Luna: Wschód

Satysfakcjonujący finał księżycowej historii

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Luna: Wschód
Czy patrząc na Srebrny Glob zastanawialiście się kiedykolwiek, jak mogłoby wygląda ziemskie osadnictwo na jedynym satelicie naszej planety? Czy możliwe byłoby wzniesienie miast po ciemnej stronie księżyca? Ian McDonald wyobraził sobie, jak wyglądałaby taka kolonizacja, a następnie przekuł ów pomysł w fascynującą trylogię.

Lucas Corta przejął stery władzy nad księżycową społecznością. Z tego faktu nikt jednak nie jest zadowolony, łącznie z nim samym. Pozostałe wielkie księżycowe rody nie ustają w intrygach zmierzających do przejęcia władzy, a i Ziemianie wyraźnie mają dość dziwacznych zwyczajów panujących w kolonii. Czy nowy wymiar konfliktów rozsadzi dotychczasowy ład? A może już niedługo nie trzeba będzie czegokolwiek porządkować?

Tak rozpoczyna się finałowy epizod trylogii. Wschód podejmuje wątki w miejscu ich zakończenia w Wilczej pełni i stopniowo je zamyka. Aby poznać finał zatargu pomiędzy rodami Cortów oraz McKenzie należy przejść przez blisko 400 stron fascynującej, złożonej historii. McDonald wykreował bogaty i kompletny świat, nie zaniedbując żadnych detali, poczynając od czyhających na otwartych przestrzeniach niebezpieczeństw a na zwyczajach modowych kończąc.

W trakcie lektury nie sposób oprzeć się wrażeniu, że autor inspirował się Diuną Franka Herberta. Na pierwszy rzut oka takie porównanie może wydawać się karkołomne, chociaż nie jest bezpodstawne. Struktura rodzinnych korporacji, specjalizujących się w konkretnych dziedzinach przemysłu oraz kierujących się specyficznymi zasadami jako żywo przywodzi na myśl rody z Diuny. Na tym podobieństwa się jednak nie kończą, a wymienić tu należy: niezależny od wszystkich graczy uniwersytet Farside, w konstrukcji którego można doszukiwać się echa Bene Gesserit, pojedynki zaszczytników niczym kanly, a przede wszystkim historia waśni rodowej oraz wendety z dodatkiem. Nawet miasta rodowe swą odmiennością przywodzą na myśl uniwersum Herberta, podobnie jak polityczna organizacja władz księzycia – z perspektywy odbiorcy w niczym jednak to nie wadzi, bowiem McDonaldowi udało się podążyć własną ścieżką i wykreować oryginalny, a przy tym absorbujący świat.

Wschód w znacznie szerszym stopniu podejmuje wątki relacji na linii Ziemia – księżyc. Owszem, już w poprzednich tomach akcja przenosiła się na planetę, wynikała jednak z konkretnych działań głównych bohaterów. Tym razem przedstawiony został szerszy kontekst społeczno-polityczny całego konfliktu i trzeba przyznać, że wizja McDonalda jest nie tylko interesująca, ale również racjonalnie przedstawiona. Autorowi udało się przekonująco przedstawić potencjalne relacje pomiędzy obiema społecznościami, m.in. niechęć Ziemian do coraz bardziej dziwaczejących z ich perspektywy zwyczajów kolonii.

Warto w tym miejscu zatrzymać się przy kreacji kosmicznej społeczności, paradoksalnie bardzo na czasie w kontekście sporów społeczno-kulturalnych, przetaczających się przez nasze społeczeństwo. System prawny widziany oczyma McDonalda zakłada pełną dowolność oraz negocjowalność w utrzymywaniu relacji osobistych, zawodowych czy samoidentyfikacji. Obywatele księżyca wolni są od jakichkolwiek odgórnie narzuconych modeli zachowania i nikt nie widzi w tym niczego zdrożnego. Można przypuszczać, że taka wizja części czytelników nie przypadnie do gustu, innym zaś wręcz przeciwnie. Niezależnie jednak od osobistych przekonań jeden element połączy wszystkich odbiorców: wizja zamieszkanego księżyca. Robią wrażenie zarówno przepięknie opisane, poryte maszynami księżycowe pustkowia, jak i zamknięte w kopułach miasta pieszczą wyobraźnię, jednocześnie trzymając czytelnika w napięciu jeśli chodzi o bezpieczeństwo bohaterów. Księżyc bowiem potrafi zabić na różne sposoby.

Patrząc na Lunę z perspektywy trylogii trudno odmówić McDonaldowi umiejętności pisarskich. W świetnym stylu potrafi "lać wodę" wdając się w przydługie opisy gadżetów, miejsc a nawet strojów. Jest w tym co prawda metoda; czytelnik nawiązuje więź z lokalną społecznością, poznaje niuanse jej zwyczajów oraz księżycowe tradycje; faktem jest jednak, że lektura potrafi się w takich sytuacjach przeciągnąć a nawet nużyć. Z drugiej strony w kluczowych momentach historia nabiera tempa i dla odmiany na niewielu stronach dzieje się bardzo wiele. I to są strony, które bezgranicznie absorbują uwagę odbiorcy.

Olbrzymią siłą trylogii jest plejada bohaterów, tak pierwszo- jak i drugoplanowych. W ich kreacji również widać wyraźne inspiracje Diuną, nie zmienia to jednak faktu, że każda z postaci ma do odegrania swoją rolę w świecie permanentnych spisków i zmieniających się sojuszy. W tym elemencie McDonald nie zdecydował się na żadne eksperymenty i wiadomo kto jest tym dobrym, a komu nie powinno się kibicować.

Nawet jednak celowe spowalnianie narracji oraz nabijanie znaków nie są w stanie przesłonić tego, że tryptyk gwarantuje świetną rozrywkę, zwłaszcza tomy drugi i trzeci. Historia zwaśnionych rodzin ze Srebrnego Globu przypadnie do gustu zarówno miłośnikom nieco twardszej fantastyki, jaki odbiorcom zakochanym w zawiłych intrygach oraz wszelkiej maści spiskach. Luna: Wschód nie oznacza też ostatecznego pożegnania z Luną. Czytelników, którzy zadomowili się na niegościnnym księżycu, czeka jeszcze dłuższe opowiadanie, The Menace from Farside, nie będące jednak częścią trylogii.