Nowa Fantastyka 04/2013 - omówienie numeru

Autor: lemon

Nowa Fantastyka 04/2013 - omówienie numeru
Tylko jedno słabe opowiadanie i bez większych wpadek w artykułach. Kwietniowy numer pisma należy zaliczyć do całkiem przyzwoitych.

____________________


Publicystyka

Jakub Ćwiek przypomina, że twórca też człowiek i jako taki ma prawo nie być miły czy też, ogólniej mówiąc, nie być taki, jak oczekujemy. To, że płacimy za owoce jego pracy, nie oznacza, że prywatnie jest nam coś winien. I chociaż Ćwiek pisze o trochę innym rodzaju oczekiwań, to jego felieton przypomniał mi, co Neil Gaiman odpowiedział kiedyś pewnemu zniecierpliwionemu fanowi Pieśni Lodu i Ognia: "George R.R. Martin nie jest Twoją dziwką". Amen.

Tradycją już jest, że nowy sezon serialowej Gry o Tron oznacza co najmniej jeden powiązany artykuł w NF (i co najmniej jedną powiązaną okładkę). Tym razem Marcin Zwierzchowski wyjaśnia, na co realizatorzy przeznaczają grube miliony od HBO, później zaś przechodzi do tezy, jakoby serial ten zapoczątkował "wielkie zmiany na małym ekranie". Tezy, z którą można jednak polemizować – przecież "duże budżety, rozmach fabularny, wiara w inteligencję widza oraz świetna obsada" to nie są elementy, które po raz pierwszy pojawiły się w GoT. Wielki renesans produkcji telewizyjnych zaczął się dużo wcześniej. Dodatkiem do artykułu jest "wywiad" z Emilią Clarke, odtwórczynią roli Daenerys, z którego dowiedziałem się, że zdobycie roli w serialu było niesamowite, Dany to niesamowita postać, GRRM jest absolutnie niesamowity, a poza tym Emilia lubi się upijać (fajna dziewczyna). Mamy jeszcze parę zdjęć nowych aktorów z krótkimi objaśnieniami, kto jest kim, oraz przypomnienie ostatnich wydarzeń. Jak dla mnie to zapychacze: wolałbym coś, czego nie znajdę na stronie internetowej HBO.

Do kin niebawem wejdzie (albo już wszedł) remake Martwego zła Sama Raimiego. Przemysław Pieniążek przybliża postać reżysera i losy tej filmowej serii. Profesjonalna robota, artykuł przeczytałem z zainteresowaniem. Dalej mamy kolejny ciekawy tekst, w którym Wawrzyniec Podrzucki opowiada o biologii syntetycznej. Cieszę się, że w NF dostaję coś takiego, szkoda tylko, że raz na dwa numery. O crowdfundingu, czyli fanowskich ściepach, pisze Grzegorz Bryszewski. Biorąc pod uwagę możliwości, jakie daje twórcom to nowe zjawisko, można spodziewać się wielu dobrych rzeczy.

O zmianach w stajni DC opowiada Michał Chudoliński. Jako osoba niezbyt zorientowana i niezbyt zainteresowana tematem komiksów superbohaterskich nie wyciągnąłem z tego artykułu wiele. Z kronikarskiego obowiązku podaję, że wiele znanych a podupadających serii doczekało się modnego ostatnio restartu. Tak więc do filmów i gier dołączają komiksy. Dla popkultury nastały czasy "re-": recyklingu, remake'ów i restartów. Smutne to, ale biznes jest biznes. Sorry, Winnetou.

Początkujący pisarzu fantastyki, czy chciałbyś odnieść sukces taki jak np. Brandon Sanderson? A wiesz, że napisał on trzynaście powieści, zanim wydał pierwszą książkę? Michael J. Sullivan też – teraz radzi, żeby z porażek wyciągać naukę na przyszłość, a nie zrażać się, ponieważ nikt nie chce wydać Twojej Wspaniałej Pierwszej Powieści. Sullivanowi te porady wychodzą w kratkę, raz mniej, raz bardziej sensowne. Ten odcinek zaliczam do tych bardziej. Niestety (albo i stety), dziś tak łatwo jest wydać sobie książkę samemu – i nie mam na myśli tylko e-booków – że chyba mało kto posłucha Amerykanina.

Na koniec felietony trójki stałych współpracowników: Kosika, Wattsa i Orbitowskiego. Pierwszy przyrównuje mózgi do komputerów, na których działają programy takie jak Konserwatysta, Anarchista czy Lewak, odpowiadające za komplet bezrefleksyjnie reprezentowanych przez ludzi poglądów. Coś w tym jest, zwłaszcza kiedy pomyśli się o politykach. Drugi stara się wykazać, że postacie z jego ponurych książek to łagodne baranki w porównaniu z szujami rządzącymi tym światem – co mu się udaje. Trzeci zaś pisze o kanadyjskim filmie Beyond the Black Rainbow: "Artystyczny bełkot, czy osobny głos w kinie fantastycznym? Tego oczywiście nie wiem". Czasem mam wrażenie, że niektórzy recenzenci podobnie myślą o książkach np. M. Johna Harrisona, tylko się do tego nie przyznają. Orbitowski pokazuje, jak pisać o utworach, o których nie wiadomo, co sądzić.

Proza polska

Dziewczyna z kartofliska tylko tytuł ma kiepski. Radosław Rak, w rok po ukazaniu się Lilki (NF 3/2012), wraca opowiadaniem do niej nawiązującym. Tam poznaliśmy dziewczynę, która uciekła z domu z rozbójnikiem, a tutaj obserwujemy, co się potem w tym domu działo. A działo się źle. W stosunkowo zwyczajnym życiu wiejskiej rodziny pojawia się Zadra – dosłownie i w przenośni. Kim, a raczej czym jest? Dlaczego przyszła właśnie do tych ludzi? A może nie tylko do nich? Rak snuje opowieść na pograniczu konwencji fantastycznych, oczarowując czytelnika ładną, stylizowaną frazą, przypominając trochę wczesnego Wita Szostaka. Już pierwsze zdanie nie pozwala przejść obok tekstu obojętnie: "Niedługo po Wszystkich Świętych Majka wyciurkała się na amen". Jak na tak młodego autora, Rak znakomicie panuje nad materią słowa, zręcznie posługując się metaforą ("Milczenie puchło więc i gęstniało, aż oblepiło całą izbę i stało się niemożliwe do przełamania").

W omówieniu Lilki Staszek pisał, że autorowi udała się trudna sztuka opowiedzenia o intymnych doświadczeniach z kobiecej perspektywy. Rak powtórzył tutaj ten sukces, a zapoznawszy się z jeszcze innymi jego tekstami, mogę śmiało powiedzieć, że nie są to odosobnione przypadki. Daje się też wychwycić pewne powtarzające się motywy (osadzenie akcji w okolicach Dębicy, postać Jakuba Szeli i nawiązania do rzezi galicyjskiej) – jeśli w przyszłości ukaże się skupiający te utwory zbiór opowiadań, to nie omieszkam się w niego zaopatrzyć. I choć Dziewczyna... nie wywołała we mnie tak silnych emocji jak Tamdarej w innych światach, to pozostaje ona bardzo dobrym opowiadaniem, o którego autorze jeszcze nie raz usłyszymy.

Jacek Wróbel to niemalże rówieśnik Raka, ale ich prozę dzieli jakościowa przepaść. Nie wszystko złoto, co się świeci to prosta opowiastka fantasy, w zamierzeniu zabawna, a w istocie żenująca. Oto pewien sprytny szarlatan w towarzystwie prostaczka udającego sławnego bohatera wyrusza z misją sprowadzenia nimfy na dwór barona-transwestyty. Niewyszukane żarty wypadają wręcz żałośnie (jak np. ten o robieniu loda, a właściwie to wszystkie bez wyjątku) i jedyny uśmiech, jaki wywołują, to uśmiech politowania. W tej pogoni za śmiesznością zapomniano zadbać o to, by fabuła i postacie wypadły choć trochę przekonująco – gdyby nie ładunek "dorosłych" treści, można by pomyśleć, że ma się do czynienia z historią dla dzieci, w której nawet podły rzezimieszek okazuje się pragnącym ciepła miłym gościem. Przed całkowitym zmieszaniem tekstu z błotem powstrzymuje mnie tylko styl – w miarę poprawny, jeżeli pominąć przypadki niespójnej stylizacji w dialogach ("Kilka razy żem od obcych w Blumbergu w mordę dostał, ale wtedy nie wiedziałech, że to ta cała Tradycja i nie pytałem" – taka mieszanina różnych form czasu przeszłego w jednym zdaniu nie wypada najlepiej). Jednak nawet poprawnie napisane kiepskie opowiadanie pozostaje kiepskim opowiadaniem.

Proza zagraniczna

W Po drugiej stronie Willa McIntosha trójka młodych naukowców przeprowadza eksperyment skutkujący niespodziewanym podzieleniem rzeczywistości na dwa osobne światy, w których każdy widzi i odczuwa to samo, co jego odpowiednik, choć może działać niezależnie od niego. Jak można się spodziewać, i tu, i tam wywołuje to chaos na apokaliptyczną skalę. Na dodatek w jednym ze światów z nieba strzelają żółte promienie (nie wiedzieć czemu nazwane smokami), które zamieniają wszystko w kamień. Dla oddania uczucia, którego doznają bohaterowie, tekst został podzielony na dwie kolumny, dwie osobne linie narracyjne, biegnące obok siebie równolegle – dynamiczna fabuła jest więc ściśle związana z układem tekstu na stronie. Sam pomysł, żeby człowiek miał świadomość tego, co robi jego odpowiednik w drugim świecie, to nic szczególnie oryginalnego (dwa numery temu na podobnym koncepcie opierało się opowiadanie Paula Melka), świeże wydaje się natomiast połączenie tego ze wzmacniającym efekt zabiegiem typograficznym. Cóż nam jednak zostanie po tym, jak odsuniemy na bok podziw dla realizacji pomysłu? Otóż otrzymamy niewiele więcej niż historię kochanków w czasie ogólnoświatowej zawieruchy. Pochwalić jeszcze muszę refleks redaktora prozy zagranicznej: opowiadanie ukazało się pierwotnie w styczniowym numerze amerykańskiego magazynu Asimov's, a już w marcu mogliśmy przeczytać jego przekład w NF. Moje szczere wyrazy uznania – choć z tego pośpiechu przez redaktorskie sito przedostało się trochę więcej błędów niż zwykle. Koniec końców jest to bardzo dobre opowiadanie s.f., które raczej na długo zapadnie w pamięć.

Niezłe jest też W klatce niemieckiego autora Klausa N. Fricka, z jakiegoś powodu dość silnie kojarzące mi się z krótkimi utworami Marka S. Huberatha. Do zamkniętego w czterech ścianach mężczyzny dołącza młoda kobieta. Żadne z nich nie wie, gdzie się znajdują ani jak tu trafili. Można się tylko domyślać, czym jest ich więzienie. On przypuszcza, że to klatka, w której są obserwowani przez Obcych, jak w zoo. Nie można z niej uciec, a z tego, co znajduje się poza nią, widać tylko cienie. Obserwujemy zmagania kobiety z nową dla niej sytuacją, jak ci hipotetyczni Obcy przyglądamy się rybkom w akwarium, choć historię poznajemy z perspektywy mężczyzny. Po skończeniu lektury, kiedy wiele się wyjaśnia, stajemy przed ciekawym problemem. Mężczyzna musiał dość wcześnie zorientować się w roli, jaką wyznaczyli mu tajemniczy opiekunowie. Czy jego postępowanie zasługuje na potępienie? Co my byśmy zrobili na jego miejscu? Nieprzeciętne, skłaniające do zastanowienia opowiadanie, kolejny dowód na to, że przyzwoite s.f. traktuje nie o kosmitach, a o ludziach.

*

Miesiąc temu pisałem, że nazwiska Raka i McIntosha pozwalają żywić nadzieję na solidny kawałek prozy. I rzeczywiście, to ich opowiadania są w tym numerze najlepsze. Frick zresztą nie pozostaje daleko w tyle. W publicystyce tym razem postawiono na mniejszą liczbę tekstów, ale za to dłuższych, co było dobrym posunięciem. Na maj zapowiedziano opowiadania Pawła Majki i Jeffa VanderMeera: wiem, że po tym pierwszym mogę się spodziewać wysokiej jakości; z drugim bywa różnie. Zobaczymy.