Michael Vey. Więzień celi 25
Michael nawet na pozór nie wydaje się zwyczajnym czternastolatkiem – dotknięty zespołem Tourette'a, przez całe życie musiał zmagać się z jego upokarzającymi objawami. Uwielbia grać na komputerze ze swoim przyjacielem, Ostinem, jedynym akceptującym go rówieśnikiem. Przeżywa też zauroczenie piękną koleżanką ze szkoły, Taylor, która jednak nie jest nim zainteresowana. Dziewczyna zauważa go dopiero, gdy Michael, napadnięty po lekcjach przez złośliwych chłopców, używa w samoobronie skrywanej do tej pory zdolności rażenia prądem. To wydarzenie zachęca ją do zwierzeń: wyznaje, że sama również posiada nadprzyrodzoną moc "resetowania" ludzkich umysłów. Wtajemniczają w sprawę Ostina, który co prawda nie może poszczycić się aż tak wyjątkowymi cechami, ale jest za to nieprzeciętnie inteligentny. Jego bystrość w ocenie sytuacji będzie im niezbędna, gdy dowiedzą się, że podobnymi do nich dziećmi bardzo interesuje się pewna gotowa na wszystko organizacja, pod przykrywką prestiżowej prywatnej szkoły maskująca zbrodnicze plany…
Byłem ciekaw, jak ważną rolę w perypetiach Michaela odegra zespół Tourette'a. Nie tylko bowiem sam pisarz, ale także jego syn (nota bene noszący to samo imię co główny bohater) zmaga się z tą przypadłością. Jeszcze przed wzięciem książki do ręki miałem okazję przekonać się, jak Evans z dumą opowiadał w kilku wywiadach o niezwykle entuzjastycznym przyjęciu książki wśród dzieci i ich nauczycieli. Ci ostatni podobno twierdzili wręcz, że to najlepsza w ostatnich latach pozycja poruszająca temat tej choroby, a kulturowo-społeczne znaczenie powieści jest przeogromne – do tego stopnia, że niektórzy zaczęli wykorzystywać ją na zajęciach. Sądziłem więc, że nieprzypadkowa decyzja o wyborze tego syndromu była podyktowana jakimiś większymi pisarskimi ambicjami. Być może chęcią opisania w rozrywkowej formie, jak to wewnętrzna siła w człowieku wypływa z pokonywania własnych słabości, szczególnie tych związanych z ubytkami na zdrowiu, a zarazem obalenia mitów na temat choroby.
Okazało się jednak, że wzruszające zapewnienia Evansa są cokolwiek buńczuczne. Owszem, na pierwszych kilkudziesięciu stronach dostajemy sporo opisów wstydliwych dla Michaela objawów, możemy się przekonać, jak podłe są z tego powodu wobec niego szkolne łobuzy i jak mało wyrozumiałe jest ciało pedagogiczne. Nie mamy wątpliwości, że jeszcze przed ujawnieniem swych niezwykłych umiejętności chłopiec musiał zmagać się z piętnem odmieńca. Potem jednak choroba schodzi na dalszy plan, nie raz znikając na wiele stron bez słowa wyjaśnienia. Odniosłem wrażenie, że autor chciał jedynie przyciągnąć uwagę czytelnika ważkim zagadnieniem, po czym zrezygnował z dalszej jego eksploracji, by zastąpić ją szybką, przygodową akcją, w której równie dobrze mógłby uczestniczyć w pełni zdrowy nastolatek.
Mimo to powieść ma dostatecznie wiele zalet, by zapewnić przyjemną lekturę. W szczególności powinna pobudzić wyobraźnię nieletnich neofitów fantastyki – w końcu kto z nas w dzieciństwie nie marzył o supermocach i otwierających się dzięki nim nieskończonych możliwościach? Książka nie przedstawia tego daru w sposób bezkrytyczny, ale i nie popada w silną dydaktykę. Z początku Michael i Taylor mają poczucie władzy i dowartościowania, a swoje talenty postrzegają jako po prostu coś fajnego, co może pomóc odegrać się na niemiłych ludziach. Potem uświadamiają sobie ogrom odpowiedzialności za losy świata, a także niebezpieczeństwa płynące z niewłaściwego wykorzystania tego rodzaju zdolności, szczególnie w rękach złych dorosłych. Odkrywają również, że ich relacje mogą być podszyte uczuciami o wiele silniejszymi niż koleżeńskie. Ten proces dojrzewania na szczęście jest opisany stopniowo i realistycznie, bez gwałtownych przeskoków. Szkoda tylko, że autor skupił się na nim raczej w pierwszej połowie, w drugiej zaś dominują wątki sensacyjne.
Takie rozbudzenie fantazji u czytelnika może również zachęcić do sięgnięcia po trudniejsze lektury zahaczające o podobne zagadnienia fabularne. Nietrudno zauważyć w wielu wątkach zbieżności z klasykami Stephena Kinga, w szczególności Carrie i Podpalaczką. Skojarzenia dodatkowo pogłębia fakt, że bohaterowie postanawiają nazwać swoje moce "lśnieniem". Więzień celi 25 może więc być udanym pomostem łączącym wartościową fantastykę dziecięcą i tę nieco dojrzalszą, dla starszego odbiorcy, ponieważ wątpię, żeby Evans jedynie puszczał oko do rodziców kupujących książkę swoim pociechom.
To, że powieść jest skierowana do czytelnika bardzo młodego, może nawet ucznia szkoły podstawowej, jest rzeczą ewidentną od początku. Czasami bywa to męczące, między innymi za sprawą niskich lotów humoru w dialogach, często dość infantylnego, a niekiedy budzącego raczej wątpliwości, niż uśmiech (bohaterowie zaśmiewają się do rozpuku z kiepskich żartów o Chucku Norrisie). Dziecięcą mentalność postaci odzwierciedlają też bardzo częste rozmowy o słodyczach i przekąskach, które są dla nich ważniejsze od pożywniejszej diety.
Evans pisze czystym i lekkim stylem, chciałoby się powiedzieć: "niewinnym" – kilka razy jednak doborem słownictwa przyprawił mnie o duże zdumienie. Podczas gdy obecność takich miękkich wulgaryzmów, jak "dupa" czy "popieprzony", raczej nie wyda się nikomu czymś obscenicznym, w tekście padają o wiele cięższe przekleństwa. Choćby blisko początku książki Michael stwierdza z rozbawieniem, że "Wszyscy […] oci**eli", gdzie indziej zaś Ostin krzyczy do kogoś, że jest "popier***ony". Nie mam pewności, czy miejsce takich przekleństw jest w powieści dla dzieci (zwłaszcza że z treści jasno wynika, iż akurat Tourette nie jest przyczyną), ale może znalazły się tutaj za sprawą tłumacza lub redaktora.
Za najsłabszą partię książki uważam ostatnie kilkadziesiąt stron, gdyż mają tam miejsce rzeczy albo zbyt łatwe do przewidzenia, albo zaskakujące, lecz przy tym niewiarygodne. Nastoletni bohater wykazuje się na końcowych stronach zdecydowanie zbyt dużym sprytem, zręcznością i siłą fizyczną – potyczki z o wiele lat starszymi przeciwnikami wygrywa z przesadną łatwością. O wiele poważniejszą część historii skutecznie psuje od razu na początku sam autor. Michael Vey bardzo późno zostaje wtrącony do celi nr 25 (gdzie zresztą spędza długi czas) – gdyby nie tytuł, wcale nie byłoby mi łatwo domyślić się takiego obrotu spraw. Nazwać powieść w ten sposób to niemal jak przemianować Imperium kontratakuje na Vader to twój tata.
Raptownie urwany finał trochę rozczarowuje, przypominając w niezbyt zgrabny sposób o nadchodzącej kontynuacji. Nie mam nic przeciwko otwartym zakończeniom, jest to szczególnie zrozumiałe, gdy autor planuje ciąg dalszy, ale tutaj Evans mógł się jednak trochę postarać, żeby pierwsza część cyklu lepiej pełniła zarazem funkcję samodzielnej powieści. A przecież wystarczyłoby w tym celu dopisać kilkanaście stron bardziej równomiernie rozwiązujących najważniejsze kwestie.
Mimo wszystko Michael Vey. Więzień celi 25 to udana powieść dla młodzieży i mimo pewnych zastrzeżeń chętnie przeczytam kolejny tom, którym od niedawna mogą cieszyć się Amerykanie. Podobno pisarz jeszcze bardziej odszedł od problematyki społecznej akceptacji osób z zespołem Tourette'a i położył jeszcze większy nacisk na widowiskowe przygody, dla odmiany rozgrywane w egzotycznej scenerii dżungli Ameryki Południowej. Miejmy chociaż nadzieję, że i tym razem książka będzie intensywnie ożywiać umysły najmłodszych czytelników.
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Cykl: Michael Vey
Tom: 1
Autor: Richard Paul Evans
Wydawca: Fabryka Słów
Data wydania: 12 kwietnia 2013
Liczba stron: 368
Oprawa: miękka
Format: 125x205 mm
Seria wydawnicza: fantastyczna fabryka
ISBN-13: 978-83-7574-770-6