» Recenzje » Lord Wieży

Lord Wieży


wersja do druku

Drugi rozdział odysei Vaelina

Redakcja: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Lord Wieży
Pieśń krwi była niezłą powieścią – miała swoje wady, ale Anthony’emu Ryanowi udało się mimo wszystko utrzymać czytelniczą uwagę na dystansie ponad siedmiuset stron, co stanowi niemałe osiągnięcie. Czy Lord Wieży, równie obszerny, powtórzy ten – umiarkowany co prawda, ale wciąż – sukces?

Vaelin Al Sorna wraca do ojczyzny jako inny mężczyzna, niewątpliwie zmieniony przez doświadczoną wojnę. Po tym, co widział za morzem, nie chce więcej sięgać po miecz. Ale czy okoliczności mu na to pozwolą? Najprawdopodobniej nie – nienazwana mroczna moc, która od lat miesza w jego życiu, nie skończyła jeszcze się z nim bawić, przez co Al Sorna będzie musiał wykazać się hartem ducha jeszcze raz. 

Rzadko zdarza się, aby przy okazji recenzji drugiego tomu trylogii – szczególnie tak konwencjonalnej, bo Kruczy Cień to rzecz niegrzesząca oryginalnością – można było pisać o czym innym, niż bezpośrednie kontynuowanie nie tylko wątków, ale także trendów z części pierwszej. Tymczasem Lord Wieży różni się znacząco od Pieśni krwi. W recenzowanej powieści wyraźnie czuć ciężar lat, które upłynęły od otwarcia opowieści Vaelina: wcześniej był dzieckiem rozpoczynającym naukę w szkole zakonnej, a teraz jest zaprawionym i obdartym ze złudzeń weteranem, co znacząco zmienia jego spojrzenie na kolejne wybuchające wokół konflikty oraz sprawia, że stawia sobie inne cele. 

Anthony Ryan uznał, że nie chce kontynuować koncentrowania się wyłączenie na rozwijaniu jego wątku i wpuści do tekstu trochę powietrza – tym razem kolejne rozdziały prezentowane są z perspektywy czterech różnych bohaterów, a Vaelin jest zaledwie jednym z nich. To dobra decyzja: w powieści po prostu więcej się dzieje, oczekiwanie na zazębienie się kolejnych wątków to dodatkowe źródło motywacji do przewracania kolejnych stron, a jedna z wiodących postaci (jedyna nowa wśród głównej czwórki), Reva, okazuje się jedną z najbardziej charyzmatycznych bohaterek całej trylogii. Do tego jeszcze konsekwentny rozwój Lyrny, który sprawił, że ta rzeczywiście nabrała charakteru (do tej pory pisarz tylko sugerował, iż takowy posiada) oraz dobrze wprowadzony do tekstu, lecz później nieco zaniedbany w Pieśni krwi Frentis – i mamy naprawdę solidna grupę postaci, których losy chce się śledzić. 

Zmienił się także pomysł na budowanie napięcia w Kruczym Cieniu. Do tej pory brało się ono przede wszystkim ze źródeł metafizycznych – bohaterowie bez przerwy odnosili się do prawideł swojej wiary, a wszelkie odstępstwa od niej wiązały się z poważnymi konsekwencjami; tematy grzechu i herezji przewijały się przez całą powieść. W Lordzie Wieży te motywy znikają niemal całkowicie. Fragmenty poświęcone nadnaturalnemu złu, z którym koniec końców mają zmierzyć się główni bohaterowie, w większej liczbie pojawiają się tylko w wątku Frentisa. Pozostałe trzy skupiają się przede wszystkim na brutalnej wojnie przez owo zło podsycanej, ale toczonej w całości przez ludzi. W omawianej tu powieści, tak jak i w poprzedniej, nie brakuje krwi, agresji i obscenicznej niekiedy brutalności, ale znikł gdzieś ten mroczny pierwiastek biorący się z wplatania w narrację tematów religijnych. 

W kontekście tych najbardziej niepokojących fragmentów bezspornie należy wspomnieć o wybitnie problematycznym elemencie wątku Frentisa, bo ten dla wielu czytelników może okazać się nieakceptowalny lub zwyczajnie niebezpieczny. Ryan zdecydował się oprzeć dużą część tekstu na wspólnej podróży młodego mężczyzny z tajemniczą – choć bez wątpienia brutalną i pozbawioną skrupułów – kobietą. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że ta za sprawą swoich mocy całkowicie kontroluje jego ciało i wykorzystuje to nie tylko do uczynienia go mordercą, ale także w celach seksualnych – Frentis regularnie jest przez nią gwałcony. Co gorsza, pisarz na tym nie poprzestaje: postać ta bez przerwy wygłasza komentarze na temat łączącej ich relacji, nazywając mężczyznę swoim ukochanym. Nie każdy jest gotowy na czytanie o przemocy seksualnej, a ta w Lordzie Wieży podana jest całkowicie bezpardonowo i w wydaniu wyjątkowo zwichrowanym – czujcie się ostrzeżeni. 

Powieść dzieli z Pieśnią krwi także jedną specyficzną, aczkolwiek dość poważną wadę – znowu Ryan przechodzi nad pewnymi rzeczami do porządku dziennego, licząc na to, że czytelnicy uwierzą w jego twierdzenia, nawet jeśli nie ma na ich poparcie żadnych argumentów; można to nazwać pośpiechem, można też nazwać tendencją do skrótów myślowych. W pierwszym tomie Vaelin został bohaterem wojennym niby na oczach czytelnika, a jednak nie miało się wrażenia, że na zaszczyty zasłużył. W Lordzie Wieży ten sam bohater wraca do ojczyzny, gdzie spotyka swoją siostrę, którą wcześniej widział raz (!) i… okazuje się, że kochają się ponad życie i stanowią dla siebie wzajemne wsparcie, jakiego szukać można tylko u absolutnie najbliższych. Podobnie mają się sprawy, kiedy Reva pojawia się na dworze swojego wuja: zaginiona córka jego brata, który zginął w skandalicznych (i problematycznych dla królestwa oraz samego lorda) okolicznościach, nie tylko natychmiast (NATYCHMIAST) zdobywa pozycję najważniejszej doradczyni starszego mężczyzny, ale też staje się niemalże jego przybraną córką. Poruszamy się oczywiście w ramach pewnej konwencji, niekoniecznie spodziewamy się pełnego i głębokiego portretu psychologicznego jednej z pobocznych postaci, ale George Martin pokazał miłośnikom fantastyki, że arystokraci niekoniecznie ronią łzę nad każdym zaginionym członkiem rodziny już lata temu – Ryan chyba ten przykład przeoczył. 

Lektura Lorda Wieży była dla mnie bardzo satysfakcjonująca. Nie dlatego nawet, żeby sama powieść była wybitnie dobra – nie, to, tak samo jak Pieśń krwi, solidne fantasy, po które sięga się nie dla zachwytów, a tylko i wyłącznie dla prostej rozrywki; poza tym, mimo że mniej tu mielizn fabularnych niż w tomie pierwszym, to i wady poważniejsze. Nie potrafię jednak nie docenić tego, że Ryan szukał – szukał nieco innego sposobu na opowiedzenie swojej historii i miał odwagę, żeby porzucić niekoniecznie domknięte wątki, które uznał za zbędne w tomie drugim. To bardzo dobra zapowiedź przed Królową Ognia – z niecierpliwością czekam na domknięcie Kruczego Cienia. Może autor znowu podejmie próbę sięgnięcia po nowe narzędzia i tym razem trafi w dziesiątkę? 

6.5
Ocena recenzenta
6.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Lord Wieży
Cykl: Kruczy Cień
Tom: 2
Autor: Anthony Ryan
Tłumaczenie: Dominika Repeczko
Wydawca: Fabryka Słów
Data wydania: 15 listopada 2024
Liczba stron: 846
Oprawa: zintegrowana
ISBN-13: 978-83-8375-026-2
Cena: 69.90 zł



Czytaj również

Kruczy Cień. Opowiadania
A komu to potrzebne?
- recenzja
Pieśń krwi
Brat zakonny z mieczem w dłoni
- recenzja
Pieśń krwi
Podążając śladami poprzedników
- recenzja
Parias
Fantasy przyjemne, nawet jeśli nijakie
- recenzja
Czarna pieśń
Mdły finał dylogii
- recenzja
Zew Wilka
Ponowne spotkanie z Ostrzem Ciemności
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.