Miasteczko Rotherweird
Pomieszanie z poplątaniem
Do Rotherweird przybywa nowy nauczyciel historii współczesnej. Tylko współczesnej – a to dlatego, że w tym formalnie odizolowanym od reszty Anglii miasteczku próby mówienia o zamierzchłej przeszłości są surowo zakazane. Nowy belfer szybko przekonuje się, że tajemnicza przyczyna takiego stanu rzeczy przyciąga z nieodpartą siłą. Musi jednak uważać, bo nie tylko on chce poznać prawdę o Rotherweird – podobne plany ma pewien niebezpieczny biznesmen.
Miasteczko Rotherweird, tak jak obiecuje okładka, rzeczywiście sporo miesza. Nie chciałbym zdradzać zbyt dużo, ale naprawdę można się zgubić: mamy grupę genialnych uczniów wywiezionych do tytułowego miasteczka setki lat temu, współczesną wersję miejscowości z całkiem pokaźną grupą dziwaków połączonych mniejszą lub większą ksenofobią, miotającego piorunami biznesmena, magiczną krainę zamieszkałą przez zmutowane zwierzęta, legendę o człowieku-drzewie... czego tu nie mamy! I to bodaj najpoważniejszy problem powieści.
Czy to wszystko składa się na spójną całość? Niestety, niekoniecznie. Ostatecznie wątki się zbiegają, ale styl w jakim autor je połączył jest dyskusyjny. Pojedynczo zresztą też się nie bronią – trudno znaleźć choćby jeden bez potknięcia. Opowieść o przeszłości Rotherweird nie przekonuje, bo poprowadzona została zbyt pospiesznie (między właściwymi – znacznie dłuższymi – rozdziałami), więc nie wybrzmiewa odpowiednio; w dodatku sama wizja dzieci wysyłanych gdzieś ze względu na wybitny intelekt jest... niejasna, żeby być delikatnym. Współczesnemu miasteczku natomiast BARDZO daleko do osady geniuszy, jaką stanowi w deklaracjach autora. To wybitnie rozczarowujące, bo czytelnik oczekuje postaci charakterystycznych, cechujących się indywidualnością, po prostu jakichś – a dostaje grupę klasycznych bohaterów z przypadku, których bez prób tępienia ich wybitnej ponoć umysłowości można by przenieść do dowolnej powieści przygodowej. W końcu magiczna kraina, która, niestety, okazuje się grać w fabule naprawdę kluczową rolę – cóż, pasuje do pozostałych wątków jak przysłowiowy kwiatek do kożucha.
Mamy zatem kryminał, mniej lub bardziej zabawny, oparty o pomysł wymyślny, ale mieszczący się w granicach konwencji. Caldecott jednak granicę tę przekracza, co samo w sobie złe nie jest, ale robi to w sposób wybitnie karkołomny. I tak toczy się do finału, raz wolniej, raz szybciej, a niemal bez przerwy coś zgrzyta i chrobocze.
Miasteczko Rotherweird bywa całkiem przyjemną lekturą. Jest nieźle napisane, a galeria bohaterów, choć nie tak oryginalna jak można by oczekiwać, składa się z bohaterów całkiem sympatycznych. Szkoda tylko, że Andrew Caldecott nie potrafił zdecydować się, jaką właściwie powieść chce napisać – próbował wszystkie naraz, co nie mogło zakończyć się zbyt dobrze. Ci, którzy wciąż poszukują Harry’ego Pottera dla dorosłych, muszą obejść się smakiem – ta powieść ich marzeń nie spełni.
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Cykl: Rotherweird
Tom: 1
Autor: Andrew Caldecott
Tłumaczenie: Katarzyna Krawczyk
Wydawca: Zysk i S-ka
Data wydania: 31 marca 2020
Liczba stron: 628
Oprawa: miękka
Cena: 39,90 zł