Komórka - Stephen King

Hallo...?

Autor: Katarzyna 'Alchemist' Sałak

Komórka - Stephen King
Gdy większość z nas wychodzi z domu, zabiera ze sobą kilka niezbędnych przedmiotów, wśród których z pewnością znajdzie się telefon komórkowy. Obecnie to małe urządzenie to nie tylko narzędzie komunikacyjne, lecz także aparat, kalendarz, budzik, a nawet odtwarzacz muzyczny. Niezależnie od tego, czy naszą torbę zdobi najnowszy model Nokii, czy też posiadamy komórkę niewiele mniejszą od cegły, musimy przyznać, że taki telefon potrafi ułatwić życie i wzbudzić refleksję na temat postępu oraz zaskakująco szybkiego rozwoju techniki. Być może nie powinniśmy się z tego cieszyć, gdyż zawsze może nadejść dzień, kiedy odbierzemy o jeden telefon za dużo. Przynajmniej ja nie mogę pozbyć się tej myśli za każdym razem, gdy naciskam "odbierz".

Winę za to ponosi Stephen King. Ostatnio po raz kolejny wydano kilka książek tego pisarza. Ku mojemu zaskoczeniu, reedycji doczekała się również Komórka, która ukazała się na naszym rynku zalewie rok temu. Powieść ta wzbudziła bardzo różne reakcje – wielu zarzucało jej powierzchowną psychologizację postaci, inni zachwycali się wartką i obfitującą w wydarzenia fabułę. Zaciekawiona postanowiłam przekonać się sama, cóż takiego zmajstrował Stephen King. Efekt przerósł moje oczekiwania.

Główny bohater książki – Clay Riddell – był w bardzo dobrym humorze, gdy pewnego październikowego popołudnia wędrował po Bostonie, gdyż udało mu się sprzedać swój pierwszy komiks. Zadowolony postanowił uczcić swój sukces porcją lodów od ulicznego sprzedawcy. Pozornie nic nie mogło zepsuć mu dobrego nastroju. Niestety, szczęśliwa gwiazda rysownika zgasła, kiedy stojący przy nim ludzie zaczęli rozmawiać przez swoje telefony komórkowe. W jednej chwili spokojne październikowe popołudnie przeobraziło się w istne piekło. Szybko okazuje się, że za te wydarzenia ponoszą winę telefony komórkowe. Poprzez nie rozprzestrzenia się Puls, który powoduje, że każdy, kto nawiąże połączenie, w przeciągu kilku sekund zostanie zamieniony w pozbawionego rozumu, żądnego krwi potwora.

Telefoniczni szaleńcy występujący w Komórce bardzo przypominają zombie, dlatego wszelkie skojarzenia ze słynnym filmem Romero są słuszne. Stephen King jednak nie skończył jedynie na naśladowaniu twórców Night of the Living Dead. Przemienieni przez Puls bardzo krótko pozostają bezmyślnymi monstrami, zyskując po pewnym czasie bardzo specyficzne zdolności i stając się prawdziwym zagrożeniem dla nielicznych, którzy przeżyli.

Przebieg narracji i fabuły w Komórce jest zupełnie inny niż w Bastionie – innej książce Kinga, która również opowiada o końcu świata i ludziach stawiających czoło apokalipsie. W tej ostatniej autor opowiada drobiazgowo o losach wielu ludzi, bardzo powoli wprowadzając czytelnika w nastrój książki. Komórka jest historią na dużo mniejszą skalę; skupia się jedynie na kilku bohaterach, a przede wszystkim na Clay Riddellu, który poszukuje zaginionego syna. Bardzo przypomina to powieści, które Stephen King pisał pod pseudonimem Richard Bachman. Już od pierwszych stron czytelnik jest niemal wrzucony w akcję, której szybkie tempo wręcz nie pozwala mu odłożyć książki na półkę. Fabuła jest wyraźnie zarysowana i bogata w najróżniejsze wydarzenia, dzięki czemu nie ma w niej miejsca na nudę.

Tę dynamikę King uzyskał mocno ograniczając drobiazgowe opisy psychologiczne swoich postaci, ich przemyślenia oraz historię. Nie znaczy to, że bohaterowie są papierowi i powierzchowni, jednak czytelnik poznaje ich tylko na tyle, na ile to jest koniecznie. Ci, którzy bardzo lubią typową dla Kinga psychologizację postaci, mogą się zawieść.

Z kart powieści nie dowiemy się również, jak świat zareagował na zjawisko Pulsu, jakie metody zastosowało wojsko, aby pozbyć się telefonicznych szaleńców, i czy w ogóle są podejmowane jakieś kroki, aby im się przeciwstawić. Nie napotkamy też żadnych konkretnych odpowiedzi, wyjaśniających, skąd wziął się Puls, ani filozoficznych rozważań na temat końca świata czy zagrożeń, jakie niesie rozwój technologiczny. Jednak tego typu elementy nie pasowałyby do Komórki. Wszelkiego rodzaju dłużyzny sprawiłyby, że uwaga czytelnika przestałaby się skupiać na przedstawianej historii, a właśnie ją autor najbardziej eksponuje; w ten sposób Komórka robi na czytelniku naprawdę spore i niepokojące wrażenie.

Do zalet tej książki muszę zaliczyć też dwuznaczne, otwarte zakończenie. Z reguły wolę bardziej zdecydowany charakter finału, jednak w przypadku Komórki sposób, w jaki autor zakończył powieść, sprawił, że naprawdę długo pozostanie ona w mojej pamięci. W powieści widzimy koniec znanego nam świata, którego potworny los zgotowaliśmy sami. Wędrówka bohaterów ukazuje wyraźnie, że wszelkie normy moralne i prawa tracą znaczenie w obliczu potwornej tragedii. W człowieku, który lubi widzieć siebie samego jako cywilizowaną istotę, budzą się wtedy najniższe instynkty. Nie ma miejsca na wzajemną pomoc czy współpracę, gdyż każdy dba tylko o siebie i o własne życie. Jednak w swojej opowieści King nie rozstrzyga zagadnień moralnych. Jego książka sprawia, że czytelnik sam sobie zadaje pytanie "co by było, gdyby...". Odpowiedź, jaką niesie Komórka, z pewnością sprawi, że zechcemy pozbyć się telefonu komórkowego i zaczniemy nerwowo reagować w metrze na dźwięk charakterystycznej melodyjki.