Łowcy kości

Ciężkie łowy

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Łowcy kości
Gdyby spojrzeć na Malazańską Księgę Poległych z pewnej perspektywy, można by zauważyć, iż cykl jest doskonałą wizualizacją ciężkich walk, które Steven Erikson toczy z własną gadatliwością. W niektórych tomach tego monumentalnego cyklu koncentruje się na kilku grupach bohaterów, co pomaga czytelnikowi skupić się na najciekawszych elementach opowieści; w innych natomiast stara się przedstawić odbiorcy jak najszerszy obraz toczonej na wielu frontach wojny, co często prowadzi do czystego chaosu. Niestety, w szóstej części sagi entropia bierze górę nad porządkiem - Łowcy kości to powieść olbrzymia, w której to, co ważne, ginie w zalewie wątków pobocznych.

Bunt na Raraku został ostatecznie stłumiony. Po rebeliantach ostał się zaledwie jeden oddział, który próbuje uciec przed potężną Czternastą Armią. Leoman od Cepów, jego przywódca, wie, że nie ma najmniejszych szans w śmiertelnym wyścigu z wojskami przybocznej Tavore. Dlaczego więc się nie poddaje? Dlaczego wciąż brnie przed siebie? I, najbardziej zagadkowe pytanie: dlaczego z uporem maniaka dąży do Y'Ghatanu, najmroczniejszej legendy całego Imperium?

To, iż Łowcy kości są powieścią olbrzymią, nie może nikogo dziwić – Steven Erikson zdążył przyzwyczaić czytelników do tego, że jego utworom trzeba poświęcić sporo czasu. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy trzeba powiedzieć, co na bitych dziewięciuset stronach pisarz opowiedział. Szósty tom popularnego cyklu bezpośrednio kontynuuje wątek Sha'ik i robi to całkiem nieźle. Mało tutaj wydarzeń, które od razu zapadają w pamięć (choć oblężenie Y'Ghatanu czy ponowne spotkanie Tavore i Laseen to fragmenty doskonałe), ale całość jest naprawdę solidna, a senny klimat hipnotyzuje i sprawia, że od lektury ciężko się oderwać. Olbrzymią zaletą powieści jest finał, podczas którego Erikson brutalnie uświadamia czytelnikowi, jak tragiczna jest sytuacja w Malazie. Ogólnie rzecz biorąc wątek Czternastej Armii jest poprowadzony z rzemieślniczą wprawą – a czasami ociera się nawet o świetność znaną miłośnikom Malazańskiej... choćby ze Wspomnienia lodu.

Co jednak z pozostałą częścią Łowców kości? Ano właśnie – nic. Erikson już w Ogrodach Księżyca miał problemy z ogarnięciem wszystkich elementów swojej wielkiej układanki, które w kolejnych tomach, mniej lub bardziej udanie, maskował. W części szóstej wracają one ze zwielokrotnioną siłą. W powieści pojawia się mrowie starych bohaterów: Heboric, Felisin, Nożownik, L'oric, Karsa Orlong, Icarium, Ganoes Paran... Można by tak wymieniać naprawdę długo. Niestety, pisarz poważnie potraktował tylko tego ostatniego – jego wątek rozwija powoli, ale konsekwentnie, a postać staje się coraz ciekawsza. Natomiast fragmenty, które nie wiążą się ani z główną osią fabularną, ani z Paranem, bardzo rzadko okazują się interesujące. Więcej nawet – zwykle wydają się wciśniętymi do powieści zapychaczami, które sztucznie przypominają czytelnikowi, że gdzieś tam daleko istnieje jeszcze jedna grupka bohaterów. Pewnie już niedługo odegrają w Malazańskiej... ważną rolę, ale czy to wystarczający powód, aby serwować odbiorcy dokładne sprawozdanie z ich podróży? Z tych przerywników można by stworzyć kolejną obszerną książkę.

Łowcy kości nie są powieścią złą. To tekst solidny, w którym zdarzają się prawdziwe perełki (Y'Ghatan!), często ginące jednak pośród śmiertelnie nudnych, przegadanych migawek z całego wykreowanego przez Eriksona świata. Jest nieźle, ale pisarz przyzwyczaił swoich miłośników do zdecydowanie wyższego poziomu. Oby siódmy tom Malazańskiej... był tak dobry jak Wspomnienie lodu i Przypływy nocy.