» Recenzje » Kroniki Atopii

Kroniki Atopii


wersja do druku
Kroniki Atopii
Kroniki Atopii to zbiór pięciu tekstów o bardzo zróżnicowanej długości (od około 70 stron do grubo ponad 200). Pierwsze cztery, krótsze, wprowadzają czytelnika w niezwykle bogaty świat przedstawiony (osadzają głównych bohaterów oraz technikę umożliwiającą powstanie i funkcjonowanie tytułowej wyspy), natomiast piąty, najdłuższy, porusza kluczowy wątek, jakim jest przetrwanie Atopii w obliczu nadchodzącej katastrofy. Warto dodać, że wszystkie pięć opowieści zaczyna się w tym samym czasie; wszystkie przeplatają się, tworząc spójną całość.

Marzyliście kiedyś o tym, aby być w dwóch miejscach jednocześnie? A w trzech? Pięciu? Setce? Dziś to marzenie się spełnia! Dzięki najnowszym rozwiązaniom z dziedziny sztucznej inteligencji, informatyki oraz elektroniki ludzie mogą zamieszkać w dowolnej liczbie wirtualnych światów, a przeniesienie swej instancji w dowolne miejsce cyberprzestrzeni wymaga zaledwie pojedynczej myśli. Aby otrzymać te dary, wystarczy zamieszkać na Atopii – współczesnej technicznej utopii. Niestety, w rzeczywistości wizja raju na ziemi okazuje się mocno przesadzona i nie wszystkim się podoba.

Podczas lektury Kronik Atopii nieustannie towarzyszyła mi myśl o brzytwie Lema – czyli narzędziu, którego zadaniem jest oddzielanie fantastyki od wszystkich tekstów tylko ją udających. Ten dosyć brutalny test książka Matthew Mathera przechodzi bez najmniejszego problemu; to science fiction pełną gębą, rzecz z jednej strony świeża (bo temat wirtualnych rzeczywistości ugryziony został w niej z tak różnych perspektyw, że trudno nie czuć się podekscytowanym), z drugiej natomiast bardzo klasyczna, bo nie ma nic wspólnego z tym, co Philip K. Dick zwykł określać jako kosmiczne przygodówki. Ta powieść to wyraz potężnej fascynacji nauką zmieszanej z niepokojem wynikającym z błyskawicznego rozwoju nauki, które stały u początków gatunku.

Bohaterowie Mathera przenieśli swoje życia do wirtualnych rzeczywistości – całkowicie. Cóż to za nowość? Przecież Gibson już zebrał całą chwałę za stworzenie tego toposu, kolejni cyberpunkowi pisarze przemełli go bezlitośnie, aż w końcu stał się banałem, który nawet w czysto rozrywkowym Gamedecu (nie deprecjonuję go, to bardzo dobry cykl, ale raczej mało odkrywczy) jest zaledwie dodatkiem. Amerykański pisarz temat w jakimś stopniu odczarowuje, bo pyta – w sposób natarczywy, a dla co delikatniejszych czytelników może i szokujący – co stanie się, gdy zwykłe ludzkie problemy (zarówno egzystencjalne, jak i społeczno-obyczajowe oraz psychologiczne) zostaną przez cyberprzestrzeń wzmocnione. U epigonów Trylogii Ciągu odbiorca zwykle obserwował uczestników wirtualnej rzeczywistości z zewnątrz, a wstrząsać nim miała wizja oderwanego od życia, wpatrzonego w niebieski ekran (tudzież nierozłącznie stopionego z wtyczką) eskapisty. Mather zmienia tę perspektywę: jego bohaterowie nie odcinają się od rzeczywistego świata, ba, nie potrafią się od niego odciąć. Zabierają z niego swoje lęki obawy i porażki i próbują z nimi walczyć za pomocą nowych narzędzi, co okazuje się bardzo złym pomysłem. Zaczyna się w miarę spokojnie (choć dramatycznie): bohaterka żyjąca w głębokim stresie nakłada na swoją rzeczywistość coraz więcej filtrów, aż w końcu zupełnie traci z nią kontakt – i nie potrafi wydostać się z własnoręcznie sporządzonej pułapki. Potem jest zdecydowanie gorzej: kobieta wpada w katatonię z powodu śmierci wirtualnych dzieci, młody mężczyzna rozszczepia się na setki instancji w wyniku pracoholizmu, co prowadzi go do utraty tożsamości, a wyluzowany surfer żyje w wiecznej iluzji, nie pozwalając sobie na pogodzenie ze śmiercią brata. Matthew Mather nie ma ani krzty litości – najpierw daje kolejnym postaciom nadzieję (spójrz – możesz poradzić sobie ze swoim gniewem; spójrz – możesz poradzić sobie z wątpliwościami dotyczącymi gotowości na macierzyństwo; spójrz – możesz pogodzić sobie z samotnością, bólem i tęsknotą), a później niszczy ją, przemieniając potencjalne rozwiązanie w jego karykaturę. Wirtualna rzeczywistość z Kronik Atopii to obietnica, która nigdy się nie spełnia.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Wszystko to sprawia, że książka Mathera naprawdę mocno oddziałuje na czytelnika: z jednej strony rozpala wyobraźnię, bo wizja zakleszczających się nawzajem, ponakładanych na siebie rzeczywistości wirtualnych jest niesamowicie nośna, z drugiej natomiast – napełnia strachem. Strachem, który jest szczególnie silny, bo bohaterowie Kronik Atopii dręczeni są przez prawdziwe problemy, choć żyją w świecie czystej imaginacji. Wobec autora można mieć właściwie tylko jeden poważniejszy zarzut: ostatnia, piąta księga kończy się zbyt szybko. I nie chodzi o to, że czytelnik chciałby więcej (a po lekturze będziecie chcieli, uwierzcie mi), ale o to, że po bardzo długim budowaniu przekonującego i poruszającego świata zbyt szybko odkrywa wszystkie karty. Przez ten pośpiech, zakończenie – w zamierzeniach bardzo dramatyczne – nie robi odpowiedniego wrażenia. To zaskakuje, bo wcześniej Mather jest bardzo ostrożny – czasami aż nazbyt - we wcześniejszych czterech księgach (szczególnie pierwszej) zdarzają się drobne dłużyzny. To wszystko nie powinno jednak nikogo zniechęcić do lektury – ogół z pewnością wynagrodzi te drobnostki z naddatkiem.

W tym roku przeczytałem sporo dobrej fantastyki naukowej. Wśród tych tekstów dwa po prostu rozłożyły mnie na łopatki: najpierw doskonała Diaspora Grega Egana, potem fenomenalne Wszyscy na Zanzibarze Johna Brunnera. Do tych dwóch klasycznych tytułów muszę dodać trzeci: Kroniki Atopii. Nie czekajcie, miłośnicy science fiction – taka uczta nie zdarza się często.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
9.0
Ocena recenzenta
8.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Kroniki Atopii
Autor: Matthew Mather
Tłumaczenie: Jędrzej Polak
Wydawca: Czwarta strona
Data wydania: 6 maja 2015
Oprawa: miękka
Cena: 39,90 zł

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.