Kompleks 7215

Liniowe to metro

Autor: Dawid 'Fenris' Wiktorski

Kompleks 7215
Autorzy powieści postapokaliptycznych są zgodni: z zagłady jądrowej zawsze ocaleje garstka ludzi walczących za wszelką cenę o lepsze jutro, nawet jeśli ich działania będą z góry skazane na porażkę. Tak właśnie jest w Kompleksie 7215 Bartka Biedrzyckiego.

Fabuła książki bardzo mocno pasowałaby do realiów Uniwersum Metro 2033. Na Warszawę nie spadły, co prawda, głowice nuklearne, lecz "tylko" broń biologiczna, ale i to wystarczyło, by zmniejszyć populację stolicy kraju nad Wisłą niemalże o sto procent. Ludzkie niedobitki zdołały przetrwać w dwóch liniach stołecznego metra – gdzie, jak nietrudno się domyślić, rozgrywa się nieustanna walka o wpływy.

Osób bardziej obeznanych w temacie nie trzeba przekonywać, że polskie metro nawet nie umywa się do moskiewskiego, czy też tokijskiego odpowiednika. Brak długich, krętych korytarzy mocno ogranicza możliwość wplatania w powieść wątków z przeszłości (takich jak rządowe tunele czy schrony dla oficjeli, które mogłyby być legendą dla wszystkich żyjących pod ziemią). Owszem, problem ten można rozwiązać wykorzystaniem ocalałej infrastruktury na powierzchni, ale wtedy czytelnik nie ma już okazji do obcowania z dusznym, mrocznym klimatem podziemnego schronienia.

Również autor Kompleksu 7215 nie miał zbyt wiele swobody, dlatego też fabuła w znacznej mierze obraca się wokół tajemniczej Atomowej Kwatery Dowodzenia, zlokalizowanej w Puszczy Kampinoskiej. To miejsce szczególnie ważne dla Borki (głównego bohatera), który nadal szuka zaginionego ponad dwie dekady temu ojca. AKD jest kolejnym punktem na mapie jego poszukiwań, bo w stalkerze nadal tli się iskierka nadziei na odnalezienie kogoś bliskiego. Niestety, od pewnego momentu nie bardzo wiadomo, czy autor bardziej chciał przyjrzeć się wraz z czytelnikami tunelom metra, czy też może raczej temu, co dziać się będzie na powierzchni, podczas trwania misji Borki. Trudno nie przywołać tutaj przykładu Metra 2033 Głuchowskiego – niemal cała, wcale niemała objętościowo, książka rozgrywała się pod ziemią. Z kolei Biedrzycki starał się wykreować zarówno mroczne tunele, jak i duszną atmosferę unoszącą się nad zniszczoną stolicą Polski. Efekt? Mizerny. Gwoździem do trumny jest podzielenie mikrego metra na kilka frakcji: o ile w gruzach stolicy matuszki Rosji takie rozwiązanie miało sens, tak w przypadku Warszawy wprowadza to niesamowity wręcz chaos i zamęt. Nawet jeśli są tu ugrupowania takie jak Słoiki czy Święty Krzyż – niespecjalnie śmieszne mrugnięcie okiem w stronę rodaków.

Elementy, z których składa się Kompleks 7215, generalnie są nie najlepszej jakości. Owszem, teksty postapokaliptyczne są wtórne z natury, bo trudno wymyślić coś w gatunku, który opisuje świat po zagładzie (jej źródło jest już mniej ważne). Pytanie jednak: czy kolejna powieść spod znaku atomu nie jest kolejną powieścią za dużo? Bo jej autor bynajmniej nie pokusił się o żadne oryginalne, w miarę twórcze rozwiązania – przed głównym bohaterem staje cel niemal niemożliwy do spełnienia, a jednocześnie będący dla niego nadzieją na diametralną odmianę losu. Jeden z nielicznych ocalałych ryzykuje swoje dość monotonne życie i rusza ku przygodzie. W efekcie powieść ogranicza się do klasycznego "znajdź A w punkcie X i nie daj się zabić". Schemat, który miłośnicy gatunku widzieli już na wszelkie możliwe sposoby. Jeśli ktoś jednak szuka czegoś w tych klimatach, to powinien poważnie zastanowić się nad Dzielnicą obiecaną Pawła Majki lub Korzeniami niebios Tullia Avoleda. Kompleksu 7215 nie ratują nawet dwa niewielkie opowiadania, spełniające raczej rolę "folderu reklamowego" świata po zagładzie – gdzie ważniejsze jest tło niż fabuła.

Skoro o fabule nie można powiedzieć nic poza tym, że jest, i to nudna oraz schematyczna, może niespodzianka czeka czytelników w kwestii bohaterów? Pudło. Jakość ich wizerunków doskonale współgra z resztą tekstu – są absolutnie przeciętni, bez żadnej próby zagłębienia się w ich osobowości czy pragnienia. Zaniedbanie to jest tak wielkie, że niekiedy wszystkie postaci w jednej scenie potrafią zlać się w jedną całość, a czytelnik jest zmuszony do wyłuskiwania z narracji informacji o autorze danej wypowiedzi. Kompleksowi 7215 naprawdę brakuje gromady gotowych na wszystko twardych wojaków, którzy nie zawahają się zastrzelić kumpla, jeśli temu grozić będzie niebezpieczeństwo i nie będzie szansy na jego ratunek. Tymczasem w powieści występują same galaretowate ciepłe kluchy, bardziej irytujące niż intrygujące.

Nie ma się co oszukiwać – jeśli ktoś szuka w miarę sensownej powieści rozgrywającej się w świecie po apokalipsie i jednocześnie oczekuje od niej mrocznych tajemnic związanych z zagładą, to lepiej, by sięgnął po powieść Pawła Majki, Tullio Avoledo lub nawet Andrieja Diakowa. Kompleks 7215 Biedrzyckiego to dzieło marne, którego największym atutem jest korzystanie z uznanego schematu mającego całkiem duże grono fanów. Poza tym nie oferuje ono absolutnie nic tak pod względem fabularnym, jak i jakościowym.