Mroczna Wieża

Czas zabijania. Czas umierania

Autor: Aleksandra 'yukiyuki' Cyndler

Mroczna Wieża
Wędrówka Rolanda i jego ka-tet zbliża się ku końcowi – Mroczna Wieża coraz wyraźniej rysuje się na horyzoncie. Jednak czy warto było towarzyszyć rewolwerowcom w tej podróży i czy sama Mroczna Wieża warta była wysiłku włożonego w jej poszukiwanie? Odpowiedzi na te pytania (i wiele innych) znajdziecie w ostatnim tomie cyklu Stephena Kinga, który sam autor uważa za ukoronowanie swej twórczości.

Powieść podejmuje historię w momencie, w którym została ona przerwana w Pieśni Susannah – ka-tet zostało rozdzielone a jego członkowie znajdują się w różnych światach. Susannah-Mia rodzi potwornego Mordreda, dziecko będące potomkiem zarówno Karmazynowego Króla, jak i Rolanda. Pere Callahan, Jake i Ej decydują się wkroczyć do Dixie Pig i przebić się przez zgromadzone tam wampiry do miejsca, gdzie przetrzymywana jest Susannah. Z kolei Eddie wraz z Rolandem muszą doprowadzić do powstania Tet Corporation, której celem ma być zadbanie o bezpieczeństwo czerwonej róży z parceli na Manhattanie, a także w miarę możliwości mieszanie szyków korporacji Sombra i North Central Positronics. Nim Roland stanie u wrót Mrocznej Wieży, a ka zatoczy pełne koło, bohaterowie będą musieli przekroczyć granice światów, pokonać załogę więzienia Agul Siento, w której grupa Łamaczy dzień i noc dąży do zniszczenia ostatnich Promieni, a także podjąć próbę uratowania Stephena Kinga – pisarza, którego bierność i tchórzostwo zagrażają istnieniu Mrocznej Wieży oraz wszystkich światów.

Ostatni tom cyklu o Mrocznej Wieży, mimo faktu, iż każdą kolejną część dzieliły wieloletnie przerwy (całość powstawała między 1970 a 2012 rokiem), pod wieloma względami przypomina wszystkie poprzednie – jest nierówny, momentami przegadany, zaś akcja raz stoi w miejscu (a czytelnika przytłacza cała masa nic niewnoszących do głównej opowieści opisów oraz retrospekcji), po to by chwilę później w gwałtownym zrywie przyspieszyć, a po kilku lub kilkudziesięciu stronach znowu wlec się w ślimaczym tempie. Powieść przytłacza swoją objętością, ma bowiem ponad 700 stron, lecz jej pokaźną część zajmują niezwykle drobiazgowe opisy, retrospekcje, dygresje i skojarzenia. Zresztą, w niektórych fragmentach dotyczących bezpośrednio samego Stephena Kinga (wątek odnoszący się do zależności między życiem pisarza a jego twórczością, a także poruszający zagadnienia literackich inspiracji oraz rozgraniczenia prawdy i fikcji, jest dość mocno rozbudowany) pojawiają się jednoznaczne, dość ironiczne stwierdzenia, iż jest to powieściopisarz znany z rozbudowanych i przegadanych opisów, zaś jego książki można byłoby sprzedawać na kilogramy – widać więc, iż King jest jak najbardziej świadomy mankamentów swej twórczości. Książce (podobnie jak wielu innym powieściom tego autora) zdecydowanie na korzyść wyszłoby ostre cięcie – tak o sto, może dwieście stron. Niestety, pisarz po raz kolejny puścił cugle fantazji i dał pokaz iście grafomańskich zapędów, przez co lektura Mrocznej Wieży przypomina mozolne przekopywanie się przez kupę gruzu w celu odnalezienia cennego artefaktu ukrytego pod spodem.

Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, iż faktycznie pod tą warstwą męczącej bazgraniny kryje się interesująca, frapująca i bardzo oryginalna historia. Opowieść o ostatnim etapie trwającej całe stulecia wędrówki ostatniego rewolwerowca poprzez przenikające się rzeczywistości oraz światy (z których tylko dwa są prawdziwe, a w nich czas zawsze płynie tylko do przodu i kiedy ktoś umiera, to naprawdę umiera), a także walki o uratowanie Mrocznej Wieży, będącej esencją istnienia, końcem i początkiem wszystkiego, naprawdę robi wrażenie. Stephen King zgrabnie wyjaśnił i zamknął większość wątków otwartych w poprzednich częściach (a nawet w kilku innych swoich powieściach, jak chociażby w Miasteczku Salem czy Bezsenności), a sposób w jaki to uczynił porusza i zaskakuje. Kiedy autor przestaje lać wodę i przechodzi do konkretu, robi to w taki sposób, iż czytelnik jest gotów wybaczyć mu wszelkie słabsze fragmenty, bowiem lektura wywołuje istną burzę skrajnych emocji – od wzruszenia i radości, poprzez napady frustracji, na łzach i wiązankach wygłaszanych pod adresem autora skończywszy. Zakończenie cyklu z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu, jednakże po dłuższym zastanowieniu trzeba przyznać, iż jest logiczne i spójne z całą koncepcją serii. Ponadto niezaprzeczalnie skłania do zastanowienia nad symboliką pewnych zdarzeń i daje pole do licznych spekulacji co było dalej, dzięki czemu nawet pewien czas po zakończeniu lektury czytelnik pozostaje myślami w świecie Rolanda. Po zakończeniu przygody  z Mroczną Wieżą nie tak łatwo wraca się do emocjonalnej równowagi.

Duże wrażenie robi także rozmach wizji Kinga, a także konsekwencja z jaką połączył liczne, pozornie niemające ze sobą nic wspólnego, elementy. Przez karty tej zamykającej cykl powieści przewinęły się wampiry, bestie z innych wymiarów, istoty zrodzone zarówno za pomocą teraz już zanikającej magii, jak i stworzone przy użyciu dawno zapomnianej technologii (dla wielu również kojarzącej się z magią), telepaci oraz ludzie obdarzeni niezwykłymi talentami (niezwiązanymi wyłącznie z operowaniem bronią i zabijaniem). Znajdziemy tu podróże między światami oraz różnymi krainami (z których każda ma indywidualny charakter), dramatyczną wędrówkę mrocznymi korytarzami labiryntu (przywodzącą na myśl klimaty znane z klasycznych horrorów), wycieńczającą, będącą istną próbą wytrwałości i siły woli przeprawę przez góry (kojarzącą się z kolei z opowieściami traperskimi, chociażby Jamesa Olivera Curwooda), zapierające dech w piersiach swym rozmachem strzelaniny rodem z westernów oraz walki przy użyciu różnorakich, czasami bardzo dziwnych rodzajów broni, jak również pościgi, mroczne spiski i zakrojone na globalną, wręcz międzyświatową, skalę projekty. Większość pomysłów autora jest dobrze umotywowana fabularnie, chociaż z niewiadomych przyczyn części z nich poświęcono wiele uwagi i miejsca (nawet w nadmiarze), zaś niektóre zostały potraktowane po macoszemu, nie doczekawszy się ani wyjaśnienia, ani konkretnego zamknięcia. Można wręcz odnieść wrażenie, iż przekroczywszy pewien punkt, Stephen King zaczął się spieszyć – piętrzył na drodze wędrowców coraz to nowe trudności, bądź też podsuwał im rozwiązania w stylu deus ex machina (dosłownie!), nie skupiając się zanadto na zbudowaniu odpowiedniego tła fabularnego dla tych wydarzeń. Takie zabiegi wręcz biją czytelnika po oczach przez co są irytujące, a momentami wywołują rozczarowanie.

Podobnie poczucie niedosytu pozostawia kreacja głównych antagonistów serii. Jeden z nich ginie w pośpieszny i głupi sposób, nie mając szansy zaprezentować swoich możliwości; drugi – Morded – jest okrutną, budzącą litość i obrzydzenie kreaturą, zaś szalony Karmazynowy Król to już kompletna porażka. Finałowe rozgrywki wydają się napisane po łebku i praktycznie nie wywołują żadnej innej reakcji czytelnika poza niesmakiem. Tkwił w nich olbrzymi potencjał, jednakże został on całkowicie zmarnowany.

Sytuację ratują protagoniści, którzy zdecydowanie przerośli pokładane w nich oczekiwania. Początkowo niezbyt sympatyczny, socjopatyczny Roland w Mrocznej Wieży pokazuje głębię uczuć, której z pewnością nikt się po nim nie spodziewał. Swoim zachowaniem po raz pierwszy od początku serii wzbudza spontaniczną sympatię, a z czasem szczere współczucie. Z kolei członkowie ka-tet, Eddie, Susannah, Jake i Ej z tomu na tom zyskiwali więcej charakteru – autor konsekwentnie rozbudowywał ich portrety, pozwalał im nabierać barw i ewoluować. Żadna z postaci nie pozostała niezmieniona, każda przeszła trudną drogę od momentu gdy wkroczyła do Świata Pośredniego, dzięki czemu czytelnik nie jest obojętny na to, co dzieje się z każdą z nich. King tak poprowadził swą opowieść, że odbiorca zupełnie nieświadomie się zaangażował, zżył z jego bohaterami, a niektórych wręcz pokochał (Jake stał się chłopcem, który w niejednym czytelniku wzbudzi instynkty opiekuńcze, zaś Ej to chyba najsympatyczniejszy i najbardziej bezinteresowny, godny sympatii członek ka-tet).

Trudno jednoznacznie zachęcać lub zniechęcać do lektury Mrocznej Wieży – kto przeczytał poprzednie tomy, raczej nie zrezygnuje z poznania tej części, ponieważ wcześniejszy wysiłek włożony w lekturę poszedłby zwyczajnie na marne, a kto tego jeszcze nie uczynił, musi być świadomy, iż czeka go nie lada wyzwanie.

Droga ku Mrocznej Wieży była długa i kręta, momentami dłużyła się niemiłosiernie (miało się nawet wrażenie, że Roland nigdy nie dotrze do celu), lecz bywała też niezwykle emocjonująca i oferowała zróżnicowane, interesujące widoki – nie zawsze przyjemne dla oka, lecz z pewnością oryginalne i fascynujące.