» Fragmenty książek » Na zawsze martwy – fragment

Na zawsze martwy – fragment


wersja do druku

Na zawsze martwy – fragment

Prolog

 

Styczeń

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Tej nocy, kiedy nowoorleański biznesmen, któremu siwe włosy nadawały wygląd człowieka po pięćdziesiątce, spotkał się z diabłem w dzielnicy French Quarter, towarzyszył mu dużo młodszy i wyższy mężczyzna – ochroniarz i szofer zarazem. Spotkanie zostało uzgodnione wcześniej.

– Ten, kogo zobaczymy, to naprawdę diabeł? – spytał ochroniarz.

Był zdenerwowany, co jednak w takim przypadku nie powinno zbytnio zaskakiwać.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

– Nie Szatan, nie, lecz jednak diabeł. – Biznesmen był z pozoru całkowicie spokojny i opanowany, ale w środku już nie tak bardzo. – Odkąd podszedł do mnie na bankiecie w izbie handlowej, dowiedziałem się o wielu sprawach, o których wcześniej nie miałem pojęcia. – Rozejrzał się wokół, próbując dostrzec istotę, z którą zgodził się spotkać, po czym powiedział ochroniarzowi: – Przekonał mnie, że jest tym, za kogo się podaje. Zawsze myślałem, że moja córka po prostu się łudzi. Uważałem, że wyobraziła sobie, że posiada moc, ponieważ chciała mieć coś... własnego. Teraz jestem skłonny przyznać, że dziewczyna ma pewien dar, chociaż wcale nie taki, jak sądzi. – W tę styczniową noc, nawet w Nowym Orleanie, powietrze było chłodne i wilgotne. Dla rozgrzewki biznesmen przestępował z nogi na nogę. – Najwyraźniej spotkania na rozdrożu to tradycja – oznajmił ochroniarzowi. Ulica nie była tak ruchliwa, jak bywała latem, a jednak kręcili się na niej pijacy, turyści i mieszkańcy poszukujący nocnych rozrywek. Biznesmen powtarzał sobie, że się nie boi. – Och, oto i on – dodał głośno.

Podobnie jak biznesmen, diabeł był osobnikiem dobrze ubranym. Krawat miał od Hermesa, garnitur produkcji włoskiej, buty wykonano na zamówienie. Jego oczy były wyjątkowo jasne, białka – lśniące, tęczówki – fioletowawobrązowe, widziane pod pewnym kątem wydawały się niemal czerwone.

– Co masz dla mnie? – spytał diabeł głosem, który sygnalizował zaledwie lekkie zainteresowanie jego właściciela.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

– Dwie dusze – odparł biznesmen. – Tyrese zgodził się przyjść tutaj ze mną.

Diabeł spojrzał teraz na ochroniarza, który po chwili skinął głową. Ochroniarz był wielkim mężczyzną, Afroamerykaninem o dość jasnej karnacji i jasnoorzechowych oczach.

– Z własnej woli? – spytał diabeł obojętnie. – Obaj?

– Z własnej woli – odrzekł biznesmen.

– Z własnej woli – potwierdził jego towarzysz.

– W takim razie przejdźmy do interesów – oświadczył diabeł.

Dzięki słowu "interesy" biznesmen poczuł się swobodniej. Uśmiechnął się.

– Wspaniale. Mam tu dokumenty, są podpisane.

Tyrese otworzył cienką skórzaną teczkę i wyjął z niej dwie kartki: nie był to pergamin czy ludzka skóra, nic tak spektakularnego ani egzotycznego – zwykły papier komputerowy, który sekretarka biznesmena zakupiła w sklepie OfficeMax. Tyrese podał kartki diabłu, a ten obrzucił je szybkim spojrzeniem.

– Musicie je podpisać ponownie – powiedział. – Na ten podpis atrament nie wystarczy.

– Myślałem, że żartujesz w tej sprawie – wyznał biznesmen, marszcząc brwi.

– Nigdy nie żartuję – odparował diabeł. – Mam poczucie humoru, o tak, wierz mi, że mam. Lecz nie w kwestii kontraktów.

– Naprawdę musimy...?

– Podpisać krwią? Tak, absolutnie tak. To tradycja. I podpiszcie je teraz. – We właściwy sposób odczytał spojrzenie biznesmena z ukosa. – Obiecuję, że nikt nie zobaczy, co robicie – dorzucił.

Kiedy to powiedział, nagła cisza otoczyła trzech mężczyzn i pomiędzy nimi a resztą ulicy powstała gruba powłoka.

Biznesmen westchnął ciężko, pokazując, jak melodramatyczna jest w jego opinii ta tradycja.

– Tyrese, twój nóż? – spytał, patrząc na ochroniarza.

Nóż Tyrese'a pojawił się szokująco nagle, gdyż prawdopodobnie ochroniarz wysunął go z rękawa kurtki; był bez wątpienia ostry i błyszczał w świetle ulicznej latarni. Biznesmen zrzucił płaszcz i wręczył go towarzyszowi. Rozpiął mankiet i podwinął rękaw. Być może, chcąc pokazać diabłu, jak bardzo jest twardy, wbił sobie ostrze w lewe ramię. Nagrodą za jego wysiłek była niemrawa strużka krwi i mężczyzna popatrzył diabłu prosto w twarz, przyjmując pióro, które tamten jakoś tak wyjął... ruchem jeszcze płynniejszym, niż Tyrese wydobył nóż. Biznesmen zanurzył pióro w smudze krwi i napisał swoje nazwisko na szczycie dokumentu, który ochroniarz-szofer trzymał przyciśnięty do skórzanej teczki.

Po podpisaniu biznesmen wręczył nóż swojemu człowiekowi i włożył płaszcz. Tyrese poszedł w ślady pracodawcy. Kiedy podpisał kontrakt, dla wysuszenia krwi podmuchał na kartkę, tak jakby użył mazaka i tusz mógł się rozmazać.

Gdy mężczyźni podpisali dokumenty, diabeł uśmiechnął się, a wówczas wcale już nie wyglądał jak zamożny przedsiębiorca.

Wyglądał na zbyt, cholera, szczęśliwego.

– Zarobiłeś premię – oznajmił biznesmenowi – ponieważ przyprowadziłeś do mnie drugą duszę. Nawiasem mówiąc, jak się czujecie?

– Dokładnie tak jak zawsze – odparł biznesmen. Zapiął płaszcz. – Może jestem trochę rozgniewany. – Uśmiechnął się nagle i jego zęby wydały się równie ostre i błyszczące jak nóż. – A ty, Tyrese? – spytał swojego pracownika.

– Trochę podenerwowany – wyznał ochroniarz. – Ale nic mi nie będzie.

– Zacznijmy od tego, że obaj byliście złymi ludźmi – stwierdził diabeł tonem, którym wcale ich nie osądzał. – Dusze niewinnych są słodsze. Niemniej jednak cieszę się, że do mnie należycie. Przypuszczam, że trzymacie się typowej listy życzeń? Bogactwo i klęska waszych wrogów?

– Tak, chcę właściwie tego – zgodził się biznesmen z żarliwą szczerością. – Mam jeszcze kilka próśb, jako że dostaję premię... A może mam ją wziąć w gotówce?

– Och – odrzekł diabeł z lekkim uśmiechem. – Nie zajmuję się gotówką. Handluję przysługami.

– Mogę wrócić do ciebie z tą sprawą? – spytał biznesmen po chwili zadumy. – Oferta będzie ważna?

Diabeł wyglądał na nieco bardziej zainteresowanego.

– Nie chcesz alfa romeo ani nocy z Nicole Kidman? Ani największego domu we French Quarter?
Biznesmen stanowczo pokręcił głową.

– Jestem pewny, że pojawi się coś, czego naprawdę zapragnę, a wówczas chciałbym zyskać wielką szansę na zdobycie tego. Aż do Katriny odnosiłem sukcesy jako przedsiębiorca. A po przejściu huraganu sądziłem, że się wzbogacę, ponieważ posiadałem firmę handlującą tarcicą. Wtedy każdy potrzebował drewna. – Głęboko zaczerpnął tchu, po czym podjął opowieść, chociaż diabeł wyglądał na wręcz znudzonego. – Ale przywrócenie linii zaopatrzenia okazało się trudne. Wielu ludzi nie miało pieniędzy, gdyż byli zrujnowani, reszta z kolei czekała na pieniądze od firm ubezpieczeniowych. Popełniłem kilka błędów, wierząc, że niektórzy przedsiębiorcy budowlani zapłacą mi na czas... Ostatecznie moja działalność za bardzo się rozbudowała, wszyscy wokół mieli wobec mnie długi, moja linia kredytowa była napięta jak kondom na słoniu. Wiedza o tych szczegółach rozeszła się... –Popatrzył ze smutkiem. – Tracę wpływy, które miałem w tym mieście.

Możliwe, że diabeł wiedział o tych sprawach i właśnie dlatego zbliżył się do biznesmena. W każdym razie wyraźnie nie interesowała go wygłoszona przez tamtego litania nieszczęść.

– Bogactwo zatem – podsumował wesoło. – Z niecierpliwością oczekuję na twoją specjalną prośbę. Tyrese, a czego ty chcesz? Mam również twoją duszę.

– Nie wierzę w duszę – odparł beznamiętnie Tyrese. – I nie sądzę, żeby mój szef wierzył w istnienie czegoś takiego. Bez problemów możemy więc oddać ci coś, w czego posiadanie nie wierzymy.

Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, patrząc na diabła otwarcie, jak mężczyzna na mężczyznę, co było błędem. Bo diabeł nie był mężczyzną.

Odwzajemnił się ochroniarzowi uśmiechem. A wtedy Tyrese natychmiast spoważniał.

– Czego chcesz? – powtórzył diabeł. – Nie spytam po raz wtóry.

– Chcę Gypsy Kidd. Jej prawdziwe nazwisko brzmi Katy Sherboni, jeśli go potrzebujesz. Dziewczyna pracuje w Bourbon Street Babes. Chcę, żeby kochała mnie tak, jak ja ją kocham.

Biznesmen popatrzył na swojego pracownika z zawiedzioną miną.

– Tyrese, wolałbym, żebyś poprosił o coś bardziej trwałego. W Nowym Orleanie seks jest wszędzie, gdzie spojrzysz, a takich panienek jak Gypsy znajdziesz na pęczki.

– Myli się pan – upierał się Tyrese. – Nie sądzę, żebym miał duszę, lecz wiem, że kocha się raz w życiu. Ja kocham Gypsy. Jeśli ona też mnie pokocha, będę szczęśliwym facetem. A gdy pan zarobi, szefie, i ja zarobię. Wystarczy mi. Nie jestem zachłanny.

– Ale ja uwielbiam zachłanność – wtrącił się diabeł niemal łagodnie. – Tyrese, możesz w pewnym momencie pożałować, że nie prosiłeś, na przykład, o obligacje państwowe.

Szofer pokręcił głową.

– Będę zadowolony. Dasz mi, panie, Gypsy, a wszystko inne będzie w porządku. Ja to wiem.

Diabeł popatrzył na niego wzrokiem, w którym prawdopodobnie byłaby litość, gdyby diabeł potrafił odczuwać tego typu emocje.

– Bawcie się dobrze, słyszycie? – powiedział do obu dopiero co pozbawionych dusz mężczyzn. Nie potrafili odgadnąć: drwi sobie z nich czy też jest szczery? – Tyrese, nie zobaczysz mnie więcej... aż do naszego ostatecznego spotkania. – Spojrzał na biznesmena. – Spotkamy się pewnego dnia w przyszłości. Proszę po prostu do mnie zadzwonić, kiedy będziesz gotowy na swoją premię. Oto moja wizytówka.

Biznesmen wziął gładki biały kartonik. Napisano na nim jedynie numer telefonu. Nie był to ten sam numer, pod który dzwonił wcześniej, w celu ustalenia daty pierwszego spotkania.

– A jeśli to będzie za wiele lat... od dziś? – spytał.

– Nie będzie – zapewnił go diabeł, ale jego głos docierał już z coraz większej odległości.

Biznesmen podniósł wzrok i zobaczył, że diabeł znajduje się już o pół kwartału od nich, a gdy tamten zrobił kolejne siedem kroków, jakby się wtopił w brudny chodnik, ostatecznie pozostawiając tylko ulotne wrażenie w chłodnym, wilgotnym powietrzu. Biznesmen i szofer odwrócili się i pośpiesznie rozeszli w przeciwne strony. Szofer już nigdy nie zobaczył diabła w tej postaci. Biznesmen nie zobaczył go aż do czerwca.

 

Czerwiec

Daleko stąd – tysiące kilometrów stąd – na plaży w Baja leżał wysoki, szczupły mężczyzna. Nie przebywał w jednym z ośrodków wypoczynkowych, gdzie narażałby się na spotkanie z wieloma innymi gringos, którzy mogliby go rozpoznać. Był stałym klientem rozpadającego się baru, a właściwie chałupy. Za niewielką opłatą gotówką właściciel wypożyczał gościom wielki ręcznik i parasol plażowy, a od czasu do czasu wysyłał też syna z kolejnym drinkiem. Tak długo, dopóki gość pił.

Chociaż wysoki mężczyzna sączył jedynie coca-colę, płacił za nią ogromne pieniądze – ale albo nie zdawał sobie z tego sprawy, albo o to nie dbał. W kąpielówkach, kapeluszu i okularach przeciwsłonecznych siedział na ręczniku, kuląc się w rzucanym przez parasol cieniu. Blisko niego leżał stary plecak, a obok na piasku klapki japonki wydzielające słaby zapach gorącej gumy. Wysoki słuchał muzyki z iPoda, a uśmiech wskazywał, że mężczyźnie bardzo się podoba to, co słyszy. Podniósł kapelusz i przeczesał ¬palcami włosy. Były w odcieniu złotoblond, choć można było dostrzec paseczek odrostów, sugerujących, że naturalny kolor to niemal siwizna. Oceniając po ciele, mężczyzna liczył sobie czterdzieści kilka lat. Miał małą głowę w stosunku do szerokich barków i nie wyglądał na człowieka przyzwyczajonego do pracy fizycznej. Nie wyglądał też na kogoś bogatego; jego cały strój – japonki, spodenki do pływania, kapelusz i rzucona obok koszula – pochodził z Wal-Martu albo jeszcze tańszego sklepu.

W Baja nie opłaca się wyglądać na zamożnego, nie w obliczu obecnej sytuacji. Nie było to bezpieczne, nawet gringos doświadczali bowiem czasem przemocy, toteż większość turystów zatrzymywała się w kurortach o ustalonej reputacji, przylatując i odlatując bez przejazdu przez kraj. Wokół mieszkało również kilku innych cudzoziemców, przeważnie mężczyzn stanu wolnego, otoczonych atmosferą desperacji... lub skrytości. Powodów, dla których wybrali takie niebezpieczne miejsce do życia, lepiej było nie poznawać. Zadawanie pytań bywa ryzykowne.

Jeden z tych cudzoziemców, niedawno przybyły, podszedł właśnie i usiadł obok wysokiego mężczyzny, zbyt blisko jak na tak pustą plażę. Wysoki posłał nieproszonemu gościowi spojrzenie z ukosa zza ciemnych okularów, które bez wątpienia przepisał mu lekarz. Przybysz był osobnikiem trzydziestokilkuletnim, ani wysokim, ani niskim, ani przystojnym, ani brzydkim, ani chudym, ani muskularnym – w sensie fizycznym był we wszystkich kwestiach średniakiem. Ten średni mężczyzna obserwował już od kilku dni wysokiego i wysoki był przekonany, że tamten prędzej czy później do niego podejdzie.

"Średniak" starannie wybrał moment optymalny. Teraz siedzieli w odludnym miejscu na plaży, gdzie nikt inny nie mógłby ich ani usłyszeć, ani podejść niezauważony; nawet gdyby wziąć pod uwagę umieszczone w atmosferze satelity, było mało prawdopodobne, że ktoś ich zobaczy, nie będąc równocześnie przez nich dostrzeżonym. Wyższy mężczyzna był w dużej mierze ukryty pod parasolem plażowym. Zauważył, że jego gość siedzi w cieniu.

– Czego słuchasz? – spytał średni mężczyzna, wskazując słuchawki w uszach wysokiego.

Mówił ze słabym akcentem; może niemieckim? W każdym razie z jednego z tych europejskich krajów, pomyślał wysoki, który nieczęsto podróżował. Nieznajomy miał też niezwykle nieprzyjemny uśmiech. Uśmiech, który na pozór wyglądał normalnie – uniesione kąciki ust i obnażone zęby – ale efekt bardziej kojarzył się ze zwierzęciem błyskającym zębami, zanim ugryzie ofiarę.

– Jesteś gejem? Nie interesuje mnie to – oznajmił wysoki. – W rzeczywistości zostaniesz osądzony i skazany na karę ognia piekielnego.

– Lubię kobiety – odparł tamten. – Bardzo lubię. Czasami bardziej, niż one tego chcą. – Jego uśmiech stał się teraz wręcz dziki. – Czego słuchasz? – spytał ponownie.

Wysoki mężczyzna zastanawiał się przez chwilę, wpatrując się z gniewem w obcego. Minęło jednak sporo dni, odkąd z kimś rozmawiał. W końcu postanowił powiedzieć prawdę.

– Pewnego kazania – odrzekł.

Średni mężczyzna okazał jedynie lekkie zdziwienie.

– Naprawdę? Kazania? Nie wziąłbym cię za duchownego – stwierdził, lecz jego uśmiech mówił co innego.

Wysoki zaczął odczuwać niepokój. Pomyślał o broni w plecaku, leżącym od niego w odległości mniejszej niż długość ręki. Dobrze, że kiedy go wcześniej odkładał, przynajmniej nie zapiął sprzączki.

– Mylisz się, ale Bóg cię za to nie ukaże – oświadczył spokojnie. On z kolei uśmiechał się łagodnie. – Słucham jednego z moich starych kazań. Głosiłem Bożą prawdę tłumom.

– Nikt ci nie uwierzył? – Średni z zaciekawieniem przekrzywił głowę.

– Wielu mi uwierzyło. Wielu. Przyciągnąłem całkiem sporo wyznawców. Jednakże pewna dziewczyna o imieniu... Pewna dziewczyna spowodowała mój upadek. Wepchnęła też moją żonę do więzienia... w pewnym sensie.

– Czy ta dziewczyna nazywa się Sookie Stackhouse? – spytał średni mężczyzna, zdejmując okulary przeciwsłoneczne i ujawniając niesamowicie jasne oczy.

Wyższy gwałtownie odwrócił głowę w jego stronę.

– Skąd wiesz? – spytał.

 

Czerwiec

Diabeł jadł pączki, powoli i starannie, kiedy do jego stolika przed lokalem podszedł biznesmen. Zauważył w krokach Copleya Carmichaela sprężystość. Przedsiębiorca wyglądał na człowieka zamożnego bardziej niż wówczas, gdy był spłukany. Obecnie często pojawiał się na gospodarczych stronach gazet. Dzięki zastrzykowi kapitału znów bardzo szybko został liczącą się w Nowym Orleanie potęgą ekonomiczną, a i jego znaczenie polityczne wzrosło wraz z pieniędzmi, które wpompował w nowoorleańską rzężącą gospodarkę, zniszczoną wcześniej obezwładniającym ciosem Katriny. Z którym to huraganem – jak diabeł błyskawicznie informował każdego, kto spytał – nie miał naprawdę nic wspólnego.

Dzisiaj Copley wyglądał na mężczyznę zdrowego i energicznego, dziesięć lat młodszego, niż w rzeczywistości liczył. Bez pozdrowienia usiadł przy stole diabła.

– Gdzie pański człowiek, panie Carmichael? – spytał diabeł po wypiciu łyka kawy.

Biznesmen był zajęty zamawianiem drinka u kelnera, kiedy jednak młody mężczyzna odszedł, odpowiedział od razu:

– Tyrese ma obecnie kłopoty i dałem mu trochę wolnego.

– Ta młoda kobieta? Gypsy?

– Oczywiście – odparł Carmichael, nieco drwiąco. – Wiedziałem, że jeśli o nią poprosi, nie będzie zadowolony z rezultatów, ale był przekonany, że prawdziwa miłość w końcu zwycięży.

– I nie zwyciężyła?

– O tak, dziewczyna szaleje za Tyrese’em. Kocha go tak bardzo, że przez cały czas uprawia z nim seks. Nie potrafiła się powstrzymać, chociaż wiedziała, że jest nosicielką wirusa HIV... I faktem tym nie podzieliła się z Tyrese’em.

– Ach – mruknął diabeł. – Nie moja robota, ten wirus. Więc jak idzie Tyrese’owi?

– Zaraził się – odparł biznesmen, wzruszając ramionami. – Leczy się, a obecnie ta choroba nie równa się natychmiastowemu wyrokowi śmierci, jak to kiedyś bywało. Podchodzi jednak do tej sprawy niezwykle emocjonalnie. – Pokręcił głową. – Zawsze myślałem, że ma lepsze wyczucie.

– Rozumiem, że chcesz poprosić o swoją premię – przerwał mu diabeł.

Biznesmen nie widział związku pomiędzy tymi dwiema sprawami.

– Tak – przyznał. Szeroko uśmiechnął się do diabła i pochylił, po czym ledwie słyszalnym szeptem powiedział w zaufaniu: – Wiem już dokładnie, czego pragnę. Chcę, żebyś mi znalazł cluviel dor.

Diabeł wyglądał na autentycznie zaskoczonego.

– Jak się dowiedziałeś o istnieniu tak rzadkiego przedmiotu?

– Moja córka wspomniała o nim w rozmowie – odrzekł biznesmen bez cienia wstydu. – Zabrzmiało interesująco, niestety, przerwała opowieść, zanim podała mi nazwisko osoby, która go rzekomo posiada. Dlatego skłoniłem pewnego znajomego, żeby włamał się do jej poczty e-mailowej. Powinienem był to zrobić wcześniej. Pouczające doświadczenie. Córka mieszka z facetem, któremu nie ufam. Po naszej ostatniej rozmowie tak się na mnie rozzłościła, że odmówiła ponownego spotkania ze mną. Ale teraz mogę mieć ją na oku bez jej wiedzy, dzięki czemu mogę ją chronić przed złymi wyborami.

Był całkowicie szczery, gdy to mówił. Diabeł zobaczył, że Carmichael wierzy, że kocha córkę, i wydaje mu się, że wie, co jest dla niej najlepsze w każdych okolicznościach.

– Czyli że Amelia rozmawiała z kimś o cluviel dor – podsunął diabeł. – I z tego powodu później poruszyła ten temat z tobą. Jakie to ciekawe. Nikt nie miał takiego przedmiotu od... no cóż, od kiedy pamiętam. Cluviel dor wykonały wróżki... i, rozumiesz, nie są to maleńkie, urocze istotki ze skrzydłami.

Carmichael skinął głową.

– Ze zdumieniem odkryłem, co istnieje wokół mnie – przyznał się. – Muszę teraz wierzyć we wróżki. I muszę brać pod uwagę możliwość, że może moja córka nie jest wcale taka stuknięta, jak uważałem. Chociaż sądzę, że łudzi się co do własnej mocy.

Diabeł uniósł idealne brwi. W rodzinie Carmichaelów łudziło się najwyraźniej więcej osób niż jedna.

– Co do cluviel dor... wróżki zużyły je wszystkie. Nie wierzę, że zostały jakieś na Ziemi, a do świata duszków od czasu przewrotu nie mogę wejść. Kilka przedmiotów wyrzucono z ich krainy... lecz nikt tam nie wejdzie.

Wyglądał na lekko rozżalonego.

– Jeden cluviel dor jest dostępny i z tego, co słyszałem, ukryła go gdzieś pewna przyjaciółka mojej córki – wtrącił Copley Carmichael. – Wiem, że potrafisz go znaleźć.

– Fascynujące – ocenił diabeł zupełnie szczerze. – A do czego go chcesz? Gdy go znajdę, o co poprosisz?

– Chcę, żeby córka do mnie wróciła – odrzekł Carmichael. Przejęcie, z jakim to powiedział, było niemal namacalne. – Chcę władzy, by zmienić życie córki. Czyli że nie mam wątpliwości, czego sobie zażyczę, gdy wyśledzisz ten przedmiot dla mnie. Kobieta, która wie, gdzie on jest... prawdopodobnie nie może go oddać. Otrzymała go w spadku po babci, a poza tym nie przepada za mną.

Diabeł odwrócił twarz ku porannemu słońcu, a jego oczy na krótko zapłonęły na czerwono.

– Wyobrażam to sobie. Nadam bieg sprawom. Nazwisko przyjaciółki twojej córki, tej, która może wiedzieć, gdzie znajduje się cluviel dor?

– Kobieta jest w Bon Temps. Miejscowość na północy, niezbyt daleko od Shreveport. Sookie Stackhouse.

Diabeł pokiwał powoli głową.

– Słyszałem to nazwisko.

 

Lipiec

Następnym razem, gdy diabeł spotkał się z Copleyem Carmichaelem, trzy dni po rozmowie w "Café du Monde", pojawił się przy stoliku biznesmena w "Commander’s Palace". Carmichael czekał na zamówiony obiad i był zajęty rozmową przez telefon komórkowy z kontrahentem, który chciał rozszerzyć linię kredytową. Carmichael podchodził do sprawy z niechęcią i bez ogródek wyjaśnił powody. Kiedy podniósł wzrok, stał przed nim diabeł w tym samym garniturze, który miał na sobie podczas ich pierwszego spotkania. Wyglądał na spokojnego i prezentował się nienagannie.

Gdy Carmichael odłożył telefon, diabeł wsunął się na krzesło naprzeciwko.

Biznesmen, kiedy rozpoznał diabła, aż podskoczył. A ponieważ nienawidził być zaskakiwany, zachował się nierozsądnie.

– Co, do diabła, sobie myślisz, wchodząc tutaj? – warknął. – Nie poprosiłem cię o spotkanie!

– Co, do diabła... w samej rzeczy – odrzekł jego gość, który nie wydawał się obrażony. Zamówił whiskey single malt u kelnera, który nieoczekiwanie zjawił się obok niego. – Przypuszczam, że chciałbyś wysłuchać nowin na temat swojego cluviel dor.

Wyraz twarzy Carmichaela zmienił się w jednej chwili.

– Znalazłeś go! Masz go!

– To smutne, panie Carmichael, ale nie mam – stwierdził diabeł. (Nie wydawał się smutny). – Coś dość niespodziewanego pokrzyżowało nasze plany.

Kelner postawił szklankę whiskey z niejaką nonszalancją, a diabeł wypił łyk i skinął głową.

– Co takiego? – spytał Carmichael, z gniewu prawie niezdolny przemówić.

– Panna Stackhouse użyła cluviel dor i magia przedmiotu się wyczerpała.

Przez moment panowało milczenie przepełnione wszelkimi emocjami, które diabeł tak lubił.

– Zniszczę ją! – wysyczał Copley Carmichael jadowitym tonem, z najwyższym trudem starając się mówić cicho. – Pomożesz mi w tym. Wezmę to zamiast cluviel dor.

– O rany. Wykorzystał pan swoją premię, panie Carmichael. Nie może pan być zachłanny.

– Ale nie zdobyłeś dla mnie cluviel dor!

Carmichael, mimo faktu, że był doświadczonym biznesmenem, nie potrafił ukryć zdziwienia i oburzenia.

– Znalazłem i byłem gotów wyjąć go jej z kieszeni – wyjaśnił diabeł. – Wszedłem w ciało kogoś, kto za nią stał. Niestety, kobieta skorzystała z przedmiotu, zanim zdążyłem go jej wyrwać. A wszak przysługą, o którą prosiłeś, było znalezienie go. Użyłeś tych słów dwukrotnie i raz powiedziałeś "wyśledź go". Nasza transakcja się zakończyła.

Dopił drinka.

– Przynajmniej pomóż mi dokonać na niej zemsty – warknął Carmichael; twarz miał czerwoną z wściekłości. – Przeciwstawiła się nam obu.

– Nie mnie – odparował diabeł. – Widziałem pannę Stackhouse z bliska i rozmawiałem z wieloma osobami, które ją znają. Wydaje się interesującą kobietą. I nie mam powodu wyrządzać jej krzywdy. – Wstał. – Właściwie, jeśli mogę ci coś radzić, porzuć ten pomysł. Ona ma potężnych przyjaciół, w tym twoją córkę.

– Moja córka włóczy się z wiedźmami – odparował Carmichael. – Nigdy nie była w stanie sama na siebie zarobić, nie w pełni. Sprawdziłem jej „przyjaciół”, bardzo dyskretnie. – Westchnął z gniewem i irytacją. – Rozumiem, że ich moc jest rzeczywista. Wierzę w to teraz. Niechętnie. A jak wykorzystują posiadaną moc? Najsilniejsza spośród tych wiedźm mieszka w chałupie! – Zastukał kłykciami o blat stołu. – Moja córka mogłaby być kimś w społeczności tego miasta. Mogłaby pracować dla mnie i prowadzić akcje dobroczynne, a zamiast tego żyje w swoim małym świecie ze swym nieudacznym chłopakiem. Tak jak jej przyjaciółka Sookie. Ale załatwię tę sprawę. Jak wielu potężnych przyjaciół może mieć kelnerka?

Diabeł zerknął w lewo. Dwa stoliki dalej siedział korpulentny mężczyzna o ciemnych włosach, sam przy stole zastawionym jedzeniem. Mężczyzna wytrzymał spojrzenie diabła bez mrugnięcia okiem czy odwrócenia wzroku, co potrafi niewielu. Po długiej chwili ci dwaj skinęli sobie głowami. Carmichael wpatrywał się w diabła.

– Za Tyrese’a nie jestem ci już nic dłużny – powiedział tamten. – A ty jesteś mój na zawsze. Biorąc pod uwagę twoje obecne działania, mogę cię mieć szybciej, niż oczekiwałem.

Uśmiechnął się, a gdy na jego gładkiej twarzy pojawiła się mrożąca krew w żyłach mina, wstał od stołu i wyszedł. Carmichael wściekł się jeszcze bardziej, gdy musiał zapłacić za trunek diabła. Nie dostrzegł korpulentnego mężczyzny. Tamten jednak zauważył jego.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Na zawsze martwy (Dead Ever After)
Cykl: Sookie Stackhouse
Tom: 13
Autor: Charlaine Harris
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
Wydawca: MAG
Data wydania: 23 października 2013
Liczba stron: 480
Oprawa: miękka
Format: 150x225 mm
ISBN-13: 978-83-7480-382-3
Cena: 35 zł



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.