Na styku ciała i duszy
Debiut mocno nieudany
Pomysł na powieść autor miał całkiem ciekawy: pewnego dnia, bez żadnego ostrzeżenia, większość ludzkości zostaje uprowadzona przez tajemnicze istoty, przybyłe nie wiadomo skąd. Fabułę poznajemy z perspektywy Laury, która straciła wówczas męża. Kobieta wiąże się z Aleksandrem, jednak pewnego razu ich drogi się rozdzielają – on wyrusza w tajemniczej misji, nie zdradzając żadnych szczegółów. Umawia się z Laurą, że ta ruszy jego śladem za jakiś czas. Będąc już samotną, napotyka Emily – młodą dziewczynę, która cierpi na amnezję i nie pamięta ze swojej przeszłości nic poprzedzającego spotkanie Laury. Obie kobiety ruszają za Aleksandrem do Budapesztu.
No i brzmi to wszystko bardzo dobrze, dałoby się z tego stworzyć mocną, wciągającą opowieść, jednak już od pierwszych stron co rusz natykamy się na niezbyt udane rozwiązania. Gdy pojawili się obcy i ludzie zniknęli, nie było żadnego konfliktu, walk czy też prób obrony. Można by rzec, że świat został wzięty bez jednego wystrzału. Jednakże autor na siłę próbuje robić post-apo i narratorka zachowuje się absurdalnie – choć wszystkie markety, sklepy, stacje benzynowe czy galerie handlowe stoją, jak stały, kobieta dźwiga ze sobą, co tylko może, a przede wszystkim... olbrzymi zapas baterii do odtwarzacza mp3. Wcześniej spędza z Aleksem dłuższy czas i żyją sobie spokojnie, gdy mężczyzna nagle stwierdza, że mają "coraz mniejsze szanse na ocalenie". A przypominam – obcy zniknęli wraz z porwanymi przez siebie ludźmi, sklepy pełne towarów, nikt nie poluje na niedobitków, więc…? Narratorka stwierdza też, że obcy z pewnością anihilowali "90% populacji całego świata". Trudno orzec, skąd ma takie dane i na to pytanie odpowiedzi nie poznamy.
Zawodzą również dialogi, które brzmią niezwykle sztucznie. Przykładowo Laura, zapytana przez Emily, czym dojadą do Budapesztu, odpowiada: "przemieścimy się pojazdem". Nie "samochodem", nie "autem", ale właśnie "pojazdem". Takich "perełek" znajduje się w książce mnóstwo. Jest gdzieś mądrze napisane, że mężczyzna nie powinien próbować pisać z perspektywy kobiety, ponieważ wyjdzie z tego mniejsza lub większa parodia. I rzeczywiście – autor Na styku ciała i duszy kilka razy zaskakuje tak, że można mimowolnie parsknąć śmiechem. Laura patrzy na śpiącą Emily i myśli: "Żeby tylko nie śniła o mnie – nie lubię tego. (…) Zawsze lubiłam być w centrum zainteresowania, ale od czasu ataku zmieniłam się. Teraz najważniejsze to pozostać w cieniu". A takie absurdy to jeszcze pół biedy. Trafiają się i większe. [Uwaga - do końca akapitu niewielki spojler, jeśli ktoś pomimo tej recenzji zdecyduje się czytać, niech przeskoczy do kolejnego]. Laura zostaje brutalnie zgwałcona. Co według Macieja Masłowskiego pomyśli taka kobieta? Otóż: "(…) zostałam zmuszona do seksu, a następnie ten, który mi to zrobił, pobił mnie i uciekł. Brzmi to jak opowieść lafiryndy po zabawie w wiejskiej remizie – jakież to czasy nastały?" To chyba nie wymaga komentarza?
Dodatkowo fabuła jest mało wciągająca, a Laura - bez przerwy wzdychająca do wspomnień spędzonych wspólnie z Aleksem chwil - staje się szybko prawdziwą nudziarą. Miałem cichą nadzieję, że rozwiązanie zagadki obcych na końcu pozwoli mi ocenić tę powieść pozytywnie i da pretekst do przymknięcia oczu na niektóre jej niedociągnięcia (ponieważ – mimo najlepszych chęci – na wszystkie po prostu się nie da), jednak i tutaj można zawieść się srodze. Widać, że autor chciał być oryginalny, ale starał się to osiągnąć aż za bardzo na siłę, dlatego też finał jest naciągany i wydumany. Najlepiej skwitować go można wzruszeniem ramion.
Na tym jeszcze nie koniec narzekań. Warsztatowo powieść wygląda tak, jakby nawet nie leżała koło żadnego redaktora – aczkolwiek wedle informacji na ostatniej stronie książki, było ich nawet dwoje! Zastanawiam się, co robili, skoro w powieści napotkamy wiele błędów interpunkcyjnych, powtórzeń i literówek.
Na styku ciała i duszy mogło być dobrą powieścią, ale poza pomysłem nie ma tu nic ciekawego, a czytanie tej pozycji to droga przez mękę. Lepiej sobie darować. Autorowi zaś życzę znalezienie dobrych redaktorów i zalecam regularną pracę nad bardzo jeszcze topornym warsztatem.