej tekst, od którego odbiłem się jak od ściany. Nie przekonuje mnie pomysł, nie przekonuje język (tłumaczenie?). To proza gęsta, wymagająca, ale o ile np Dukaja cenię i lubię, to Valente zwyczajnie nie trafia do mnie.
24-11-2012 21:38
Scobin
   
Ocena:
+1
@gwylliam

OK, jeden stopień w dół to nie aż taka duża rozbieżność, można przeżyć. :-) A co do Valente, to podtrzymuję swoje zdanie o literackim poziomie jej prozy, ale w pełni rozumiem, że nie do każdego musi ona trafiać.
25-11-2012 23:02

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.