Mrówańcza

Biegiem po torach

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Mrówańcza
Najnowsza powieść z Uniwersum Metro 2033 jest prawdopodobnie najprostszym tekstem całego projektu. Mrówańcza Rusłana Mielnikowa to mała dawka szybkiej, nieskomplikowanej rozrywki. Jako taka sprawdza się całkiem nieźle, choć nie jest pozbawiona bardzo poważnych wad.

Ilja, zwany Magiem, stracił wszystko. Kiedy mutanty zaatakowały stację Port Lotniczy, jego rodzina została brutalnie zamordowana. Ma on teraz tylko jeden cel – zemścić się za wszelką cenę. Nie spodziewa się, że jedno ze zwykłych polowań na potwory, które powtarza dzień za dniem, przemieni się w wielką ucieczkę.

Mrówańcza jest historią zemsty. Krótką, dynamiczną i banalnie prostą. Trzeba jednak przyznać Rusłanowi Mielnikowowi, że taki sposób prowadzenia sprawdza się w Uniwersum Metro 2033 całkiem nieźle – powieść czyta się szybko, co i rusz następują zwroty akcji, a rozwojowi wydarzeń towarzyszy lejąca się nieustannie posoka. Pisarzowi udaje się przy tym uniknąć schematu, który był przekleństwem większości tekstów z serii: irytującej pielgrzymki przez stacje służącej tylko temu, by opisywać kolejne (zwykle bliźniaczo podobne) mikrospołeczności. Mielnikow w zamian zaproponował czytelnikowi tunelowy sprint – czasami może zbyt banalny, ale na pewno pozbawiony dłużyzn zdarzających się w Dziedzictwie przodków czy Piterze.

Prawdziwe problemy Mrówańczy pojawiają się, kiedy autor próbuje zwolnić. Zaczynają się wtedy komentarze Maga, których prostota każe poważnie wątpić w jego inteligencję, zaczynają się słabo wkomponowane w tekst moralizatorstwo i absurdalna metafizyka. Nie jestem pewien, czy to właśnie te fragmenty miał na myśli Głuchowski, kiedy określał tę powieść jako „liryczną”, ale nie dajcie nabrać się blurbowi – książka nieźle sprawdza się jako krótka, szybka i krwawa wycieczka do metra, lecz fragmenty, w których Mielnikow próbuje wyjść poza ten schemat, stanowią jeden z jej najsłabszych punktów.

Największą wadą Mrówańczy są jednak bohaterowie. Od samego początku czytelnik może podejrzewać, że w tym aspekcie powieść będzie po prostu słaba – a to za sprawą Ilji. W pierwszych rozdziałach autor skupia na nim całą uwagę, co w połączeniu z postapokaliptycznymi realiami błyskawicznie przywodzi na myśl Polaroidy z zagłady Palińskiego oraz Unicestwienie VanderMeera. Obaj wymienieni autorzy poradzili sobie śpiewająco z narracją, w której ciężar położony jest na jednej postaci – głównie za sprawą dobrze opisanej samotności prowadzącej do zaburzeń psychicznych. Mielnikow próbował pójść podobną drogą, ale niestety nie udało mu dorównać kolegom po piórze. Więcej nawet: ze świecą trzeba by szukać książki, w której choroba umysłowa byłaby opisana tak nieudolnie. Czytelnik od samego początku wie, że z Magiem coś jest nie tak; nie ma najmniejszych szans, żeby nie odróżnił tworów jego wyobraźni od rzeczywistych wydarzeń – a biorąc pod uwagę, iż to właśnie wynikające z samotności zwidy stanowią rusztowanie, na którym Mielnikow oparł całą postać, to nie sposób uznać kreacji protagonisty za udaną. Sytuacji w najmniejszym nawet stopniu nie poprawiają postacie drugoplanowe. Jest ich niewiele i żadna z nich nie potrafi zaciekawić choćby w minimalnym stopniu.

Mrówańczę mógłbym polecić tylko tym, którzy wciąż czuję potrzebę wracania do Metra 2033, a jednocześnie znużeni są trylogią Diakowa czy absurdalnymi dokonaniami Tulio Avoledo i Surena Cormudiana. Powieść Mielnikowa jest trochę inna, ale, niestety, należy do literatury co najwyżej przeciętnej. Dużo lepszą alternatywą będzie Dzielnica obiecana Pawła Majki, która jest zwyczajnie lepsza.