Muzyka milczącego świata

Sto pięćdziesiąt stron o niczym

Autor: Piotr 'Clod' Hęćka

Muzyka milczącego świata
O fakcie, że Patrick Rothfuss podejmuje się wszystkiego, byle nie dokończyć Dors of Stone, zdążyliśmy się już niejednokrotnie przekonać. Minipowieścią o Auri udowadnia, że potrafi wypełnić ponad 150 stron książki pustosłowiem.

Muzyka milczącego świata to opis kilku dni z życia Auri, jak to szumie głosi okładkowy blurb (parafrazując), "jednej z najbardziej tajemniczych postaci cyklu Kroniki Królobójcy". Cóż, mieszkająca w podziemiach Uniwersytetu dziewczyna rzeczywiście mogła budzić ciekawość czytelnika podczas obcowania zarówno z Imieniem Wiatru, jak i dwoma tomami Strachu Mędrca. Czar jednak pryska, kiedy zmienia się głos opowiadający historię. Nie da się ukryć, że Kvothe – ze swoimi licznymi wadami i niemałą dozą przesady – jest po prostu dużo bardziej interesującą postacią niż Auri. Przygody dziewczyny ograniczają się do biegania po rozległych podziemiach, gdzie zbiera wszelkiego rodzaju rupiecie i prób "uporządkowania" różnych pomieszczeń.

Okazuje się bowiem, że dziewczyna kryje w sobie jednakowoż pewne tajemnice, które można sklasyfikować jako osobliwości. Auri żyje w trudnej do uchwycenia słowami symbiozie z miejscem, w którym przyszło jej mieszkać. Była studentka Uniwersytetu w przedziwny sposób porozumiewa się z otaczającym ją światem, a konkretniej: jest w stanie wyczuć nastrój danego pomieszczenia lub usłyszeć nieartykułowany głos znajdujących się w nim przedmiotów. Potrafi stwierdzić, czy dany przedmiot jest tym, czym być powinien. Czy współbrzmi z własną naturą i otoczeniem, czy też wbija się klinem w rzeczywistość. Rothfuss tworzy w ten sposób niezwykle oryginalną, synestezyjną wizję świata, do którego Auri wycofała się, by odnaleźć w nim schronienie po traumatycznych wydarzeniach, jakie spadły na nią w przeszłości.

Z tą specyfiką nierozerwalnie wiąże się pewien zgrzyt, na który nieuchronnie muszą natrafić czytelnicy spodziewający się opowiadania napisanego zgodnie z tradycją tego gatunku literackiego. Dzieje się tak, ponieważ w Muzyce milczącego świata nie uświadczymy fabuły z prawdziwego zdarzenia, nie ma tu ani żadnego konfliktu, ani rosnącego napięcia, a do sceny akcji najbliżej fragmentom, w których dziewczyna produkuje mydło lub taszczy ze sobą sporych rozmiarów koło zębate. Nie ma też dialogów – Auri rozmawia jedynie z przedmiotami, które odpowiadają jej na różne dziwne sposoby. Autor doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ta nowela wielu osobom po prostu nie przypadnie do gustu – w posłowiu porusza ten temat, jednocześnie zaznaczając, iż owy tekst został napisany dla tych wszystkich, którzy nie odnajdują się w "zwykłych" opowieściach i poszukują czegoś napisanego specjalnie dla nich.

Nasuwa się więc pytanie: czy nie sensowniej byłoby opublikować ten tekst na blogu? Wtedy każdy mógłby się z nim zapoznać i samemu zdecydować, czy to opowiadanie dla niego, czy też nie. Łatwo jednak dojść do wniosku, że na decyzji o takiej a nie innej formie publikacji zaważyły względy marketingowe i szansa na zarobek. Wszak Rothfuss to już dobrze rozpoznawalne nazwisko, więc może sprzedać nawet coś tak nietypowego, jak omawiany tekst. Nawet zatwardziali fani przygód Kvothe'go mogą poczuć się zawiedzeni, bo choć Auri jednoznacznie z myślą o nim kolekcjonuje trzy prezenty, tak jego imię nie pada w Muzyce milczącego świata ani razu, nie wspominając o pojawieniu się jego postaci. A czy w tej mini powieści znajdziemy jakieś wskazówki odnoszące się do historii opowiadanej Kronikarzowi? Tak, ale czy jest sens brnąć przez sto pięćdziesiąt stron tekstu dla trzech wielce niejednoznacznych zdań?

Na powyższe pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam, przy okazji zastanawiając się, czy chce wydać dwadzieścia kilka złotych na przedziwny tekst, który aspiruje do miana poetyckiego, ale nie do końca spełnia oczekiwania. Ja wstrzymuję się od oceny.