Królewski wygnaniec - Fiona McIntosh

Znacie – to posłuchajcie

Autor: Maja 'Vanth' Białkowska

Królewski wygnaniec - Fiona McIntosh
Jednym z najbardziej popularnych motywów w fantasy jest opisywanie losów bohatera predestynowanego do wielkich czynów, nadziei ludzkości i jej zbawcy. Rozgrywany na tysiące różnych sposobów, wciąż powraca w kolejnych odsłonach, mniej czy też bardziej oczywistych. Tym razem na warsztat wzięła go Fiona McIntosh, by w otwierającym trylogię Valisarów Królewskim wygnańcu przedstawić dole i niedole młodego Leonela, następcy tronu Penraven. A czyni to dokładnie wedle przepisu inżyniera Mamonia, czyli powtarzając, momentami aż nazbyt znajome, schematy.

________________________


Nad państwami zrzeszonymi w Koalicji Denowa zawisły czarne chmury. Stepowe plemiona najeżdżają granice do tej pory bezpiecznych i wiodących niemalże idylliczny byt królestw, a trasę ich przemarszu znaczą ciała poległych wojowników i wymordowanej ludności cywilnej. Kolejne stolice padają, łupione i pustoszone, a barbarzyńskie wojska zbliżają się do Penraven – państwa rządzonego przez owianą tajemnicą dynastię Valisarów. Przekazywany od pokoleń mit głosi, iż władcy wywodzący się z tej linii obdarzeni są magicznym darem, zwanym urokiem Valisarów – zdolnością do narzucania innym własnej woli. Ten sekret pragnie za wszelką cenę posiąść wódz stepowych plemion – okrutny Loethar, a by swój cel osiągnąć przed niczym się nie zawaha. W obliczu takiego zagrożenia król Brennus powierza opiekę nad następcą tronu, młodziutkim Lionelem, synowi swego najwierniejszego druha, legata de Vis – Gavrielowi. Niewiele starszy od księcia chłopak będzie musiał stawić czoła rozlicznym przeciwnościom losu, a przede wszystkim pokonać własne słabości, aby wywiązać się z tego zadania.

Akcja powieści toczy się dwutorowo. Jeden z wątków stanowią przygody obu młodzieńczych protagonistów – ich brawurowa ucieczka z zamku, poprzedzona klaustrofobicznym błądzeniem wśród jego tajnych korytarzy oraz pełna niebezpieczeństw wędrówka w poszukiwaniu sojuszników. Natomiast drugi temat wiodący powieści stanowią wydarzenia rozgrywające się na królewskim dworze opanowanym przez hordę Loethara. Różnią się one znacząco swą dynamiką. O ile peregrynacje Leo i Gavriela mają swój pierwowzór w klasycznej powieści awanturniczo-przygodowej, w której akcja toczy się lawinowo, zaś bohaterowie częstokroć niemalże cudem wychodzą z rozmaitych zasadzek, pułapek i potyczek, jednocześnie zdobywając nowe doświadczenia, to knowania koczowniczego watażki kojarzyć się mogą raczej ze skomplikowanymi, wielowątkowymi opowieściami skoncentrowanymi bardziej na mechanizmach konkretne czyny wywołujących niźli na samym działaniu. Zatem mamy tu typowe polityczno-obyczajowe motywy: walkę o władzę, snucie kolejnych spisków, manipulowanie ludźmi, okrucieństwo tłumaczone potrzebą lub też niewyjaśniane w żaden sposób, gdy nurzanie się we krwi stanowi jeno kolejną rozrywkę znudzonego Loethara, tudzież sposób zastraszenia podbitego narodu. Te sceny budzą bardzo silne skojarzenia z martinowskim cyklem Pieśń Lodu i Ognia, lecz stanowią raczej nieudolne jego naśladownictwo, niźli porównywalną gatunkowo jakość.

Pomimo zmiany perspektywy nie ulega modyfikacji sam sposób narracji – język, jakim posługuje się McIntosh pozostaje identyczny, nieco momentami infantylny i ubogi, co może w doskonały sposób oddaje mentalność młodych bohaterów, lecz w przypadku tych dojrzałych wiekiem mocno razi. Trudno bowiem uwierzyć w demoniczną duszę i mroczne zamysły przywódcy barbarzyńskich plemion, kiedy jego sposób rozumowania znacząco nie odbiega od myślenia dwunastoletniego Leo. Ten zaś przez większą część fabuły zachowuje się jak typowy nastolatek, zaś jego rozmowy z Gavrielem toczone są bardzo współczesnym językiem, takim jaki można usłyszeć podczas dyskusji gimnazjalistów, co stanowi pewien zgrzyt, biorąc pod uwagę quasi-średniowieczną konstrukcję świata przedstawionego w powieści.

W jakimś stopniu ten fakt usprawiedliwia teoria, iż niezależnie od czasu i miejsca ludzie się nie zmieniają. Zatem młodziutki książę jest po prostu dzieckiem, które musiało nazbyt szybko dorosnąć, lecz ten proces był w jego przypadku nie tylko dość gwałtowny, ale również dodatkowo przepojony okrucieństwem. Podobnie zresztą, jak i dojrzewanie jego towarzysza. Co prawda de Vis od dawna przygotowywany był do roli królewskiego czempiona, ale czym innym jest teoria, nawet poparta rozlicznymi ćwiczeniami, zaś zupełnie odmienną kwestią zmierzenie się z faktami dokonanymi, kiedy młodzieniec staje w obliczu zagrożenia, które przechodzi chwilami jego zdolność pojmowania. Ma obowiązek również zachowywać się niczym dojrzały wojownik, jednocześnie zmagając się z własną niemocą oraz szalejącą w organizmie burzą hormonów. Gdyż, jak w każdej klasycznej opowieści, wcześniej czy później, musi się pojawić kobieta, więc i do naszych, przemierzających leśne ostępy, bohaterów dołącza dziewczyna, której obecność zakłóca doskonałą do tej pory ich współpracę.

Na tle dość schematycznie potraktowanych młodzieńców, których wizerunek niczym szczególnym nie zaskakuje, znacznie bardziej interesującą jawi się sylwetka Loethara, choć i ona zbudowana została na zasadzie kompilacji pewnych archetypicznych cech. To wariacja na temat złowrogiego i złowieszczego szwarccharakteru, który co prawda nie odznacza się tężyzną fizyczną, lecz ów brak rekompensuje błyskotliwym umysłem. Dodajmy – do cna zdeprawowanym. Dzięki swej inteligencji zyskał tytuł wodza, manipulując, knując i zarzucając sieć intryg trzyma swe plemiona żelazną ręką, budząc lęk samą swą obecnością. Ten fantastyczny odpowiednik Attyli skrzyżowanego z Herodem Wielkim, idący do celu po trupach, któremu nie zależy na nikim i niczym oprócz siebie samego, jest momentami tak przejaskrawiony, że aż śmieszny. Prawdopodobnie McIntosh w pewnym monecie zdała sobie z tego sprawę, gdyż mniej więcej od połowy książki stara się go uczłowieczyć, pokazać, iż i w tym przeżartym złem mężczyźnie tli się odrobina pozytywnych emocji. Po części jej się to udało. Ucywilizowany Loethar staje się niemalże intrygujący.

Znacznie słabiej nakreśleni są bohaterowie drugiego planu, którzy nie wykraczają poza schematy ujęte w słowa za pomocą jedynie kilku cech charakteru. Nawet ci, których postępowaniem kierują złożone motywy – na przykład były doradca króla Brennusa Freath, który na dworze Loethara rozgrywa własną, bardzo ryzykowną batalię – są na wskroś przewidywalni. Ciut bardziej dopracowane są portrety kobiet – matki wodza i jego kochanki. To silne, władcze niewiasty, na pozór bezwzględne intrygantki, lecz znów odnosi się wrażenie, iż wykoncypowane zostały na zasadzie uproszczonych wizerunków. Brakuje bowiem w ich charakterystyce mocniejszych rysów, które by dały możność indywidualnego ich zdefiniowania, albowiem pomimo różnicy wieku i statusu społecznego zachowują się bardzo podobnie.

Świat, w którym rozgrywa się akcja Królewskiego wygnańca opisany został na kartach wcześniejszych powieści McIntosh, nie przetłumaczonych na nasz język. Próżno więc w tej książce szukać wyczerpujących jego opisów Otrzymujemy tylko garść faktów, które czynią to uniwersum bardzo podobnym do typowych pseudo-średniowiecznych światów, znanych z rozmaitych historii spod znaku magii i miecza. McIntosh zastosowała w nim bardzo prosty czarno-biały podział, wedle którego dobro jest na wskroś szlachetne, zaś zło przejawia się w postaci ekstremalnej, brakuje tu jakiegokolwiek stanu mniej oczywistego. Nawet ci, którzy w pierwszej chwili wydają się być dwuznaczni w swych zachowaniach (jak chociażby pewien leśny rozbójnik), bardzo szybko dryfują w kierunku bojowników o wolność i sprawiedliwość.

Królewski wygnaniec to książka bardzo nierówna. Momentami podczas lektury nasuwa się myśl, iż autorka konstruowała fabułę kierując się podręcznikiem dla początkujących pisarzy, sukcesywnie realizując z niego punkt po punkcie, by za chwilę zaskoczyć czytelnika niespodziewanie wprowadzonym wątkiem oraz intrygującą reinterpretacją różnorakich legend, mitów i ludowych podań lub zmyślnie strawestowanych faktów znanych z kart historii. Męczy nachalne umoralnianie, przejawiające się w postaci iście natchnionych przemów bohaterów dotyczących honoru, lojalności, przyjaźni oraz powinności władcy. Owe rozważania o wartościach uniwersalnych, miast stanowić naturalny element fabuły, są wtrętem ją zaburzającym na zasadzie dydaktycznej pogadanki, mającej być nauką dla czytelnika.

Zatem – jakiemu odbiorcy dedykowana jest ta książka? Biorąc pod uwagę młodzieńczych bohaterów, wspomniane wyżej mądrości życiowe co i rusz przemycane w tekście, tudzież dość prostą fabułę i niezbyt skomplikowane sylwetki bohaterów, można by było przypuszczać, iż adresatem jest raczej nastoletni czytelnik. Lecz zaprzeczają temu liczne sceny ukazujące brutalność i okrucieństwo Loethara i jego wojowników. Rzezie, tortury, pławienie się we krwi wrogów (sic!), śmierć zadawana na rozmaite sposoby, a każdy kolejny bardziej wymyślny, czy wreszcie kanibalizm – te opisy częstokroć nie wnoszą nic do fabuły, lecz uprawiane są jeno w ramach epatowania okrucieństwem. W pewnym momencie ma się ochotę, będąc przytłoczonym nadmierną ich ilością, przerwać lekturę. I chyba tylko czytelnik o bardzo mocnych nerwach przyjmie te fragmenty bez pełnego dezaprobaty skrzywienia.

Pomimo jednak rozlicznych mankamentów, nie nazwałabym pierwszego tomu trylogii Valisarów książką złą. Posiada ona wszystkie cechy typowego czytadła na jeden wieczór, które pochłania się szybko, bez wymogu zbytniego umysłowego angażowania się w lekturę. Wątki słabe rekompensowane są w miarę intrygującymi (choć wolałabym, aby tych ostatnich było nieco więcej), zaś bohaterowie, pomimo ich prostoty, mogą budzić sympatię. Na pewno większe wrażenie Królewski wygnaniec wywrze na osobach, które dopiero zaczynają swoją przygodę z fantasy; dla starych wyjadaczy gatunku zbyt wiele w nim znajomych rozwiązań, zapożyczeń z innych powieści, tudzież fabularnych zagadek, rozszyfrowanie których nie nastręczy im (wbrew zamierzeniu autorki) najmniejszych problemów. Summa summarum, to otwarcie cyklu posiada spory potencjał, który, mam nadzieję, zostanie wykorzystany w pełni w kolejnych tomach.