Miecz i Cytadela

Kat zakłada koronę

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Miecz i Cytadela
W recenzji Cienia i Pazura napisałem, że chętnie spotkam się ponownie z katem Severianem – i dlatego rzeczywiście po Miecz i Cytadelę sięgnąłem bez wahania. Kolejne dwa tomy Księgi Nowego Słońca okazały się powrotem mało zaskakującym, bo Gene Wolfe robi dokładnie to, co wcześniej: wysyła czytelnika w podróż w towarzystwie wyjątkowo łagodnego mistrza tortur, który, co wiemy od początku, po latach tułania się po Urth, ma zostać zbawcą całej planety. 

Severian został wygnany z konfraterni katów i wyruszył w nieznane. Jednym z dłuższych przystanków na jego szlaku okazał się Thrax, miasto, do którego dotarł wraz ze swoją towarzyszką i w którym objął administracyjną funkcję związaną ze swoim, cóż, wyuczonym zawodem. Jednak i tamu nie zabawi bardzo długo -– po kolejnym przejawie niesubordynacji młody mężczyzna musi uciekać i wrócić do tułaczki. Albo raczej na pielgrzymi szlak, bo przecież wciąż ma ze sobą Pazur Łagodziciela, artefakt o boskim pochodzeniu, który powinien zwrócić jego prawowitym właścicielkom. 

Zakładam, że wszystkie spośród osób zainteresowanych Mieczem i Cytadelą (czy też Mieczem Liktora i Cytadelą Autarchy, bo pod takimi tytułami funkcjonują te powieści poza wydaniem zbiorczym) czytały wcześniej Cień i Pazur. I to, co mogę takim osobom przekazać w ramach tej recenzji, to komunikat jest bardzo prosty: znajdziecie tutaj dokładnie to samo, co w poprzednich dwóch tomach. Severian będzie błąkał się po Urth, poznawał ludzi i nieludzi, którzy spróbują go zabić lub uratować, a na drodze czekają go kolejne przygody z pogranicza jawy i snu. Zresztą to na tę przestrzeń liminalną Wolfe kładzie silny nacisk w całej Księdze Nowego Słońca – ten świat jest zarazem obcy i rozpoznawalny, dziwny i znajomy, niesamowity, ale dający się rozumieć w pewien instynktowny sposób. Nie chodzi tylko o sztafaż, ten rzeczywiście jest niezwykły -– ludzie zamieszkujący ruchome wyspy obok statków kosmicznych, dwugłowe olbrzymy i kosmici, mordercze kwiaty i anioły -– ale o olbrzymie napięcie; każda kolejna strona może kryć wydarzenie wymagające od czytelnika zawieszenia niewiary na kołku położonym dużo wyżej niż poprzednio, ale wciąż rezonować z oniryczną logiką tej niezwykłej narracji. 

Trzeci i czwarty tom Księgi Nowego Słońca mogą okazać się dla czytelnika o tyle ciekawsze od dwóch poprzednich, że sytuacja Severiana, szczególnie pod koniec, staje się dużo jaśniejsza niż do tej pory. Gene Wolfe tak prowadzi opowieść -– a więc i losy kata -– iż długo jest one bardzo ciężka do zrozumienia; jak ten obszarpany chłopiec ma stać się Autarchą? Jak mężczyzna, który tyle razy ociera się o śmierć, ma przynieść Urth zbawienie? Jak to się dzieje, że w tylu różnych sytuacjach znikąd pojawia się nadnaturalna pomoc? Cień i Pazur te pytania mnożyły, w Mieczu i Cytadeli zaczynają pojawiać się odpowiedzi. Przynosi to satysfakcję, o którą do tej pory w cyklu było trudno -– Księga Nowego Słońca oferowała raczej zaskoczenia, zdziwienie, odrobinę obrzydzenia, i odrobinę zachwytu, ale nie poczucie zadowolenia wiążące się z tym, że wątki znajdują swoje domknięcie. I choć wydarzenia stają się rzeczywiście zrozumiałe dopiero w Urth Nowego Słońca, to już w tomach trzecim i czwartym obraz zaczyna się klarować. Dla mnie najciekawiej i najpełniej rozwija się motyw ludzi współdzielących ciała (tak jak Severian i Thecla) -– coś, co wcześniej było ledwo zaznaczone, tutaj staje się elementem definiującym niektóre spośród najważniejszych scen. 

Nie ma co się oszukiwać: jeśli komuś nie spodobał się pierwszy ze zbiorczych tomów Księgi Nowego Słońca, to z całą pewnością po drugi nie sięgnie. I dobrze, bo tylko by się rozczarował: to po prostu więcej tego, co już poznaliśmy, ale jeszcze bardziej podkręcone, jeszcze bardziej szalone i wykrzywione. A jednocześnie, paradoksalnie, bardziej zrozumiałe i zbierające wątki przed ostatnim odcinkiem przygód Severiana. Ja z każdą kolejną częścią bawiłem się coraz lepiej i oczekuję, że Urth Nowego Słońca będzie zwieńczeniem tej zwyżkowej tendencji.