Książę Cierni - Mark Lawrence

Będąc młodym psychopatą

Autor: Maja 'Vanth' Białkowska

Książę Cierni - Mark Lawrence
Pewien znany polityk rzekł kiedyś, iż prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. Owo stwierdzenie można byłoby odnieść (po minimalnej modyfikacji, zmieniwszy podmiot na pisarza) do Marka Lawrence’a, którego debiutancka powieść Książę Cierni rozpoczyna się w sposób niezbyt zachęcający: brutalnym i pełnym wulgaryzmów, a jednocześnie kompletnie wyrwanym z kontekstu opisem rzezi, ujętym w słowach prostych, by nie rzec wręcz – prostackich. Lecz czytelnika, który (z trudem) przebrnie przez ten początek czeka niespodzianka, gdyż w miarę rozwoju akcji fabuła staje się znacznie bardziej wciągająca, ewoluuje również styl narracji (choć w stopniu niekoniecznie satysfakcjonującym bardziej wymagającego czytelnika) i, koniec końców, otrzymujemy skomplikowaną opowieść o zemście, którą odczytywać można na kilku płaszczyznach.

________________________


Jorg był kiedyś księciem… Rozpieszczonym i rokującym wielkie nadzieje następcą tronu protektoratu Ancrathu, który dorastał pod czułą opieką matki, wraz z młodszym bratem Williamem dokazując w komnatach Wysokiego Zamku. Wystarczyła jednak chwila – dramatyczny zamach przeprowadzony przez hrabiego Renara – by sielankowy świat chłopca runął w gruzach. Kiedy patrzył, jak ginie braciszek, gdy słuchał, jak jego matkę gwałcą i zarzynają nasłani oprawcy, sam w dodatku uwięziony w gałęziach krzewu, którego zatrute ciernie przebijały jego skórę, i w nim coś umarło. Uratowany przez medyków odrodził się w zupełnie inną osobą – zgorzkniałą i myślącą jedynie o tym, jak pomścić swych bliskich. Gdy okazało się, iż jego ojciec, miast ukarać winnych, wyciągnął z zamachu materialne korzyści, Jorg uciekł z zamku, uwalniając przy okazji z lochów grupę skazańców. Stanął na ich czele, realizując swój zagmatwany plan, który zaprowadził go w miejsca, o jakich nie śnił w najgorszych koszmarach, skłonił do zawierania nieprzewidzianych aliansów, stawiania czoła wrogom znanym i nieznanym, lecz przede wszystkim – zmusił do podejmowania drastycznych decyzji i ponoszenia ich konsekwencji. Zaś wszystkie batalie, w których uczestniczył, okazały się jedynie przedsmakiem walki, jaką musiał stoczyć z własnymi demonami – zarówno owymi całkowicie materialnymi, jak i tymi, które zalęgły się w jego duszy.

Lecz czy Jorg rzeczywiście pragnie z nimi walczyć? Na podstawie nakreślonego przez Lawrence’a portretu – wpierw dziecka, a potem młodzieńca – można mieć co do tego spore wątpliwości. Obraz, jaki się rysuje przed oczami czytelnika zaiste nie napawa optymizmem. Do tego stopnia, iż można się zastanawiać, czy miano "bohatera" rzeczywiście się młodemu księciu należy, czy też nie pasowałoby lepiej określenie tej postaci słowem "antybohater". To jedna z bardziej antypatycznych jednostek, z jakimi zatknęłam się w literaturze – amoralna, aspołeczna, próżna i przepełniona egoizmem, mająca też pretensje do całego świata, iż ten nie obraca się tylko i wyłącznie dookoła niego. Jorg jest okrutny i brutalny, używający w walce podstępu i intrygi, jeśli tylko taka taktyka okaże się korzystna – czyli zawsze. Kieruje się przede wszystkim własnym interesem, nie wahając się poświęcić swoich towarzyszy – i to nie w imię wzniosłych ideałów, lecz dokonując egzekucji jako umoralniającego przykładu, który ma uświadomić bandzie łotrów, kto nimi dowodzi. Wydaje się, iż Jorg nie czuje żadnych emocji, a jeśli już, to włącznie negatywne. Chłodno kalkuluje, analizując toczące się wydarzenia, zaś trybiki jego mózgu obracają się wokół logicznej osnowy: posiłkując się naukami filozofów tak od siebie odmiennych jak Plutarch, Sun Tzu czy Nietzsche tka misterną sieć intryg. A ich cel, czyli zemsta w trakcie rozwoju akcji, okaże się jedynie przykrywką dla wulkanu ambicji, który wybucha w młodzieńcu z niepowstrzymaną siłą. Wizja bycia królem – nie, cesarzem – całego uniwersum kiełkuje w jego umyśle coraz wyraźniej. I wydaje się, iż nie ma takiej siły, która mogłaby go powstrzymać przed zrealizowaniem owych planów.

Ta postać idealnie wpisuje się w kanon niezwykle ostatnio modnych bohaterów niedoskonałych, naznaczonych skazą (im bardziej negatywną, tym lepiej), piętnem, które ma ich czynić oryginalnymi i przez to godniejszymi zainteresowania. Jorg to kolejna odmiana bohatera o mocno skrzywionej psychice, w stylu Dextera, czy Moriarty’ego rodem z BBC–owskiego serialu o Sherlocku. Tak antypatyczny, iż w pewnym momencie staje się fascynujący, lecz nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jego dokonania śledziłam z narastającym zaintrygowaniem, dumając, jakie kolejne granice człowieczeństwa przekroczy, które tabu złamie, do jakiej zbrodni posunie się w swym dążeniu do spełnienia pragnień. Z uwago na fakt, że narracja prowadzona jest z punktu widzenie młodego księcia, możemy poznać wszystkie mroczne myśli lęgnące się jego głowie, które Lawrence przedstawia z wiwisekcyjną wręcz precyzją. Jorg to studium szaleństwa, chociaż nie jest to oczywiste od pierwszego momentu, kiedy wydaje się, iż mamy do czynienia z krwiożerczym nastolatkiem. Również samo zakończenie nie przynosi precyzyjnej odpowiedzi na pytanie, czy młodzieniec jest zły, bowiem taki się urodził i już od początku zmierzał ku zatraceniu, czy stał się takim dopiero w momencie zbrodni popełnianej na jego rodzinie, czy też wytłumaczeniem dla jego zachowania jest jeszcze odmienny, podsuwany przez pisarza trop – manipulacja umysłem chłopca przez maga.

Nie można odmówić Jorgowi charyzmy. Fakt, iż jako dziesięciolatek potrafił zdominować ad hoc gromadę wyrzutków spod najczarniejszej gwiazdy jest nieco nieprawdopodobny, a to, iż potem przez wiele lat żelazną ręką rządził nimi, krwawo tłumiąc każdy przejaw buntu, tym bardziej wydaje się sytuacją mocno przerysowaną. Zwłaszcza, że szeregi owej dzikiej bandy zasilali ludzie (czy raczej – jak zwykli się nazywać – bracia) jeszcze bardziej niż on zdeprawowani, a opisy ich krwawych czynów zajmują przeważającą część książki. Lecz postrzega się ich raczej jako bohatera zbiorowego, niż konkretne, indywidualne postaci, choć Lawrence starał się przybliżyć ich sylwetki czytelnikowi poprzez zabieg umieszczenia w tekście krótkich, jednozdaniowych charakterystyk każdego z obwiesiów. Pomimo to ich wizerunki nie zapadają w pamięć, zdominowane przez postać przywódcy.

W Księciu Cierni praktycznie nie ma bohaterów pozytywnych, wszyscy są źli – w mniejszym lub większym stopniu. I trudno kibicować poczynaniom Jorga w sytuacji, kiedy jego wrogowie praktycznie się od niego niczym nie różnią. Chwilami odnosi się wrażenie, że Lawrence zatracił się całkowicie w opisywaniu zbrodniczych czynów, z lubością przedstawiając coraz to wymyślniejsze sposoby zadawania bólu i cierpienia. W pewnym momencie owo epatowanie okrucieństwem zaczyna być męczące i scen, w których nikt nie traci życia wyczekiwałam z utęsknieniem. Lecz nie można pisarzowi odmówić wyobraźni i umiejętności władania piórem, choć o tym przekonujemy się nie od razu, gdyż pierwsze strony książki skłaniają raczej do przypuszczeń, że mamy do czynienia raczej z niewprawnym amatorem, który dopiero się uczy składania słów. Autor kreuje bardzo ciekawy świat, który, pomimo pozornego podobieństwa do innych fantastycznych uniwersów, zawiera w sobie zaskakujące elementy. To nie jest kolejna quasi-średniowieczna kraina, zaludniona przez mniej lub bardziej magiczne stwory. Choć na początku można odnieść takie wrażenie, to jednak w miarę rozwoju akcji Lawrence przemyca informacje, które pozwalają przypuszczać, iż mamy do czynienia z postapokaliptyczną rzeczywistością – naszym światem, który za sprawą katastrofy atomowej przemieniony został w realia, w jakich egzystuje Jorg i jego kompania braci. Ale te sugestie są bardzo mgliste i raczej podsycają ciekawość, niźli ją zaspokajają. Więcej tu pytań, niż odpowiedzi – przede wszystkim o to kim są tajemniczy Budowniczowie, którzy położyli podwaliny nowego świata.

Równie mało informacji otrzymujemy na temat magii. Owszem, dowiadujemy się o istnieniu czarodziei zgrupowanych w tajemniczej koterii mającej wielki wpływ na politykę, poznajemy również część ich zakulisowych rozgrywek i mrocznych knowań mających na celu manipulację szlachetnymi rodami. Lawrence opisuje nawet kilku konkretnych przedstawicieli owej profesji (wielce zresztą antypatycznych), lecz całej tej wiedzy towarzyszy uczucie, iż poznajemy jeno wierzchołek góry lodowej, a na wyjaśnienie ich faktycznej roli przyjdzie nam poczekać do kolejnych tomów.

Czytając Księcia Cierni nie sposób uwolnić się od szukania analogii. Odnosi się wrażenie, iż Lawrence wzorował się w znacznym stopniu na Malazańskiej Księdze Poległych, podobnie jak Erikson już od samego początku wrzucając czytelnika w chaotyczny wir wydarzeń, których wyjaśnienie przychodzi znacznie później. Autor tworzy coś na kształt powieści szkatułkowej, w której kolejne opowieści zazębiają się ze sobą, uzupełniając przedstawianą historię. Ta struktura rozciągnięta jest w czasie i przestrzeni, pełna retrospekcji i przeskakiwania z jednego miejsca wydarzeń w kolejne. Natomiast język, jakim autor się posługuje jest specyficzny, przeważnie pełen wulgaryzmów, szorstki i prostacki, lecz momentami pisarz popada w tony filozoficzne, by nie rzec wręcz – oniryczne, by potem jednak bardzo szybko powrócić do koszarowego stylu narracji. Owa stylistyka budzi więc skojarzenia z prozą Joe Ambercrombiego.

Książę Cierni zapowiadany był jako przełom w skostniałym światku fantasy, huragan, który miał wstrząsnąć jego posadami, książka obrazoburcza, odkrywcza i do głębi poruszająca, zaś Lawrence’a zawczasu okrzyknięto następcą G.R.R. Martina. W moim odczuciu jest to raczej nieco silniejszy powiew wiatru, odczuwalny, lecz nie rewolucyjny. Bo wszystko to już było – i antybohaterowie z przerostem ego, cierpiący na manię wielkości, i wydarzenia brutalne i krwawe. Autor skonstruował swą powieść ze znanych elementów, jedynie intensyfikując ich natężenie, czyniąc to z wprawą zdolnego rzemieślnika, lecz na pewno nie mistrza pióra. Niemniej jednak wykreowany przez niego świat ma na pewno spory potencjał, który, mam nadzieję, w pełni ujawni się w kolejnych tomach cyklu.