» Fragmenty książek » Na granicy mroku

Na granicy mroku


wersja do druku

Na granicy mroku

Mrok już dawno spowił miasto, kiedy niewyraźny ciemny kształt przemieszczał się szybko i zwinnie po dachu jednej z kamienic. Jego kroki tłumił dźwięk padającego deszczu, co pozwoliło mu zlać się jeszcze bardziej z otoczeniem. Latarnie poniżej spadzistego dachu rozświetlały mrok drżącymi płomieniami, jednak światło z trudem przedzierało się przez strugi ulewy, tworząc niewielkie okręgi na ziemi wokół nich. Ich blask zaledwie muskał ceglane ściany pobliskich budynków, dachy były jednak zupełnie skąpane w ciemności. Wszystko, co się na nich teraz odbywało, miało pozostać na zawsze tajemnicą Pragi.


Śliskie dachówki były zdradzieckim podłożem dla niewprawnego wędrowca, jednak postać idąca wzdłuż rynny zdawała się nie zauważać tych niedogodności. Tajemniczy nieznajomy przykucnął, opierając jedno kolano o mokrą cegłę, po czym zdjął na chwilę kaptur, aby dokładniej rozejrzeć się po okolicy. Mokre od deszczu dłonie drżały smagane zimnym wiatrem, a ciemne gęste włosy skleiły się w zalegające na czo- le grube strąki. Szybkim ruchem ręki odgarnął te, które mu przeszkadzały, i sięgnął wzrokiem na dach przed nim, wyższy i bardziej stromy.

Ciemne, skąpane srebrną poświatą chmury zasłoniły większość gwiazd i księżyc, ograniczając widoczność, jednak mężczyźnie wystarczył nikły blask tych, które pozostały na niebie. Znał cel swojej nocnej wędrówki. Był tu już poprzedniego dnia, kiedy śledził swoją ofiarę od domu jubilera. Za dnia mógł dokładnie przyjrzeć się rozkładowi budynków i wybrać bezpieczną trasę do gniazda. Z tej pozycji jeszcze go nie widział, ale wiedział dokładnie, gdzie się znajduje. Błyskawicznie, cicho jak kot, podbiegł do następnego podwyższenia i wspiął się na nie jednym płynnym ruchem. Stalowa rynna nie wydała najmniejszego odgłosu, kiedy jego ciało oparło się na niej całym ciężarem i na chwilę zawisło w obawie, że spracowany metal jednak wyda z siebie choć skrzypnięcie.


Nie wydał. Ruszył dalej nisko na nogach, aż dotarł do dużego kamiennego komina, który miał skryć go przed wzrokiem nawet najwnikliwszych obserwatorów. Nikogo takiego jednak nie było. Mężczyzna znajdował się ponad poziomem mieszkalnym kamienic, a jego poczynaniom przyglądały się jedynie okna dachowe strychów. Nikt nie śledził tego, co rozgrywało się właśnie nad głowami mieszkańców.


Z komina wydobywała się cienka siwa smuga dymu. Nie było to przypadkowe miejsce na ostatni postój przed celem wędrówki. Dym palonego drewna skutecznie maskował zapach przemoczonego ubrania, dzięki czemu obecność intruza do ostatniego momentu pozostawała niewyczuwalna dla ofiary. Ostrożnie wyjrzał zza winkla i powiódł wzrokiem wzdłuż posadzki zbudowanej z pomarańczowych dachówek ku stalowemu rusztowaniu, które wystawało za krawędź dachu budynku. Nigdy nie pomyślałby, że metalowe zdobienia i pręty powyginane w wymyślne spirale mogą stanowić tak dobrą bazę do budowy gniazda. Przed oczami miał jednak efekt zagospodarowania tej przestrzeni przez jedno z największych utrapień nękających miasto.

Wiwerna była właśnie w trakcie posiłku. Szponiasta łapa przytrzymywała małe truchło przy ziemi, podczas gdy podłużny pysk, osadzony na powykręcanej, długiej szyi, odrywał mięso od kości. Coś, co pożerał potwór, było niewielkich rozmiarów, z pewnością mniejszych niż najmniejsze ciało ludzkie – jeden z ulubionych przysmaków tych zamieszkujących opuszczone zadaszenia potworów. Prawdopodobnie jego ofiarą padł gryzoń lub kot, których pełno było w brudnych zakamarkach ulic. Potwór rozpostarł szeroko błoniaste skrzydła, łopocząc nimi miarowo, by nie stracić równowagi podczas szarpania mięsa. Od gniazda dochodziły warknięcia i odgłosy mlaskania, wyraźnie słyszalne dla mężczyzny ukrytego za kominem. Wszystko wskazywało na to, że wiwerna nie wykryła jeszcze jego obecności.


Bez najmniejszego szelestu rozsunął ciemny płaszcz i wsunął rękę pod jego poły. Równie cichym, płynnym ruchem wyciągnął spod niego miecz. Słaby blask nocy padł na klingę, ukazując jej niezwykłą hebanową barwę. Ostrze miało kolor drewna, jednak jaśniało niezrozumiałym, metalicznym blaskiem. Zdobienia rękojeści wykonane były z tego  samego materiału co klinga, chociaż tu dodane zostały elementy ze zwykłej lśniącej stali. Broń była wygięta tak, jakby można było atakować tylko jedną stroną ostrza, jednak strona przeciwna również była zaostrzona. Uchwyt miecza idealnie wpasował się w dłoń mężczyzny, jakby był odlewany specjalnie dla niego. Głownia chroniła palce, ale pozwalała na swobodny ruch nadgarstka i nie ograniczała swobody. Oręż miał w sobie coś z drapieżnika, sprawiał wrażenie, jakby sam jego widok mógł wyrządzić krzywdę – gładko i głęboko jak nieostrożnie trzymana kartka papieru. Jednak dłonie, w których spoczywała broń, wydawały się nawykłe do igrania z niebezpieczeństwem i za nic miały ryzyko zranienia się. Przeciwnie – to one miały zadawać rany.


Trzymając miecz, spojrzał jeszcze raz w kierunku wiwerny. Wzrokiem zbadał każdy centymetr dachu dzielący go od gniazda. Dostrzegł każdą nierówność, każdą obluzowaną dachówkę i każdy wystający pręt rusztowania. Nie było mowy o najmniejszym błędzie. Przed oczami rysowała mu się cała sekwencja ruchów, które musi wykonać, by zaatakować potwora, oraz jego ewentualne reakcje. Zacisnął palce na rękojeści i wziął głęboki oddech. Teraz albo nigdy – pomyślał. Opuścił swoją kryjówkę i w trzech susach doskoczył do wiwerny. W połowie drogi został jednak dostrzeżony. Długi łeb z osadzonym w nim czarnym błyszczącym okiem skierował się w stronę napastnika, a szczęki rozwarły, upuszczając resztki jedzenia. Przenikliwy pisk, pomieszany z warknięciem, wydawał się oddawać zdziwienie, jakim zareagował stwór na widok wynurzającego się z mroku intruza. Zaskoczenie szybko jednak minęło, a stwór wyprostował długą szyję, gotowy do walki. Potężne ryknięcie przetoczyło się przez pobliskie dachy, choć było skierowane jedynie do nieznajomego. Wiwerna rozpostarła pocięte granatowymi żyłami skrzydła i obnażyła znajdujące się na ich końcu pazury. Zaatakowała napastnika ostrym szponem, gdy tylko ten znalazł się tuż przy niej, jednak element zaskoczenia zadziałał na jej niekorzyść. Napastnik zanurkował pod skrzydłem i w mgnieniu oka wykonał obrót, zatrzymując się za plecami potwora. Ciął po ukosie, rozcinając ciało na grzbiecie i część jednego ze skrzydeł. Wiwerna zawyła z bólu i wściekłości, a czarna jak smoła krew w mgnieniu oka wypełniła głęboką bruzdę, płynąc po pokrytym łuską tułowiu ku szponiastej łapie. Wściekły ryk po raz kolejny rozerwał nocną ciszę, a z podłużnych nozdrzy ulatywały obłoki pary coraz szybciej i coraz głośniej, usiane kłami szczęki zgrzytnęły jak nienasmarowany zawias drzwi. Długa szyja zwinęła się i wyskoczyła jak sprężyna w kierunku skrytej pod kapturem głowy, a rząd ostrych zębów zajaśniał w bladej poświacie księżyca. Gniew jarzył się w ciemnym, perłowym oku.

Napastnik wykonał unik, odchylając się do tyłu całym tułowiem, i na ułamek sekundy zastygł w pozie, która wydawała się niemożliwa do utrzymania. Nie stracił jednak równowagi, kiedy długi pysk minął jego twarz dosłownie o parę centymetrów. Do jego nozdrzy dotarł ciepły, zgniły smród wydobywający się z pyska bestii. Wiwerna znów ryknęła i dała susa przed siebie, by nabrać dystansu i odwrócić się w stronę, z której mógł nastąpić kolejny atak. Zatrzymała się na chwilę, jakby analizując sytuację i planując kolejny krok. Napastnik powoli poruszał się po okręgu, trzymając miecz skierowany w stronę jej łba i mierząc ją wzrokiem spokojnym i wyrachowanym, jakby na tym ciemnym dachu to on był drapieżnikiem polującym na swoją ofiarę. Pewnie stąpał po mokrych dachówkach, stopy łatwo rozpoznawały krzywiznę dachu nawet bez pomocy wzroku. Czarne oko wpatrywało się w niego z nieopisaną wściekłością i pierwotną żądzą krwi.


Wiwerna szarpnęła skrzydłami i rzuciła się do ataku. Mężczyzna zareagował błyskawicznie, obniżył pozycję i zwinął się w uniku. Złapał wystający pręt rusztowania i ślizgiem owinął się wokół niego, w mgnieniu oka zajmując ponownie miejsce za plecami potwora. Wiwerna zdążyła jeszcze odwrócić głowę, ale tylko po to, by dostrzec miecz opadający na jej szyję. Klinga weszła w miękkie ciało stwora z głośnym mlaśnięciem. Jeden cios wystarczył, aby pozbawić korpus łba, który wierzgnął po raz ostatni, po czym opadł na mokry dach i ześlizgnął się w dół, zapadając w ciemność zaułków. Hebanowe ostrze, skąpane w karmazynowej posoce i świetle gwiazd, błysnęło złowieszczo.Pozbawionym głowy ciałem targnęło jeszcze kilka pośmiertnych skurczy, a otwarte żyły rozlewały dookoła strugi ciepłej, ciemnej krwi. Ostatecznie jednak bezgłowy korpus potknął się o pręt rusztowania i runął z dachu. Po sekundzie dało się słyszeć głuchy huk ciała uderzającego o brukowaną ulicę. Mężczyzna stał chwilę w gotowości do odparcia kolejnego ataku, po czym opuścił miecz i ostrożnie podszedł do miejsca, w którym wiwerna dokonała żywota. Spojrzał w dół za posłanym w otchłań diabelskim pomiotem. W okręgu stworzonym przez blask latarni dostrzegł rozłożone skrzydła i wykręcone, bezgłowe ciało potwora. Plama krwi otaczająca truchło stopniowo powiększała się, lśniąc szkarłatnym blaskiem w świetle latarni. Na ulicach nie było nikogo, kto mógłby być świadkiem tego przerażającego widowiska.


Całość trwała zaledwie parę sekund, jednak mężczyzna ciężko dyszał, a jego ciało drżało. Pot na czole zmieszał się ze strugami deszczu, a adrenalina szalała w jego ciele, jednak lata codziennej walki o przeżycie nauczyły go nad nią panować – raptem oddech się wyrównał, a do zmysłów zaczęło docierać to, co się stało. Udało mu się po raz kolejny wyjść cało ze starcia z jednym z praskich straszydeł. Czuł dumę i zadowolenie z przebiegu starcia, choć jednocześnie miał świadomość, że nie wszystko musiało pójść tak gładko. Nie lubił ryzykować, jednak tym razem miało się to bardzo opłacić.

Odszedł od krawędzi dachu i wspiął się na stalowe rusztowanie, gdzie znajdowało się gniazdo potwora. Odgarnął resztki małego stworzenia, które stanowiło kolację wiwerny, po czym sięgnął głębiej między drobne gałęzie i liście stanowiące główny budulec leża. Ostre źdźbła i kolczaste łodygi drapały jego dłoń, jednak po krótkim poszukiwaniu udało mu się wyczuć palcami chłodny, gładki kształt. Zacisnął pięść i delikatnie wyciągnął znalezisko spomiędzy plątaniny gałęzi. Przedmiot był mokry i w słabym świetle nocy ciężko było go rozpoznać, ale po chwili oczy mężczyzny nabrały ostrości, pozwalając mu dokładnie przyjrzeć się znalezisku. Był to złoty łańcuszek z wisiorkiem. Kosztowność wysadzana była szlifowanymi diamentami i rubinami, których rozmiary zapierały dech w piersi. Piękne, misternie wykonane dzieło jubilera, który wpadł w szał, kiedy wiwerna wdarła się do jego pracowni i ukradła tę drogocenną ozdobę. Mężczyzna uśmiechnął się na myśl o bezradności rzemieślnika, który mógł tylko przypatrywać się, jak potwór łapie w pysk jeden z jego największych skarbów, po czym opuszcza warsztat, nie zwracając najmniejszej uwagi na krzyk i łkanie właściciela. Jubiler w końcu pogodzi się ze stratą, ale jemu pieniądze ze sprzedaży tego cudu zapewnią środki do życia na wiele dni.


Schował łańcuszek do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wstał. Omiótł wzrokiem domy sąsiadujące z tym, na którym przed chwilą odbyła się walka na śmierć i życie. Nic się nie zmieniło w pogrążonych w ciemności budynkach, zaledwie w kilku oknach słaby blask świec przedzierał się przez mrok nocy i strugi deszczu. Nic nie zmieni się również rano. Truchło ktoś posprząta, a sprawą nikt nie będzie się przejmował. Wśród mieszkańców pojawi się jedynie delikatne uczucie ulgi, że w mieście jest o jednego potwora mniej. Nie wywoła to jednak wśród nich uczucia bezpieczeństwa. Nie wzbudzi również wdzięczności do tajemniczego pogromcy straszydła, jednak nieznajomy wcale jej nie oczekiwał. Zadając cios wszyję wiwer ny, nie myślał o tym, że ratuje mieszkańców przed niebezpieczeństwem. Monstrum stało mu na drodze do skarbu. Musiał wyeliminować przeszkodę.


Naciągnął kaptur na głowę i ruszył w dół dachu tą samą drogą, którą przyszedł. Jego kroki, wcześniej bezszelestne i stawiane z zegarmistrzowską precyzją, teraz nabrały swobody i rozbrzmiewały wokół cichymi klapnięciami. Miejsce walki znów spowiła cisza i spokój, a wydarzenie tej nocy dołączyło do szeregu tajemnic, których jedynymi świadkami były ciemne okna sąsiadujących budynków.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.