Mapa wnętrza

Nie każdy duch jest przyjazny

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Mapa wnętrza
W końcu się doczekałem – oto tekst, który autentycznie mnie zaskoczył. Nie w kwestii światotwórstwa, stylu, dbałości o szczegóły czy jakiejś wyjątkowej inspiracji, lecz w sposób absolutnie najprostszy i oczywisty, a jednak odświeżający, bo po dziesiątkach przeczytanych horrorów, posthorrorów, thrillerów psychologicznych, splatterpunków i wszelkich innych -punków – o to właśnie jest najtrudniej.  

Dwóch chłopców wywodzących się z rezerwatu rdzennych Amerykanów, Junior i Dino, mieszka z matką z dala od swojego plemienia. Opuścili je po tym, jak w zagadkowych okolicznościach zmarł ich ojciec – nikt do końca nie wie, czy był to wypadek, samobójstwo, czy może morderstwo. Którejś nocy pierwszy z nich budzi się z lunatycznego transu i zauważa przemykający po domu cień. Szybko przekonuje się – czy może raczej wmawia sobie – że tata wrócił, aby zająć się swoimi synami. Powroty zza grobu wiążą się jednak z pewnymi zasadami, o czym cała rodzina szybko zacznie się przekonywać. 

Mapa wnętrza to króciutka książeczka, której lektura zajmuje niewiele więcej niż obejrzenie godzinnego odcinka serialu. Twórcy telewizyjnych (o ile nie powinniśmy już zastąpić tego określenia mianem „streamingowych”) produkcji mają jednak na opowiedzenie swojej historii kilka takich iteracji – tymczasem Stephen Graham Jones bez trudu zamknął się w owym limicie czasowym. To wszystko kwestia planu, a temu stworzonemu przez amerykańskiego pisarza nie można nic zarzucić. 

Przez długi – w kontekście całkowitego rozmiaru opowiadania – czas dzieją się w Mapie wnętrza rzeczy konwencjonalne. Pojawia się zagadkowy, choć teoretycznie znajomy duch, zaczyna swoje nadnaturalne aktywności, które w jakiś sposób zdają się wpływać na rzeczywistość, choć pozornie bliżej im do obserwacji niż typowego straszenia. Junior, jak to ciekawskie i zaangażowane dziecko, próbuje przejrzeć plany swojego rzekomego ojca i zrozumieć jego działania. Wydarzenia się intensyfikują, dochodzi do jednego czy drugiego makabrycznego epizodu, a początkowa neutralność postaci zza grobu powoli znika, mimo że cały czas nie wiadomo: chce pomóc swoim dzieciom czy w jakiś sposób je wykorzystać. Tylko jedna rzecz wyróżnia tę opowieść na tle setek innych opowiadań grozy: osadzenie jej w realiach współczesnej kultury rdzennych Amerykanów, dzięki czemu sytuacja chłopców pozbawionych rodzica i wyalienowanych poprzez brak kontaktu z plemieniem wydaje się jeszcze bardziej autentyczna i jeszcze bardziej przejmująca. 

Aż przychodzi finał. Nieco pospieszny, bo poszczególni bohaterowie kolejne decyzje podejmują błyskawicznie, ale jednak świetnie wpisujący się w całą Mapę wnętrza. Byłem z tego zakończenia autentycznie zadowolony – przewróciłem ostatnią kartkę przed epilogiem, skinąłem głową i uznałem, że to był dobrze spędzony czas, a ten horror nie tyle nawet straszy, ile porusza, bo na pierwszy plan wysuwają się tu smutne doświadczenia dzieci wychowujących się w zdewastowanej rodzinie. 

Aż przychodzi epilog – i spada autentyczna bomba. To właśnie na tych ostatnich dwóch, trzech stronach kryje się zaskoczenie, o którym pisałem we wstępie i które złapało mnie, kiedy byłem już absolutnie bezbronny, bo zupełnie nie spodziewałem się, że Jones szykuje coś jeszcze. A tu okazuje się, że dziewięćdziesiąt procent lektury jest tylko wstępem do tej ostatniej sceny – i absolutnie nie można mieć o to pretensji, bo w przypadku tak niewielkiego tekstu podobna kompozycja sprawdza się doskonale. 

Mapy wnętrza nie czytałem z rozdziawionymi w zachwycie ustami, raczej z zainteresowaniem, ale finał zrobił na mnie ogromne wrażenie. Z pewnością nie jest to lektura dla każdego, czytelnicy nieprzepadający za horrorami odbiją się od niej błyskawicznie, a i fani gatunku mogą uznać pierwszą część opowiadania za mało intensywną, ale o jednym mogę zapewnić – warto dać Stephenowi Grahamowi Jonesowi szansę i dotrwać do zakończenia. Bo jeśli ktoś chce przeczytać prawdziwie przerażającą scenę, to powinien zapoznać się z epilogiem tego niedługiego opowiadania.