Kosogłos

Historia kołem się toczy

Autor: Piotr 'Clod' Hęćka

Kosogłos
Ekranizacja drugiego tomu trylogii Suzanne Collins trafiła na wielkie ekrany, można więc śmiało przypuszczać, że na popularności filmu po raz kolejny skorzysta sprzedaż książek. W pierścieniu ognia okazało się przyzwoitą kontynuacją, choć bazującą na dokładnie tym samym schemacie co Igrzyska śmierci. Popularne powiedzenie głosi, że do trzech razy sztuka, ale czy sprawdziło się w przypadku zamykającego trylogię tomu?

Dwunasty dystrykt spłonął. Kapitol uwięził Peetę i nie planuje dla niego żadnych przyjemnych niespodzianek. Katniss zaś trafiła do trzynastego dystryktu. Przeżyła, powinna się więc cieszyć, czyż nie? Jej wybawcy nie przewidzieli jednak czasu na odpoczynek i dojście do siebie. Nie widzą w niej młodej dziewczyny, która już dwa razy przetrwała piekło na ziemi. Jest dla nich kandydatką do zostania symbolem, tytułowym kosogłosem, mającym za zadanie poderwać ludzi do rebelii i zjednoczyć ich w walce przeciwko Kapitolowi. Szkopuł w tym, że nikt nie pyta Katniss o zdanie…

Tom zamykający trylogię Igrzysk śmierci w znacznej mierze rożni się od dwóch poprzednich. Panuje w nim dużo mroczniejszy, cięższy klimat, wynikający z sytuacji, w której znalazła się główna bohaterka, oraz z wyznaczonego jej zadania. Dziewczyna od samego początku znajduje się w środku wojny Kapitolu i trzynastego dystryktu. Od tego, co zrobi, zależy los nie tylko torturowanego Peety, lecz także siostry i matki Katniss. Zarówno w pierwszej, jak i drugiej części bohaterka musiała walczyć o swoje życie i to najróżniejszymi środkami, ale tamtą walkę rozumiała, potrafiła się w niej odnaleźć. Tym razem do zwycięstwa nie wystarczy już łuk i pełen kołczan, dziewczyna zmuszona zostanie do podejmowania trudnych decyzji, których konsekwencje odcisną piętno na jej psychice.

Collins w Kosogłosie odchodzi (przynajmniej do pewnego stopnia) od schematu, który dobrze sprawdził się w poprzednich dwóch tomach. Tym razem serwuje czytelnikom mniej scen akcji, być może z korzyścią dla książki, gdyż większość tych, które już są, wywołuje uśmieszek politowania tudzież zakłopotania – niełatwo ocenić, czy to wyśmiewanie hollywoodzkich klisz, czy raczej ich nieudolne powielanie. Więcej uwagi poświęca Collins przeżyciom wewnętrznym bohaterki i retrospekcjom, z których dowiemy się kilku interesujących faktów o przeszłości Katniss. Ma to swoje mocne i słabe strony. Refleksyjny, nieco przygnębiający nastrój i ślimacze tempo akcji idealnie nadają się do przybliżenia czytelnikom psychicznego stanu protagonistki, oczywiście jeśli wcześniej ich nie uśpią. Niestety, autorka nie znalazła złotego środka między akcją a refleksją, przez co trafimy tu na sporo nudnawych fragmentów. Oś fabuły została skonstruowana w taki sposób, że czytelnika omijają najciekawsze wydarzenia – choć jest to przyzwoicie uzasadnione, trudno pogodzić się z takim stanem rzeczy.

Sytuacji nie poprawia fakt, że główna bohaterka w trzecim tomie drażni czytelnika jak nigdy dotąd. Nawet jeśli wziąć poprawkę na wszystko, co przeszła, zachowania dziewczyny częstokroć zmuszają do popukania się w głowę. Katniss najłatwiej opisać jako głupią, irytującą hipokrytkę, która prowokuje kłótnie tylko po to, by obrazić się na daną osobę, obarczając ją odpowiedzialnością za rozpoczęcie sprzeczki. Zacietrzewienie dziewczyny prowokuje pytanie, czy aby nie cofnęła się w rozwoju. Nie chce się wierzyć, że Collins chciała uzyskać właśnie taki efekt; bardziej prawdopodobne wydaje się, że zboczyła z wcześniej obranego szlaku i podążyła w stronę krainy nastolatek z miłosnymi rozterkami. Jednakże Katniss nie pozostaje taka do samego końca, pewne wydarzenie spadają na nią i rozbijają na kawałki niczym bomba, a gdy w końcu udaje jej się pozbierać, nie jest już tą samą osobą.

W ten sposób Collins dobitnie ilustruje wielkie zło, jakim zawsze jest wojna. Autorka unika przy tym sztywnych podziałów na dobro i zło; zarówno Kapitol, jak i Trzynastka mają swoje za uszami. Z jednej strony naloty i bombardowania, z drugiej manipulacje, wypowiadane szeptem groźby i szantaż – tu nie ma miejsca na biel i czerń, ba nawet szarość to za mało. W Kosogłosie dominuje brud kłamstwa i błoto nikczemnych machinacji. Najłatwiej zaobserwować to na przykładzie ustroju panującego w Trzynastce: dystrykt, który ma uwolnić Panem od jarzma Kapitolu, traktuje swych mieszkańców jak niewolników, planuje im dzień od rana do wieczora i wymierza kary za nieprzestrzeganie harmonogramu, wydziela głodowe racje żywnościowe, srogo sankcjonuje każde zachowanie, które jest wbrew odgórnie ustalonemu prawu. Właściwie skojarzenia to: ustrój autorytarny, totalitarny i dyktatura.

Kosogłos może budzić mieszane uczucia, zależnie od nastawienia, z jakim czytelnik zasiada do lektury. Jeśli oczekuje przede wszystkim emocjonującej akcji, może się bardzo zawieść, bo tym razem Collins poszła w innym kierunku. Tom zamykający trylogię jest poniekąd najnudniejszy, ale równocześnie najpoważniejszy, najdoroślejszy, najtrudniejszy. Przedstawione w nim problemy dają do myślenia, a gorzkie, mroczne i zaskakujące zakończenie doskonale puentuje całość. Hołdując powiedzeniu, że historia kołem się toczy, autorka w doskonale ironicznym stylu domknęła ramę tej niepokojącej opowieści.