» Recenzje » Król królów - Harry Sidebottom

Król królów - Harry Sidebottom


wersja do druku

Arma virumque cano…

Redakcja: lemon

Król królów - Harry Sidebottom
Czy historyk może być dobrym powieściopisarzem? Wszak język dysertacji – suchy i rzeczowy, bardzo różni się od prozy przeznaczonej raczej ku rozrywce potencjalnego czytelnika. Jak pogodzić ze sobą konkretne dane historyczne i wydarzenia, które miały miejsce jedynie w wyobraźni autora w taki sposób, by całość była nie dość, że wciągająca, to jeszcze wydawała się w miarę prawdopodobna? Fakty i fikcja, nauka i sztuka, logika i wyobraźnia – zaiste skomplikowany to przepis i trzeba nie lada umiejętności, by – odmierzając z aptekarską precyzją poszczególne składniki – otrzymać satysfakcjonujący rezultat. Wielu autorów próbuje tego dokonać (fikcja historyczna to chyba gatunek ostatnimi czasy równie modny, co wszelkie wariacje na temat wampirów), nie wszystkim jednak się to udaje. Czasami wystarczy zaniedbanie jednego z elementów, by uczynić książkę trudną do przebrnięcia – cóż z tego, że fabuła jest przednia, gdy osoba mająca choćby nikłe pojęcie o historii cierpi. I vice versa – nawet najprecyzyjniej odwzorowane realia nie zrekompensują papierowych bohaterów i kiepskiego "scenariusza". Cykl Harry'ego Sidebottoma Wojownik Rzymu, zapoczątkowany tomem Ogień na Wschodzie okazał się dla mnie miłym zaskoczeniem – nie spodziewałam się po debiutanckiej powieści tak wysokiego poziomu, zaś jego kontynuacja – Król królów potwierdza pisarski kunszt tego pisarza.

Zadanie, jakie cesarz Walerian wyznaczył Markowi Klodiuszowi Baliście – obrona położonego na wschodnich rubieżach Imperium Romanum Arete przed Sasanidami – skończyło się klęską. Miasto zostało zdobyte, zaś dux ripae uszedł z niego wraz z nieliczną grupą towarzyszy. Powrót do Antiochii okupiony został kolejnymi ofiarami, a gdy wódz dotarł na miejsce i stanął przed obliczem cesarza, ten – podjudzany przez wrogich Baliście senatorów – okazał mu wielką niełaskę. Nieważne są dowody, bohaterska, wielomiesięczna obrona garstki straceńców stojących w obliczu wielokrotnie liczniejszej armii wroga, nie liczy się fakt, iż od początku misja skazana była na niepowodzenie – potrzebny jest kozioł ofiarny, zaś Marek Klodiusz idealnie się na niego nadaje. Nieprzychylność władcy boli, ale Balista, wiedząc, że sam niczego nie zaniedbał, mógłby ją jeszcze przełknąć i z dala od dworu nareszcie cieszyć się towarzystwem dawno nie widzianej żony i ukochanego synka. Lecz kto raz wkroczył w świat wielkiej polityki nie potrafi się od niej uwolnić. Rodzinną sielankę przerywają najpierw tajemnicze zamachy na życie bohatera, a po kilku miesiącach Walerian, przypomniawszy sobie o jego istnieniu, wyznacza mu kolejne zadanie – dowództwo nad siłami wysłanymi do Kirkezjonu, kolejnej placówki stojącej na drodze sasanidzkiego najeźdźcy. Żałosna to armia – zbieranina niedobitków z różnych legionów, świeżo rekrutowani ludzie nie przywykli do wojennego rzemiosła, nie potrafiący ze sobą współpracować. Mozolny marsz na wschód przebiegać będzie pod znakiem kolejnych musztr i scysji z oficerami, a gdy dotrą na miejsce okaże się, że miasto zostało już zdobyte. Jedyne co im pozostało to straceńcza szarża na Persów – gorzkie, pyrrusowe zwycięstwo. A laury i tak zwieńczą czoło kogoś innego. Kolejny powrót do Antiochii – cóż z tego, że z tarczą, skoro czeka Balistę kolejne upokarzające spotkanie z cesarzem i awans na stanowisko vicariusa proconsularisa – zastępcy namiestnika Wschodu, oraz oddelegowanie do Efezu, gdzie nakazano mu niezwykle rygorystyczne nadzorowanie tępienia chrześcijan. Marek Klodiusz w pierwszym momencie z chęcią podjął się tego obowiązku – wszak pamiętał, że w Arete to właśnie wyznawcy tej "sekty" zdradzili. Wraz z upływem czasu jednak, będąc świadkiem kolejnych przesłuchań, tortur, krwawych publicznych egzekucji, a jednocześnie głębiej poznając założenia nowej religii, rozmawiając z jej wyznawcami, będąc pod głębokim wrażeniem ich niezłomnej postawy zaczyna wątpić w słuszność swego zadania i z ulgą przyjmuje odwołanie ze stanowiska, mimo iż wiąże się ono z degradacją. Pełniąc upokarzającą funkcję zastępcy dowódcy legionu, wyruszy z armią dowodzoną przez Waleriana znów na wschód, by zostać świadkiem jej ostatecznej klęski pod murami Edessy.

Imperium Romanum III w. n.e. sportretowane przez Sidebottoma, to kolos na glinianych nogach. Atakowany ze wszystkich stron: na zachodzie przez przekraczających limes na Renie i Dunaju Franków, Alemanów, Gotów, Jutungów, Karpów i inne, pomniejsze plemiona; na Wschodzie przez barbarzyńców znad Morza Czarnego, Herulów, Boranów i tamtejszych Gotów; w północnej Afryce zmagający się z buntem miejscowych ludów. Zupełnie nieprzygotowany na nowe, potężne zagrożenie, jakim jest wkroczenie do gry nowego przeciwnika – Sasanidów zza Eufratu. Państwo rozrywane z zewnątrz i rozkładające się od środka. Skorumpowani urzędnicy, cesarz manipulowany przez swoich doradców, spiski, knowania, czasy, w których honor i godność są jedynie pustymi słowami. Kuriozalnie Balista, syn barbarzyńskiego wodza, jest bardziej godny noszenia miana prawdziwego Rzymianina niż ci, którzy swą genealogię wywodzą niemal od Romulusa. Jakże ironicznie brzmią słowa o cesarskiej łasce, o dignitas związanej z tytułem cezara, będącym ostoją ładu i uosobieniem libertas, skonfrontowane z poczynaniami Waleriana, który nie dość, że bezduszny i okrutny, to okazuje się być stetryczałym, łasym na pochlebstwa starcem. Tak naprawdę nie ma wielkiej różnicy pomiędzy wyśmiewanym przez patrycjuszy orientalnym despotą Szapurem, a cesarzem Rzymu.

W Królu królów otrzymujemy kolejne elementy uzupełniające charakterystykę protagonisty. Autor pokazuje nieznane nam do tej pory oblicze Balisty – wiernego męża i kochającego ojca. Zabawne jest obserwowanie tego nieustraszonego wojownika, który w pobliżu swej małżonki staje się potulny i łagodny, potrafi być czuły i delikatny. Lecz gdy jego bliskim zagrozi niebezpieczeństwo, staje się znów maszyną do zabijania, precyzyjną i śmiertelnie skuteczną. Tak wiele potrafi mieć obliczy: wódz, strateg, rubaszny towarzysz comusów w gronie towarzyszy, filozof rozważający religijne dogmaty. Jednej tylko roli nie potrafi należycie odegrać – nie umie być politykiem. Mierżą go zakulisowe rozgrywki, podchody, przekupstwa, knowania mające drugie i trzecie dno. Jest na to zbyt szczery i zbyt szlachetny. Cierpi, znosząc kolejne ciosy, zaciskając zęby, by nie odpowiedzieć – po żołniersku, ciosem miecza – na kolejne intrygi, których autorzy są mu znani, lecz stoją zbyt wysoko, by takie rozwiązanie było możliwe. Świadom upadku swego władcy, jest wierny Walerianowi do samego końca, towarzysząc mu podczas krańcowego upodlenia.

Jedyne osoby, którym może zaufać, to jego najbliżsi: żona Julia, córka senatora Gajusza Juliusza Wulkacjusza Gallikanusa, która jest kobietą już od dziecka zaprawioną w politycznych rozgrywkach, a także trójka starych, wypróbowanych przyjaciół: sędziwy Kaledończyk Kalgakus, pochodzący z Hellady sekretarz Demetriusz, oraz ochroniarz – były gladiator, wojownik z Hibrenii – Maksymus. Grecki młodzieniec jest narratorem pewnych fragmentów tekstu, z jego ust dowiadujemy się o części wydarzeń historycznych. Natomiast Maksymus, ze swoją specyficzną filozofią dotyczącą płci pięknej, głoszącą, że "życie jest pełne dziewcząt i kobiet wszelkich rodzajów i rozmiarów, prawie wszystkie chętne, część wręcz wdzięczna, a tym kilku opornym trzeba po prostu pokazać, co tracą", jest źródłem ciętych uwag i cynicznego poczucia humoru. Wrogów zaś jest znacznie więcej. Począwszy od tych na dworze Waleriana: Tytusa Flawiusza Makriana, comesa sacrarum largitioum (naczelnika skarbu) i jego synów; patrycjusza Gajusza Acyliusza Galbrio, brata poległego w Arete dawnego wroga Balisty, kończąc na przeciwnikach w samej armii Szapura, z którymi wódz zetknął się podczas tego oblężenia, i których przyjdzie mu ponownie spotkać.

Akcja Ognia na Wschodzie rozgrywała się w okresie kilku miesięcy i właściwie w jednym miejscu. W Królu królów toczy się przez ponad cztery lata, zaś bohaterowie przemierzają wschodnią część Imperium Romanum wzdłuż i wszerz. Sidebottom z wprawą wytrawnego cicerone prowadzi czytelnika od pałaców Antiochii, przez świątynie Hierapolis, na zaułkach Efezu kończąc. Opisuje, opierając się zarówno na przekazach literackich, jak i na badaniach archeologicznych budowle, pomniki, a czyni to tak plastycznie, iż mamy wrażenie, jakbyśmy na żywo uczestniczyli w tej wędrówce. Znakomicie zresztą udokumentowanej, gdyż w posłowiu historycznym dostajemy bogatą listę literatury fachowej i to zarówno opracowania współczesne, jak i antyczne, prozę i poezję, gdyż i wierszem wzbogaca Sidebottom swoją powieść. Odwołuje się do wzniosłego homeryckiego eposu, cytuje Wergiliusza i Lukiana, jak również rubaszne, żołnierskie przyśpiewki, na czele z ową chyba najsłynniejszą o dokonaniach Cezara w alkowie.

Autor Króla... jest piewcą starożytności. Głosi chwałę Rzymu, który w jego opisie, nawet chylący się ku upadkowi, skarlały, budzi szacunek. Umiejętnie dobiera fakty historyczne, ubarwiając je nieco gdzie trzeba, a jednocześnie drobiazgowo wyjaśnia, co jest prawdą, a co fikcją (lub lekką koloryzacją). Znakomicie przedstawia sceny batalistyczne – jego znajomość wojennego rzemiosła budzi podziw. Świetnie sobie radzi z pełnymi dynamiki opisami: kapitalny jest wyścig rydwanów, w którym czuje się dalekie echo sceny z Ben-Hura, jak również potyczka Balisty z piratami. W dramatyczny ton uderza przedstawiając męczeństwo chrześcijan – nieco się kojarzące z Quo Vadis (choć akurat powieści Sienkiewicza pośród inspiracji autor nie wymienił), ale to podobieństwo zapewne wynika z faktu, iż takie wydarzenia miały w Rzymie konkretny scenariusz i – wbrew powszechnej opinii – na skalę całego Imperium rozpoczęły się dopiero w połowie trzeciego wieku, wcześniej występując sporadycznie i nie będąc (prócz niechlubnego wyjątku Nerona) inicjatywą władców, lecz wynikały z nacisków ze strony pogańskiej większości. Sidebottom konfrontuje w swojej książce trzy religie: antyczny panteizm, trwający od ponad tysiąca lat pax deorum, który wedle autora można krótko podsumować jako rodzaj układu, w którym ludzie spełniają swoje obowiązki względem bóstw, a te w zamian chronią imperium; rozwijające się dopiero chrześcijaństwo, jeszcze surowe w swej formie, lecz pełne żarliwych wyznawców oraz pozostający w cieniu kult Wszechboga, Wodana, którego czci Balista.

Sięgając po Króla królów wiedziałam – znając tom pierwszy – że czeka mnie przednia lektura: połączenie powieści z gatunku płaszcza i szpady (a raczej – togi i gladiusa) ze znakomicie zaserwowaną wiedzą historyczną. To prawdziwa uczta dla wszystkich miłośników antyku. Każdy entuzjasta starożytnego Rzymu powinien po nią sięgnąć bez wahania, a i osoby, którym do tej pory starożytny Rzym kojarzył się jedynie z nudnymi lekcjami historii, ta opowieść na pewno wciągnie. Polecam gorąco.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
9.0
Ocena recenzenta
Tytuł: Król królów (King of Kings)
Cykl: Wojownik Rzymu
Tom: 2
Autor: Harry Sidebottom
Tłumaczenie: Marta Dziurosz
Wydawca: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 30 marca 2010
Oprawa: twarda z obwolutą
Format: 150×225mm
Seria wydawnicza: Powieść historyczna
ISBN-13: 978-83-7510-423-3
Cena: 39,90 zł



Czytaj również

Cesarski tron. Żelazo i rdza
Divide et impera
- recenzja
Bursztynowy Szlak
Sic transit gloria mundi
- recenzja
Wilki Północy
Amicus verus rara avis est
- recenzja
Wrota kaspijskie - Harry Sidebottom
Per aspera ad astra
- recenzja
Wojownik Rzymu. Lew Słońca - Harry Sidebottom
Sic transit gloria mundi
- recenzja
Polecanki 2010 - część 1
Redaktorzy prezentują najciekawsze książki 2010 roku

Komentarze


~Es

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Wszystko pięknie, recenzja jest wielce zachęcająca, po książkę sięgnę jak dorwę i jak wykroje troszkę czasu, ale korekta mogłaby nieco dokładniej rzucić okiem, bo zamiast Quo Vadis mamy Ovo Vadis, czyli niemalże jajko w tytule :/ I kilka innych kwiatków.
27-01-2011 09:49
lemon
    @Es
Ocena:
0
Gdzież jest owo "Ovo", bo nie widzę? I jakie to inne kwiatki, o których piszesz, a wskazać nie raczysz?
27-01-2011 13:28

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.