Nowa Fantastyka 02/2013 – omówienie numeru

Autor: lemon

Nowa Fantastyka 02/2013 – omówienie numeru
Trzeci miesiąc omawiam Nową Fantastykę i z przykrością zauważam utrzymywanie się tendencji zniżkowej.

____________________


Publicystyka

Zaczyna się tradycyjnie od felietonu Jakuba Ćwieka, który tym razem pokazuje środkowy palec "wszystkim narzekaczom, perfekcjonistom-teoretykom", upatrującym sensu swojego istnienia w krytykowaniu mało profesjonalnego poziomu amatorskich inicjatyw. Róbcie swoje i nie przejmujcie się hejterami, a może któregoś dnia dłoń uściśnie wam na przykład Bruce Willis. Chcieć to móc.

Potem temat z okładki, czyli o łowcach potworów pisze Robert Ziębiński. Artykuł z okazji premiery filmu o Jasiu i Małgosi w moim odczuciu jest jednak o wiele za krótki i zaledwie prześlizguje się po zagadnieniu. W pamięci pozostanie mi za to jugosłowiańska ciekawostka ze wstępu.

Paweł Laudański przedstawia pokrótce rosyjską fantastykę z ostatnich trzydziestu lat. Od niedawna w Rosji panuje kryzys: upadają pisma, spadają nakłady książek, autorzy już nie piszą tak dobrze albo nie piszą wcale. Całkiem nieźle wygląda sytuacja, jeśli chodzi o naszą znajomość rosyjskiej klasyki gatunku, gorzej jest natomiast z tą nowszą twórczością. Niestety, realia polskiego rynku wydawniczego nie wróżą rychłej zmiany takiego stanu rzeczy. Tekst ciekawy i potrzebny – przypomina, że za Bugiem też powstaje dobra fantastyka i że nie kończy się ona na Strugackich.

W kolejnym interesującym artykule Wawrzyniec Podrzucki odpowiada na pytanie: co dalej z ewolucją homo sapiens? Cóż, nie tak źle, jak by nam się mogło wydawać. Dalej mamy coś na kształt mikroautobiografii przechodzącego na emeryturę Macieja Parowskiego. Przeczytałem z zainteresowaniem, choć mam wrażenie, że były to fragmenty większej całości.

Wywiad z Dave'em McKeanem, artystą znanym w świecie komiksów, okazał się niezbyt zajmujący – trudno wyciągnąć coś ciekawego z tej rozmowy. Tego samego nie można już powiedzieć o kolejnym odcinku porad dla piszących Michaela J. Sullivana. W tym miesiącu mowa o realności w zmyślonym świecie. Żeby poruszyć czytelnika, warto odwoływać się do uczuć i wspomnień, które wszyscy mamy. W przeciwieństwie do bełkotu z poprzedniego numeru, tym razem Sullivan z sensem zwraca uwagę na ważny aspekt opowieści.

Od stycznia w księgarniach pojawiają się z dawna zapowiadane nowe wydania powieści ze Świata Czarownic Andre Norton, a Mateusz Albin próbuje nieco przybliżyć czytelnikom ten cykl. Szkoda tylko, że w artykule informacji zawarto tyle, co w notce w Wikipedii. Słabo.

Rafał Kosik w swoim felietonie konstatuje, że klasyczna wojna przeszła już do lamusa, a obecne podboje mają raczej charakter ekonomiczny. Żyjemy teraz w takim świecie, że nie mamy się czego bać, o ile będziemy zarabiać i wydawać pieniądze. Peter Watts z kolei zaczytał się w wydanej dwa lata temu książce Philipa K. Dicka i donosi, iż rzecz jest pokręcona i genialna, jak sam jej autor. Paweł Chełchowski zachwyca się Ingress, nietypową grą dla mieszczuchów, inny zaś Paweł – Deptuch – zachęca do obejrzenia pilotażowego odcinka Battlestar Galactica: Blood & Chrome. Numer jak zwykle zamyka Łukasz Orbitowski tekstem o nowym filmie Dona Coscarellego, John Dies At the End. Obraz jest ekranizacją książki o tym samym tytule, o czym jednak felietonista zdaje się nie wiedzieć i pomysły pisarza przypisuje reżyserowi.

Proza polska

Bernadeta Prandzioch przedstawia obyczajowy tekst o tym, że miłość czasem wymaga od nas niemałych wyrzeczeń. Fantastyki tu niewiele, a jak ktoś się uprze, to obroni tezę, że opowiadanie w ogóle jej nie zawiera. Zwraca natomiast uwagę dbałość o formę, prosty, zgrabny styl i narracja prowadzona w czasie teraźniejszym. Można się przyczepić do paru szczegółów, jak na przykład tego, że postać – niewykształcona, prosta kobieta ze wsi, która dzieli czas między prace w polu, gospodarstwie i zajmowanie się dziećmi – potrafi pisać piękną, literacką polszczyzną. Nie zmienia to jednak faktu, że Ceną będzie samotność to najlepsze w tym miesiącu polskie opowiadanie. Już zupełnie na marginesie dodam, że nie mam pojęcia, skąd się tam wziął Harry Dresden.

Non serviam Pawła Ciećwierza to fantasy, kolejne opowiadanie o znanym z Nekrofikcji Brighelli, które jednak nie broni się jako osobny kawałek. Ot, zbiera się drużyna zabijaków, przeklina, strzela, tnie, skręca karki i czaruje. Nijak nie potrafiło mnie to zainteresować – nieciekawa fabuła, nieciekawe, papierowe postacie i nieciekawy język. Razi także nagromadzenie błędów interpunkcyjnych. Korekta zaspała również przy następnym opowiadaniu, czyli Rzeźbiarzach światła Macieja Musialika. Jest to historia niesamowita w starym stylu, gdzie liczy się przede wszystkim pomysł – tutaj wykorzystano dość ograny motyw sztucznego wywoływania halucynacji. Na szczęście jest to rzecz na tyle krótka, że kończy się, zanim zacznie irytować. Zestaw polski zamyka Maciej Salamończyk. Lwiątko Heraklesa to opowiadanie science fiction, w którym gdzieś zagubiła się opowieść – dostaliśmy jeden wielki infodump, w którym trzecią część objętości zdają się zajmować nazwy własne. Nie warto się przez to przebijać.

Proza zagraniczna

Tutaj jest stosunkowo jednolicie, bo otrzymujemy poczwórną dawkę fantastyki naukowej w różnych odmianach. Na początek Jack Skillingstead i jego całkiem niezłe Jesteś tutaj? – dość sztampowy kryminał z rozbudowanym wątkiem obyczajowym, detektywem topiącym smutki w alkoholu i nie mającym szczęścia z kobietami. Choć naprawdę zero tu świeżości, to lekturę zaliczam do przyjemnych. Prawdopodobnie spora w tym zasługa umiejętnego podjęcia tematu samotności oraz odgrywającego niemałą rolę fantastycznonaukowego motywu przenoszenia lub kopiowania ludzkiej świadomości na nośniki zewnętrzne.

Znany z sag tolkienowskiej fantasy Tad Williams zaskakuje spaceoperową Dziesiątą Muzą. Na tym jednak niespodzianki się nie kończą, bowiem jest to opowiadanie z roku 2009, a sprawia wrażenie napisanego pięćdziesiąt lat temu. Nie znaczy to, że jest złe, ale chwalić też nie ma za bardzo czego. Statek nieznanej rasy obcych blokuje bardzo ważny węzeł komunikacyjny i niszczy wszystko, co się do niego zbliży. Tak się składa, że w pobliżu jest specjalista od ksenolingwistyki, który wpada na rozwiązanie problemu. Odrobinę denerwować może łopatologiczność wykładu, który ów bohater serwuje narratorowi, a tym samym czytelnikowi. Dodatkiem do opowieści jest parę odniesień do starych filmów.

Kolejne dwa teksty są już sporo krótsze. Dziesięć Sigm Paula Melka traktuje o światach równoległych, prawdopodobieństwie, wyborach i ich konsekwencjach. Głowy nie urywa, ale to rzecz ciekawa do tego stopnia, że rozejrzę się za innymi opowiadaniami tego autora. O Zajęciach w terenie Alexa Shvartsmana nie mogę powiedzieć nic dobrego – krótki i humorystyczny utworek o Ziemi widzianej oczami przyszłych obcych, jakby wprost wyciągnięty z szuflady klasyka gatunku, na przykład Henry'ego Kuttnera. Po co dzisiaj coś takiego pisać?

*

W lutym dostaliśmy aż osiem opowiadań, jednak liczba nie przełożyła się na jakość. W publicystyce również jest gorzej niż miesiąc temu. Biorąc pod uwagę, że styczniowy numer był zauważalnie słabszy od poprzedniego, zaczynam się obawiać, co dostaniemy w marcu.