» Artykuły » Inne artykuły » Książkowe podsumowanie kwietnia

Książkowe podsumowanie kwietnia

Książkowe podsumowanie kwietnia

W kwietniu w dziale książkowym opublikowaliśmy 29 recenzji, których średnia ocen wyniosła 7,79. Mogliśmy poczytać między innymi o Ziemiomorzu, Trylogii Husyckiej oraz debiutanckiej książce Radka Raka, Kocham cię, Lilith.

 

Ziemiomorze

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Alternatywa dla Tolkiena

Autor: Bartłomiej 'baczko' Łopatka
Redakcja: Staszek 'Scobin' Krawczyk, Piotr 'Clod' Hęćka

"Powieściowy pięcioksiąg można z grubsza podzielić na dwie części. Pierwsza z nich, czyli początkowa trylogia, to dzieje Geda. Jego podróż po mądrość oraz potęgę, od bycia małym chłopcem po starość, od próby okiełznania własnej mocy po całkowite jej utracenie w celu naprawy dziury w materii rzeczywistości, co także wreszcie zwalnia maga z odpowiedzialności za dalsze losy świata. Druga część to historia opowiadana z perspektywy Tenar, byłej kapłanki Grobowców Atuanu, oraz Tehanu; w opowieści tej uczestniczy także Krogulec. Fabularnie kontynuowane są wątki epickie poprzednich części (ostateczne przywrócenie równowagi świata) – jednak tym razem dojrzali i potężni magowie ustępują miejsca wspomnianym kobietom oraz młodemu, niedoświadczonemu mężczyźnie-królowi.

Już na tych przykładach widać, że pisarka w znaczącym stopniu przełamywała schematy typowego, tolkienowskiego fantasy. Po spektakularnym sukcesie Władcy Pierścieni bardzo wielu twórców polegało na schematach i tropach podanych przez Tolkiena. Epigoni ci zazwyczaj tworzyli świat osadzony w realiach pseudośredniowiecznych, w którym razem z ludźmi egzystowały inne rasy (najczęściej odmiany orków, krasnoludów i elfów). W ich książkach często pojawiał się Wybraniec, najczęściej nieświadom swojej roli chłopak z prowincji, który udawał się w podróż, formował drużynę i znajdował jakiś tajemny artefakt lub zaczynał władać magiczną mocą. A wszystko po to, by pokonać Wielkie i Odwieczne Zło (Które Powróciło), wypełnić przeznaczenie i odzyskać należne dziedzictwo. Na tak skonwencjonalizowanym tle gatunku propozycja przedstawiona przez Ursulę K. Le Guin okazuje się niezwykła. W przeciwieństwie choćby do Moorcocka i Leibera, którzy występowali przeciwko utartemu schematowi fantasy tolkienowskiej w sposób destruktywno-prześmiewczy, Le Guin proponuje twórczą alternatywę. Śródziemie zastępuje Ziemiomorzem (archipelag mniejszych wysp zamiast zwartego kontynentu, woda zamiast ziemi na pierwszym planie) i odbiega od westernizacji fantasy. Co ciekawe, a niemal niezauważone przez krytykę i czytelników, głównymi bohaterami pozytywnymi pierwszej trylogii (a był to rok 1968) nie są ludzie biali. Tych ostatnich reprezentują głównie dzicy, zagrażający bardziej rozwiniętej cywilizacji Archipelagu, barbarzyńcy.

Niezwykle znaczące jest również to, że autorka odbiega od kanonicznego (czyli obiektywnego i jednoznacznego) postrzegania dobra i zła. U Tolkiena wartości te nadawały czynniki niezależne od ludzkiego działania – a narzucenie miejsca po określonej stronie osi moralnej było bezwarunkowe i ostateczne. Le Guin zrywa z tym absolutyzmem moralnym. W jej książkach Zło powstaje w skutek ludzkiego (nie)działania, niewiedzy, błędu (jak sprowadzenie Cienia przez Geda) lub pragnienia czegoś; nikt nie jest też jednoznacznie potępiony czy nazwany złym. Brakuje tutaj także dosłownej, fizycznej walki Dobra ze Złem, w której celem bohaterów byłoby ostateczne wyrugowanie tego ostatniego ze świata. Zamiast tego postacie, zdobywając wiedzę oraz czyniąc co konieczne, próbują przywrócić rzeczywistości (i sobie samym) mityczny stan równowagi – równoznaczny ze szczęściem i spełnieniem, oznaczający samoświadomość i akceptację, a będący przeciwieństwem strachu, niewiedzy i innych negatywnych uczuć. To dość gwałtowne zerwanie z tolkienowską tradycją konserwatywno-chrześcijańską i zwrócenie się w stronę filozofii Wschodu (dokładniej mówiąc – w stronę taoizmu).

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Wszystko to – oraz, oczywiście, wysoki poziom literacki wszystkich tych utworów – wpływa na wyjątkowość Ziemiomorza i jego zasłużone miejsce w kanonie fantasy. Jest to propozycja dla tych, którzy szukają czegoś więcej niż proste sword and sorcery i mają dość kolejnych wyrobów tolkienopodobnych. Albo po prostu chcą przekonać się o bogactwie, jakie może tkwić w tym często niedocenianym rodzaju literatury."

Kocham cię Lilith

A mógł krócej

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Autor: Staszek 'Scobin' Krawczyk

"Trzydziestoletni Robert Z., bohater i narrator, przyjeżdża do sanatorium, w którym – zamiast spokojnie odpoczywać – szybko zaczyna interesować się malarką Iwoną i lekarką Małgorzatą. Pożądanie pobudza niezdrową imaginację, podsuwającą mężczyźnie zmysłowe skojarzenia i obrazy. Jednocześnie Robert zaczyna tracić poczucie rzeczywistości, rozmawia z bohaterem czytanej książki – kobieciarskim detektywem Immanuelem Jesipowiczem – i coraz częściej nie wie, co robi, dokąd chadza, kogo spotyka, z kim przebywa. Z czasem też w jego umyśle rodzi się pytanie, czy we wszystkich kobietach nie jest obecna Lilith, pierwsza żona Adama. A jeśli jest, to co z tego wynika?

Streszczanie takich tekstów to trudna sprawa. Dość powiedzieć, że w jednym z ostatnich rozdziałów Robert myśli o piosence Naprawdę nie dzieje się nic – jej tytuł byłby dobrym podsumowaniem powieści, w której większość dialogów i wydarzeń to albo wytwór umysłu głównego bohatera, albo nieodległa od snu półrzeczywistość. Fantasmagorie mężczyzny (czy wyłącznie fantasmagorie?) to między innymi nieistniejący pokój w sanatorium, żywy trup stukający w okno, przedstawienia Lilith na religijnych freskach i ikonach, tudzież grupka poszukujących kusicielki mnichów. Ale to również wizje bliższe codzienności, takie jak wielokrotne spotkania z Iwoną i Małgorzatą. A jednym z głównych tematów tych wyobrażeń jest seks.

Czy w powieści zatytułowanej Kocham cię Lilith może być zbyt dużo erotyki? Owszem, niestety. Dotyczy to zwłaszcza pierwszej z trzech części utworu, gdzie na stu trzydziestu małych stronach odnajdziemy podchody i flirty, relację o piersiach kobiety wyraźnie starszej od relacjonującego, opowieści o śledczym, który regularnie sypia z kobietami podejrzewającymi mężów o zdradę, niedwuznaczny dialog w domku z jacuzzi, rozbieranie wzrokiem towarzyszki w kawiarni, nocną scenę surrealistycznego seksu z dwiema kochankami po kolei… No, miało być sto trzydzieści stron, na razie przerobiłem sześćdziesiąt, ale wystarczy może. I nie wspomnę już o rzucanych mimochodem uwagach w rodzaju "Kelnerka nawet ładna, rzucam jej krzywawy uśmiech […], udaje, że się jej to nie podoba. Wszystkie moje". Tak, Robert żyje niezaspokojonym pożądaniem, zrozumiałem za pierwszym razem. Z bogatą ofertą internetu, jak przypuszczam, powieść w tej konkurencji wygrać nie może.

Druga część utworu to jego zdecydowanie najlepszy fragment, pełen nie tylko obrazów, lecz także opowieści. Właśnie tutaj usłyszymy mityczną historię Lilith – przedziwnej kobiety, która okaże się (z niewątpliwym zyskiem dla tekstu) kimś znacznie więcej niż niszczycielką męskich serc. Przeczytamy również o Bogu, co wyśnił wspaniały świat, ale po przebudzeniu zapomniał część swojego snu i dlatego nie był w stanie stworzyć rzeczywistości koherentnej i wypełnionej sensem. I wreszcie poznamy parę fascynujących wersji biografii mnicha Drowniaka, który każdą z narracji skwituje krótkim: "Wierutne bzdury". Gdyby te osiemdziesiąt kilka stron było samodzielnym utworem, oceniłbym go bardzo wysoko. Ale najpierw trzeba się przebić przez rozedrganą płciowo część pierwszą, a potem – przez niewiele od niej krótszą część trzecią, w której tu i ówdzie błyszczy geniusz (te wejścia w rolę Jesipowicza i jego wroga Nivajewa!), lecz przeważnie lektura dłuży się i nuży."

The Way of Kings (Droga królów)

Początek nowej wspaniałej przygody

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek
Redakcja: Piotr 'Clod' Hęćka, Staszek 'Scobin' Krawczyk

"Roshar jest światem nawiedzanym przez magiczne burze niszczące wszystko na swojej drodze, przez co znacznie częściej można tam natknąć się na pustkowia niż tereny nadające się do uprawy. Kiedyś ludzkimi cywilizacjami opiekowali się obdarzeni niezwykłymi mocami Heroldowie, którzy dowodzili armiami podczas zdarzających się co kilka wieków Spustoszeń; odeszli jednak tysiąclecia temu, nie zdradzając nikomu swoich pobudek. Wraz z ich zniknięciem świat przestały nawiedzać Spustoszenia, ale taki stan rzeczy nie może trwać wiecznie; już wkrótce rozpocznie się kolejny kataklizm, tym groźniejszy, że całkowicie niespodziewany.

Podczas uczty wieńczącej podpisanie traktatu o przyjaźni między królestwem Alethkaru a żyjącym na Strzaskanych Równinach ludem Parshendi zostaje zamordowany Gavilar Kholin, władca dopiero niedawno zjednoczonego państwa. Zdumienie budzi jednak fakt, że do zlecenia zabójstwa natychmiast przyznają się emisariusze Parshendi, przez co rozpoczyna się wojna, której celem ma być zemsta za śmierć króla. Mija kilka lat i wyznaczony cel nie znajduje się ani trochę bliżej, jako że skłóceni Wielcy Książęta Alethkaru nie mają absolutnie żadnego zamiaru podjąć współpracy, ku rozczarowaniu Dalinara, brata zabitego władcy. Jego próby przekonania arystokratów do szybkiego zakończenia wojny spełzają na niczym, jako że każda kolejna bitwa daje szanse na zdobycie występujących tylko na Równinach bogactw. Co więcej, Dalinara od kilku miesięcy nawiedzają niejasne wizje, z których tylko jedno przesłanie jest oczywiste – musi zjednoczyć skłóconych książąt pod wspólnym sztandarem, bo inaczej wkrótce dojdzie do czegoś strasznego.

Jak zwykle w książkach Sandersona, wykreowany świat wyróżnia się na tle większości przedstawionych w powieściach fantasy miejsc. Jako że The Way of Kings ma niemal tysiąc stron, Roshar został przedstawiony na tyle starannie, że bez większych trudności można sobie wyobrazić opisywane krainy, wraz z ich fauną i florą oraz zwyczajami zamieszkujących ich ludów. Autor nie bał się również wprowadzić tradycji, które mogą dziwić współczesnego czytelnika, jednak są głęboko zakorzenione w kulturze bohaterów, jak np. ścisły podział obowiązków między płciami (mężczyźni – wojna, dyplomacja, handel; kobiety – nauka, administracja, księgowość) czy też poglądy dotyczące seksualności (kobiety muszą nosić lewą dłoń w rękawiczce, by nie gorszyć innych). Z drugiej strony niektóre sceny nie wnoszą wiele do fabuły, wprowadzają tylko kolejne detale dotyczące uniwersum powieści, na czym miejscami cierpi tempo akcji.

Kreacja postaci zawsze była słabością Sandersona, ale po kilku książkach można dostrzec znaczną poprawę. Kaladin zupełnie niespodziewanie stał się jednym z moich ulubionych bohaterów w fantasy – Sandersonowi udało się stworzyć realistyczny portret mężczyzny w zasadzie pozbawionego słabości, ale płacącego ciągłymi wyrzutami sumienia na myśl o wszystkich towarzyszach, którzy zginęli, podczas gdy jemu zawsze udaje się ocaleć. Łatwo jest uwierzyć w jego sukcesy, gdy wkłada w ich osiągnięcie całą swoją determinację, przekonując również innych do postępowania tak jak on i w końcu odzyskując poczucie własnej wartości wśród ekipy mostowej. Dotyczy go zdecydowanie najwięcej rozdziałów, więc to właśnie jego czytelnik poznaje najlepiej i w jego historię jest najłatwiej się wciągnąć. Pośród zalewu bezwzględnych i mrocznych antybohaterów, jacy występują w innych seriach, honorowy i sympatyczny, a przy tym rozsądny młodzieniec paradoksalnie staje się kimś oryginalnym, zwłaszcza że łatwo można zrozumieć jego punkt widzenia. Dalinara da się za to opisać jako inteligentniejszego kuzyna Neda Starka, nie podejmującego głupich decyzji, ale wciąż związanego honorem i tym, co uważa za słuszne, pomimo krytyki i pogardy ze strony innych. Warto zauważyć, że rozwija się on najmniej spośród głównych postaci, ale tylko dlatego, że jest mężczyzną w średnim wieku, który już przeszedł swą wewnętrzną przemianę. Najsłabiej wypada Shallan, z racji tego, że otrzymała najmniej miejsca na kartach książki spośród trójki protagonistów, a także z powodu raczej kiepskich dowcipów, uznawanych jednak za przezabawne przez inne postaci... Oto złamanie zasady Show, don't tell w najczystszym wydaniu.

Okazjonalne słabości nie zmieniają faktu, że The Way of Kings to bezpretensjonalna, bardzo dobra powieść, być może najlepsza w dotychczasowym dorobku Sandersona, a jeśli nie, to na pewno będąca w czołówce jego twórczości. Pomimo przeciętnych dialogów, braku zaskoczeń fabularnych oraz niepotrzebnie wysokiej liczby stron nowy utwór Amerykanina zapewnił mi mnóstwo rozrywki, i to takiej, że dosłownie nie mogłem się oderwać od lektury. Z całą pewnością warto sprawdzić pierwszy tom The Stormlight Archive – jest spora szansa, że oglądamy początek cyklu fantasy, który za kilka dekad będziemy jednym tchem wymieniać obok Pieśni lodu i ognia, Malazańskiej... oraz Koła Czasu."

Trylogia husycka

Ale i tak było wesoło

Autor: Dawid 'Fenris' Wiktorski
Redakcja: Jarek 'jareckr' Rusak, Matylda 'Melanto' Zatorska, Karolina 'Isadora' Małkiewicz

"Polscy autorzy fantasy przez kilkanaście ostatnich lat szli na łatwiznę – stagnacja, marazm i marna jakość tego gatunku to już niemal standard w publikowanych przez rzekomych tuzów tekstach; co najwyżej debiutanci próbują jeszcze "uszczknąć" dla siebie coś z wydawniczego tortu, ale szybko odbija im się to czkawką. Tymczasem nie trzeba szukać daleko – Trylogia husycka Andrzeja Sapkowskiego to cykl świetny, choć przyćmiony przez sławę, jaką zdobyła seria o wiedźminie za sprawą gier.

Pierwszy tom trylogii, Narrenturm, rozpoczyna się osobliwymi słowami: "koniec świata w Roku Pańskim 1420 nie nastąpił". I faktycznie – jedyne ognie piekielne zostaną wzniecone w finale, podczas wysadzania w powietrze pewnego przybytku. Poza tym opowieść zaczyna się bardzo przyziemnie – główny bohater, Reynevan, stworzony w pewnym stopniu na podobieństwo Jaskra (aczkolwiek trzeba przyznać, że nad wyraz stały w uczuciach), zostaje przyłapany in flagranti z zamężną szlachcianką. Jej szwagrowie nie godzą się na kalanie rodowego nazwiska i ruszają za nim w pościg, co rozpoczyna średniowieczną komedię – na czele z… bójką z porywczymi mnichami. A to tylko bardzo niewielki urywek tego, co oferuje trylogia.

Zaskakująca jest ilość materiału zamieszczonego w całej sadze. Już Narrenturm wystarczyłby do obłożenia fabułą czterech, a nawet pięciu innych powieści, bo właściwie nie sposób doszukać się tam nawet chwili spokoju. Bohaterowie co i rusz pakują się w tarapaty i w spektakularny sposób się z nich wydostają (najczęściej bez ofiar w ludziach, ale bywa różnie). Boży wojownicy i Lux perpetua pod względem fabularnym są trochę gorsze i bardziej monotonne, bo w sporej mierze czytelnik poznał już realia świata (a tym samym element zaskoczenia znika), niemniej nawet mniej dopracowane części trylogii nadal pozostawiają w tyle współczesnych "wyrobników" fantasy.

Poważną bolączką fabularną wielu powieści, nie tylko fantastycznych, jest wyraźna linia między historią a tłem, na jakim ta się rozgrywa. Na szczęście nie ma to miejsca w recenzowanej trylogii – dzieje Reynevana, a później splecenie jego losu z tytułowymi husytami, idealnie współgrają z niesamowitym, wręcz szalonym średniowieczem; wydają się wręcz nierozerwalną całością. W sporej mierze o kolejnych przygodach decydują zresztą fantastyczne byty, które napotyka młody medyk – już w pierwszym tomie pewien ciąg historii nadaje inny mnich towarzyszący mu w podróży (opętany podczas "egzorcyzmów"). A to idealne połączenie, gdyż tło historyczne w Trylogii husyckiej jest niezwykle istotne."

Ciemny Eden

W kamiennym kręgu

Autor: Balint 'balint' Lengyel
Redakcja: Jarek 'jareckr' Rusak, Matylda 'Melanto' Zatorska, Piotr 'Clod' Hęćka

"Gdzieś w kosmosie unosi się Eden, planeta która nie zna światła słonecznego. Wydawać by się mogło, iż świat pogrążony w ciemności musi być pozbawiony życia. Nic bardziej mylnego. Eden wykształcił nie tylko autochtoniczne formy życia – zamieszkują go również ludzie, potomkowie dwójki przybyszów z Ziemi. Społeczność (zwana Rodziną) osiągnęła liczebność 532 osób, lecz mimo rozrostu znalazła się w stagnacji, biernie wyczekując na ewakuację z mrocznej planety. Dlatego też działania  młodego Johna Czerwoniucha, kierowanego wizją zmian w funkcjonowaniu ludzkiej kolonii, zakłócą monotonię i zasieją zamęt, doprowadzając do rewolucyjnych przemian, po których Rodzina już nigdy nie będzie taka sama.

Tytułowy Eden tylko z pozoru spowity jest nieprzeniknioną ciemnością. W rzeczywistości wykreowany świat, jego fauna i flora tętnią wielobarwnym życiem. Fantastyczne opisy przyrody wraz z generowanymi przez nią światłami oraz przedziwnymi formami zwierzęcymi przywodzą na myśl plastykę filmu Avatar, które to porównanie należy uznać za zaletę. Na przeciwległym biegunie leżą opisy Wysokiego Ciemna, miejsca pogrążonego w nieustającym mroku, skutego wieczną warstwą lodu, także nakreślonego przez autora nad wyraz sugestywnie. W sferze przedstawienia świata mamy do czynienia z lekturą ekspresyjną i bardzo urzekającą.

Ciekawy jest też język, pełen anachronizmów często dostosowanych do technicznej degradacji mieszkańców Edenu. Zwroty i pojęcia nawiązują do współczesnych nam osiągnięć, lecz w świadomości potomków astronautów są jedynie strzępem wspomnień, obrośniętych legendą i niemalże kultem. Znalazło to swój wydźwięk w ich brzmieniu, notorycznie przeinaczanym, czasami wywołującym uśmiech, a niekiedy skłaniającym do refleksji nad tak naprawdę smutnymi losami Rodziny; społeczeństwa trwającego w naiwnej nadziei na ewakuację, pogrążonego w melancholii i nie próbującego – a raczej panicznie obawiającego się – wszelkich zmian. Kolejnym rozwiązaniem stylistycznym jest specyficzna składnia polegająca na powtórzeniach wyrazów ("ależ było mi zimno zimno"), będąca kolejnym klockiem uzupełniającym spójną całość. Należy także pochwalić tłumacza za wykonaną pracę, albowiem przeinaczone wyrazy również w polskiej wersji językowej brzmią nader wiarygodnie.

Zbliżając się do końca tekstu należy wskazać jeden aspekt, który można odczytać jako mankament. Przez całą powieść fabuła rozwija się powoli, bez nadmiernych zrywów oraz zaskakujących zwrotów akcji, będąc dostosowaną do tempa życia Rodziny, tak ceniącej sobie wypracowane schematy. Jednakże finał następuje nad wyraz szybko, nie dając jednoznacznego zakończenia, a nawet pozostawiając kilka kluczowych wątków otwartymi. Sposób zamknięcia sugeruje wręcz możliwość napisania przez Becketta kolejnej części, będącej bezpośrednią kontynuacją, czy też po prostu kolejnym rozdziałem. Moje pierwsze wrażenie po lekturze wiązało się z brakiem spokoju, co było spowodowane pytaniami cisnącymi się na usta.

Ciemny Eden to bardzo dobra powieść. Wykreowany świat jest sugestywny i – paradoksalnie – mimo pozornego mroku, pełen barwnego otoczenia. Eden żyje, pulsuje i przemawia do czytelnika, hipnotyzując i urzekając, pobudzając na każdym kroku ciekawość. Sugestywnie nakreślone postacie, problemy i różnorodne odniesienia zostały elegancko wkomponowane w scenografię pogrążonej w ciemnościach planety. "

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Matka Edenu
Koniec niewinności
- recenzja
Archiwum burzowego światła - przekrojowo
Skazany na sukces?
- recenzja
Słowa Światłości
Prawdziwie epickie fantasy
- recenzja
Droga Królów
Początek bardzo długiej drogi
- recenzja
Słowa światłości
Epickie fantasy żyje!
- recenzja
The Way of Kings (Droga królów)
Początek nowej wspaniałej przygody
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.