Nocne rozmowy o... antologiach

Autor: Ewa 'senmara' Haferkorn, Tomasz 'Sting' Chmielik

Nocne rozmowy o... antologiach
Antologie to coraz powszechniejsze zjawisko na polskim rynku wydawniczym. Fabryka Słów, jedno ze sztandarowych wydawnictw polskiej fantastyki, raczy nas nimi z dużą dozą regularności. Owo zjawisko powrotu do łask krótkiej formy zwróciło moją i senmary uwagę pewnego parnego, letniego wieczoru. Z braku lepszych zajęć oddaliśmy się dyskusji, a z refleksjami z niej płynącymi możecie zapoznać się poniżej. Zapraszamy do lektury.

senmara: Jeśli chodzi o wybór antologii, to jestem raczej zwolenniczką zbiorów opowiadań jednego autora.

Sting: Cóż, to zależy oczywiście od tego, czego oczekujemy od danego zbioru opowiadań. Jeśli nastawiamy się na zaobserwowanie pewnego przekroju danego gatunku literackiego, to z pewnością lepsza będzie antologia wielu autorów. Natomiast jeśli chcemy zapoznać się z twórczością jednego autora, to sięgniemy po zbiór jego dzieł. Czego oczekujesz od antologii?

Czego oczekuję od antologii? Dobrej książki, rzecz jasna, a zbiór opowiadań wydaje się trudniejszy w poprawnym "zbudowaniu". Ostatnio na półkach księgarń widzę ciągle zbiory opowiadaniami tych samych autorów.

To ciekawa obserwacja, ponieważ mi zawsze rzucają się w oczy antologie wielu autorów. Przykładem chociażby Tempus Fugit, Małodobry, czy antologie wydawane przez Solaris...

...Grzędowicz, Kossakowska, Dębski, Pilipiuk, Piekara...

Tak, z pewnością są to przykłady z drugiej strony, ale ja dzieła Kossakowskiej, Piekary czy Pilipiuka nie traktuje jako zbiorów opowiadań sensu stricte. Faktycznie, są one nimi, ale sensu largo - ich antologie osadzone są w jednym świecie, z jednym bohaterem i w zasadzie tworzą pewnego rodzaju zamknięty cykl. Natomiast to, że w polskiej fantastyce przewijają się ciągle te same nazwiska, to już inna sprawa. Fabryka Słów - bo głównie ona promuje polską fantastykę - stawia na znane nazwiska, które się sprzedadzą. Jednak w każdej antologii "przemyci" również kilku mniej znanych autorów. Przykładem chociażby Milena Wójtowicz.

Tak, nowe nazwiska, występujące niczym support przed głównym zespołem.

Wydaje mi się, że tzw. "nowych" zawsze coś takiego czeka. Nikt nie zaryzykuje wydania książki zupełnie nieznanego autora. Dobrą ilustracją tego, o czym mówię będzie Prawo Śmierci Jacka Dąbały. Fabryka postawiła na autora, który fantastyki nie pisywał. Efekt jest taki, że na drugą część czekamy już 5 lat. Książka po prostu się nie sprzedała. Zgadzam się ze słowami Pilipiuka, że warto najpierw wydać kilka opowiadań, na przykład w czasopiśmie, a potem dopiero uderzać w książkę.

Ale jeśli ktoś lubi tylko jednego autora, nie kupi książki dla jednego opowiadania. Z punktu widzenia czytelnika, który zna wszystkich autorów, a lubi tylko jednego, to wydawanie 40 zł na jedno opowiadanie.

To oczywiste, że jeśli ktoś, kto lubi jednego pisarza, nie wyda 40 zł na jedno opowiadanie, ale odbiorcy antologii, to raczej zupełnie inna grupa ludzi. Oni nie kupują książki dla jednego opowiadania.

Tak sądzisz?

Tak mi się wydaje. Ja, np. antologie kupuje przede wszystkim po to, żeby zobaczyć, co się pisze i kto pisze. Jeśli styl jakiegoś autora mi się spodoba, jestem skłonny zainwestować pieniądze w jego książkę.

Może to grupa lubiących się znać na modzie bibliofilów? Coś w rodzaju nastolatek słuchających składanek radia ZET.

To chyba za mocne słowo. Nie, chyba nie jest aż tak źle.

Może za mocne, ale coś z "mody" w tym jest.

Zgodzę się, co do tego, że jest moda na wydawanie antologii. W sumie antologię można wydać łatwo i szybko. Każdy autor ma jakieś opowiadania, które gdzieś mu się nie zmieściły, tudzież napisał je w wolnej chwili. Dlatego też moda na wydawanie antologii kształtuje modę na bycie „składankowym bibliofilem”. Byt kształtuje świadomość.

Pytanie tylko, czy owa moda doprowadzi do stabilnych nurtów?

Trudno powiedzieć. W zasadzie musimy zdawać sobie sprawę, że "media kształtują rzeczywistość" i dlatego krótka forma jest z pewnością bardziej zjadliwa niż długie powieści. Wydaje mi się, że to znak naszych czasów.
Co do składanek tematycznych jednego autora – mogą one przeciętnego odbiorcę zwyczajnie znudzić, zresztą grozi im pewnego rodzaju wtórność, którą, z przykrością to stwierdzam, zaobserwowałem na przykładzie Łowcy Dusz Jacka Piekary.

To muszę rzec coś na obronę zbiorów jednego autora: najfajniejsze zbiory opowiadań, jakie czytałam to m.in. Cztery pory roku (King), dwa pierwsze zbiory Sapkowskiego, Księga jesiennych demonów Grzędowicza. Łączy je świetne podejście do formy. Autorzy konsekwentnie rozmieścili opowiadania - czasami przeplatając je jednym, łączącym, uzyskując świetny rezultat. Żadne nie jest przypadkowe ani niepotrzebne. Usuń natomiast jedno opowiadanie z wymienionych przez ciebie antologii, a nic się w nich nie zmieni.

Zgoda, ale popatrz chociażby na same wymienione przez ciebie nazwiska. King? Mistrz w swojej dziedzinie. Sapkowski? Tworzył opowiadania przez dłuższy czas. Grzędowicz również nie napisał opowiadań na kolanie. Zbiory, o których mówisz również bardzo mi się podobały, ale śmiem twierdzić, iż są one rzadkością. Dobry, przemyślany zbiór może powstawać latami, a prawa marketingu są bezlitosne. Zrobić szybko, sprzedać tanio. To znak naszych czasów. Wiadomo, pisarz też człowiek i żyć z czegoś musi.

Może po prostu brakuje redaktorów, którzy zwróciliby uwagę pisarzy na taką formę - to są pierwsze osoby, które walczą z falami nowopowstałego tekstu.

I tutaj trafiasz w sedno. Jako redaktor, który od jakiegoś czasu zmaga się z dziełami innych, muszę z przykrością stwierdzić, że Polska jest pewnego rodzaju Dzikim Zachodem dla grafomanów. Wydawnictwa zazwyczaj oszczędzają właśnie na redaktorach, a to moim zdaniem poważny błąd.

Czyli rządzi zwykły marketing?

No właśnie nie. Marketing polega na tym żeby ludzie coś kupili i wrócili po więcej.

Ale to sprawa marketingowca, jak produkt będzie wyglądał i chodzi nie tylko o obrazki.

Tak, ale jeśli klient kupi i nie będzie zadowolony, nie kupi po raz drugi. Dlatego takie działania to samounicestwienie własnego wydawnictwa. Zresztą, wszystko to świadczy o tym, jakimi jesteśmy konsumentami, a niestety coraz częściej jesteśmy takimi, do których nie trzeba mieć szacunku.

Książki są ładnie wydawane.

Ale dobra książka nie równa się ładne wydanie. Chyba zgodzisz się ze mną, że książka musi posiadać również sensowną treść?

Tak, oczywiście, ale jeśli ja lubię Kinga, to doceniam, że wydano u nas nową edycję Miasteczka Salem w twardej oprawie i z bajerami. Nie muszę rok czekać na wydanie tytułu, który dawno temu pojawił się w Stanach.

Jasne, ale Miasteczko Salem wydano, dlatego że King się dobrze sprzedaje. Wstaw w to miejsce zbiór opowiadań mniej znanego autora, a gwarantuje ci, że amatorów jego prozy za 40 złotych nie znajdzie się zbyt wielu. Dlatego bezpieczniej jest wrzucić próbkę jego talentu do antologii - obok znanych nazwisk.

A znane nazwiska przyrosły do antologii? Bo mi się widzi, że wzrasta liczba autorów antologicznych.

Ale zauważ, że dzieje się tak w Polsce. Być może polski odbiorca lubi dostawać miksa? Antologie muszą najwidoczniej się sprzedawać, jeśli powoli zaczynają być produkowane seryjnie.

Być może, ale jeśli będziemy wychodzić z założenia: ci wszyscy marketingowcy nie mogą się mylić.... to wiesz, możemy zawędrować w ślepy zaułek.

Nie tragizowałbym aż tak bardzo. Obok antologii wydaje się nadal bardzo dużo innych książek.

Aż za dużo jak na polską kieszeń.

To może wróżyć tylko poprawę ich jakości. Kupujący będzie musiał wybierać czy kupi tą czy inną.

Gdy wydano Małodobrego i Demony, bardzo mi się podobały, teraz podchodzę do antologii z najwyższą ostrożnością, chociaż kupuję ok. pięciu książek miesięcznie.

Co spowodowało u Ciebie taką zmianę?

Za dużo opowiadań opuszczałam. Ze zbiorami horrorowymi też tak mam.

Wydaje mi się, że wiem gdzie leży problem. Przed erą Fabryki Słów w Polsce wydawało się niewiele tytułów. Teraz ruszyła, pewnego rodzaju, produkcja seryjna i autorzy zwyczajnie nie nadążają z pisaniem. Dlatego niektóre opowiadania w antologiach, nazwijmy to delikatnie, nie zachwycają. Dodatkowo, zaczynają powstawać wielotomowe antologie poświęcone jednemu bohaterowi, co również nie wróży im niczego dobrego. W końcu ileż można pisać o tym samym?

Czytałam kiedyś wypowiedź Joan Harris, że w opowiadanie trzeba włożyć więcej pracy. Powieść może powstać w dwa tygodnie, dobre opowiadanie pisze się czasem przez rok.

Nie mogę się do końca z tym zgodzić. Dobry rzemieślnik może stworzyć dobre opowiadanie w dwie godziny. Najważniejsze żeby miał na nie pomysł.

To nie chodzi tylko o to, by coś z jajem napisać, warto zainwestować chociażby w kompozycję i pomysł…

…a z tym ostatnim bywa ostatnio coraz gorzej. Wydaje mi się, że w Polsce przerabiamy okres odgrzewanych kotletów światowej fantastyki lat 80-tych. Jak widzę te wszystkie rodzime produkcje wyrosłe na fali Matriksów, Underworldów i Harrych Potterów, to zbiera mi się na mdłości. Każdemu nagle zaczęło się wydawać, że jest mistrzem pióra i słowa.

Wiesz, chyba każdy użytkownik Poltera coś pisał - to przenika z książek - kiedy czytasz, udziela ci się jakiś wirus pisarski. Większość rezygnuje na 666 stronie, na szczęście dochodząc do wniosku, że trzeba to wyrzucić.

Ale wiesz Sen, pisać na Poltera, a zamieszczać gnioty po antologiach, to trochę inna sprawa. Kupując książkę nie oczekuję twórczości pisarzy amatorów. Tę mogę spokojnie znaleźć w sieci.

Tak, na Polterze pojawią się od razu gnojące komentarze, a potrzebujesz tylko kilku tysięcy i możesz sam wydać swojego gniota.

Tak, ale jeśli nie zwrócą ci się pieniądze, to raczej nic więcej już nie wydasz. Chyba, że siedzisz na pieniądzach.

Kiedy w grę wchodzi spełnione marzenie... to żaden kredyt nie straszny...

I dlatego jesteśmy zalewani kilogramami syfu powstałymi na fali sukcesu Dana Browna? Spójrzmy prawdzie w oczy - dostajemy to, co lubimy czytać.

To też prawda.

To nasze gusta określają przyszłość branży wydawniczej.

No tak, skoro antologie są wydawane, to widocznie się sprzedają, ale jeśli znów zaczniemy wychodzić z wątkiem, „bo się sprzedaje", to nie rozważymy na spokojnie plusów i minusów antologii.

To prawda, ale w przypadku antologii plusy mogą stać się łatwo minusami. Chociażby szerokie spektrum autorów lub tematów - może okazać się strzałem w dziesiątkę lub totalną klapą. Jak wspominałem już wcześniej - wszystko zależy od wyboru tekstów.

Weźmy jeszcze coś takiego jak Legendy - to zbiór doświadczonych, znanych w środowisku autorów. Tu nie ma niewiadomych i supportów.

Plus zaporowa cena. Zauważ jak się ona kształtuje. Legendy to bardzo dobra antologia, ale niestety nie sprzedaje się rewelacyjnie. Za wielkie nazwiska trzeba płacić wielkie pieniądze. Za supporty i wypełniacze znacznie mniejsze.

Książka zagraniczna - myślę, że wydanie polskich autorów kosztowałoby mniej. Poza tym - twarda oprawa i 700 stron = 60 zł.

Z pewnością by była znacznie tańsza, ale powiedz mi ilu takich autorów by się w niej znalazło?

Ha! To jest problem - ilość autorów. U nas jest jeszcze jedna tendencja: lubimy określać wszystko jako świetne albo do dupy. Fani autora X gnoją autora Y.

Dokładnie, a to mało konstruktywne. W Polsce brakuje autorów, którzy wznosiliby się ponad podziały fanów. Klasyk polskiej fantastyki, Sapkowski, najlepszym tego przykładem. Ma tyle samo zwolenników, co i przeciwników.

No i właśnie tacy ludzie kupują antologię i nie mogą jej wykorzystać w 100%. Ciekawe, co oni robią z opowiadaniem "kiepskiego" autora? Przeprowadzają egzorcyzmy?

Może wyrywają niechciane strony podczas posiedzenia w wc? Któż to może wiedzieć?

Nie, muszą je potem cytować, te "najgorsze fragmenty", na forach i opluwać.

No tak, zapomniałem. Przecież opluwanie jest ostatnio bardzo modne. Zresztą zdarzają się przypadki oplucia recenzenta przez autora książki, czy opowiadania. W końcu nie docenił on jawnego geniuszu. I to dopiero wydaje mi się chore. Skoro jednak sami autorzy prowadzą dyskurs na poziomie przedszkola, to jaki przykład dają swoim fanom?

Pisarz nie myśli o fanach, tylko o swojej zranionej dumie. To byk pędzący na płachtę.

To prawda, więc jak widać sama choroba sięga znacznie głębiej.

Jak myślisz, czy autorzy odmawiają udziału w przedsięwzięciu, jakim jest antologia, gdy pisze doń inny, nielubiany przez nich autor?

Myślę, że nie.

Biznes niweluje towarzyskie kłótnie?

Dokładnie. Pieniądze łagodzą obyczaje.

Czy gdyby każdy autor za opowiadanie dostał równowartość samochodu, a za książkę - mieszkania, sytuacja by się zmieniła?

Moim zdaniem na gorsze. Dużo osób pisałoby książki na siłę. Talent nie jest czymś, co można wycenić według jakiegoś określonego przelicznika. Logiczne jest to, że dobry autor zarobi krocie, a słaby nie. A wydawnictwo może zawsze z second handu zrobić antologię i wszyscy będą zadowoleni.

Nie czytelnicy.

Dlaczego? Second hand nie musi od razu oznaczać gniota. Nadal może być pełen uroku.

Być może dla nowego pokolenia czytelników, ja jednak nie dam 35 zł za jedno, no dwa opowiadania.

Nikt cię do tego nie zmusza - poczekasz dwa lata, dostaniesz antologię tekstów pochodzących z różnych antologii przyporządkowaną konkretnemu autorowi.

To jest wyjście.

A co do nowego pokolenia, to pamiętaj, że większość zawsze określa to, co jest trendy. Może więc czas zacząć nad młodym pokoleniem pracę od podstaw, aby nie udławiło się tym second handem?

Niektórzy jako pracę u podstaw widzą czytanie Biblii.

Czytanie Biblii jest również ważne. W końcu może kształtować ona pewne postawy, ale zasadniejsze wydaje mi się czytanie Biblii i Sługi Bożego jednocześnie. To może otworzyć oczy na takie zagadnienia jak fanatyzm i dewocja.

Nie za bardzo. Ważne jest środowisko, w którym obraca się człowiek. Nie każdy ma zadatki na Dawida Copperfielda. Większość zostaje tam, gdzie się urodziła. Co do wychowawczej roli antologii, to możesz mieć rację - jeśli ktoś dopiero uczy się szukania własnego gustu, warto poczytać różne rzeczy i wybrać to, co się podoba.

I tym optymistycznym akcentem proponuję zakończyć niniejszą dyskusję.