Kocham cię Lilith

A mógł krócej

Autor: Staszek 'Scobin' Krawczyk

Kocham cię Lilith
Radosław Rak napisał już kilka opowiadań, którym niedaleko do realizmu magicznego. Tak samo jest z jego pierwszą powieścią, będącą też kolejnym tekstem osadzonym w bliskiej pisarzowi Lubelszczyźnie. Przykrą niespodzianką dla czytelników i czytelniczek Raka mogą być jednak w książce dłużyzny, których nie było w opowiadaniach.

Naprawdę nie dzieje się nic

Trzydziestoletni Robert Z., bohater i narrator, przyjeżdża do sanatorium, w którym – zamiast spokojnie odpoczywać – szybko zaczyna interesować się malarką Iwoną i lekarką Małgorzatą. Pożądanie pobudza niezdrową imaginację, podsuwającą mężczyźnie zmysłowe skojarzenia i obrazy. Jednocześnie Robert zaczyna tracić poczucie rzeczywistości, rozmawia z bohaterem czytanej książki – kobieciarskim detektywem Immanuelem Jesipowiczem – i coraz częściej nie wie, co robi, dokąd chadza, kogo spotyka, z kim przebywa. Z czasem też w jego umyśle rodzi się pytanie, czy we wszystkich kobietach nie jest obecna Lilith, pierwsza żona Adama. A jeśli jest, to co z tego wynika?

Streszczanie takich tekstów to trudna sprawa. Dość powiedzieć, że w jednym z ostatnich rozdziałów Robert myśli o piosence Naprawdę nie dzieje się nic – jej tytuł byłby dobrym podsumowaniem powieści, w której większość dialogów i wydarzeń to albo wytwór umysłu głównego bohatera, albo nieodległa od snu półrzeczywistość. Fantasmagorie mężczyzny (czy wyłącznie fantasmagorie?) to między innymi nieistniejący pokój w sanatorium, żywy trup stukający w okno, przedstawienia Lilith na religijnych freskach i ikonach, tudzież grupka poszukujących kusicielki mnichów. Ale to również wizje bliższe codzienności, takie jak wielokrotne spotkania z Iwoną i Małgorzatą. A jednym z głównych tematów tych wyobrażeń jest seks.

Nawet mi nie staje, gdy marzę o Małgorzacie

Czy w powieści zatytułowanej Kocham cię Lilith może być zbyt dużo erotyki? Owszem, niestety. Dotyczy to zwłaszcza pierwszej z trzech części utworu, gdzie na stu trzydziestu małych stronach odnajdziemy podchody i flirty, relację o piersiach kobiety wyraźnie starszej od relacjonującego, opowieści o śledczym, który regularnie sypia z kobietami podejrzewającymi mężów o zdradę, niedwuznaczny dialog w domku z jacuzzi, rozbieranie wzrokiem towarzyszki w kawiarni, nocną scenę surrealistycznego seksu z dwiema kochankami po kolei… No, miało być sto trzydzieści stron, na razie przerobiłem sześćdziesiąt, ale wystarczy może. I nie wspomnę już o rzucanych mimochodem uwagach w rodzaju "Kelnerka nawet ładna, rzucam jej krzywawy uśmiech […], udaje, że się jej to nie podoba. Wszystkie moje". Tak, Robert żyje niezaspokojonym pożądaniem, zrozumiałem za pierwszym razem. Z bogatą ofertą internetu, jak przypuszczam, powieść w tej konkurencji wygrać nie może.

No dobrze, trochę przesadzam, bo przedstawienia płciowości w Kocham cię Lilith (tu mówię już o całej powieści) nie są po prostu pornografią. Opisywane bogatą polszczyzną i czasami nawet nie wprost, ukazują też fantazje Roberta w sposób spójny z ogólną strategią narracyjną powieści: wiele scen erotycznych dopiero po kilku chwilach ujawnia swoją złudną, wyobrażeniową naturę. Dzięki temu można ciekawie pokazać mężczyznę, który miłość i związek zastępuje rozbuchaną imaginacją. W powieści zaznacza się też pewna dynamika: Robert zaczyna od samozaspokajania i dość odpychających poglądów na temat kobiet, ale w końcowym punkcie fabuły nie jest już całkiem tym samym człowiekiem co na początku.

Ponadto seksualności towarzyszą nawiązania do judaizmu i przede wszystkim chrześcijaństwa. Jest ich wiele: Lilith, Bóg, diabeł, Ewa, Adam, stworzenie świata, Wielki Tydzień. Niekiedy zdarzają się nieseksualne reinterpretacje treści wiary (jak w zakończeniu: "Chyba należę do pokolenia, które nie potrafi nigdzie się należycie ukorzenić. Jesteśmy ziarnem, które padło na miejsca skaliste"), ale płciowość i pożądanie dominują, tak jak choćby w Bramach raju Jerzego Andrzejewskiego. Nadaje to powieściowej erotyce dodatkowy wymiar, nawet jeśli nie zawsze wydaje się on uzasadniony. Moje wątpliwości budzi między innymi kończenie początkowych rozdziałów słowami "I tak upłynął wieczór i poranek, dzień pierwszy [drugi, trzeci…, szósty]"; trudno mi połączyć te fragmenty z biblijnymi opisami tworzenia świata.

Raz jeszcze: podstawowym problemem związanym tu z seksualnością jest jej nadmiar na pierwszych stu trzydziestu stronach. Samo poruszenie tej tematyki nie stanowi problemu; przekonałem się zresztą, że Rak potrafi o niej pisać z wyczuciem proporcji. Na przykład Tamdarej w innych światach, podobnie jak powieść zawierający sceny seksu czy masturbacji, od pierwszych stron obfituje też w zgoła odmienne obrazy (przypomnijmy sobie Jezusa, który podczas spowiedzi bohatera dosłownie wyrywa mu serce z piersi, aby fizycznie oczyścić je z grzechów). Tutaj za to stężenie zmysłowości przez długi czas jest po prostu męczące. Pozostaje tylko życzyć czytelni(cz)kom dotrwania do części drugiej i trzeciej, gdzie rzecz w końcu robi się ciekawa.

Rzeczy, o których czyta się w książkach

Druga część utworu to jego zdecydowanie najlepszy fragment, pełen nie tylko obrazów, lecz także opowieści. Właśnie tutaj usłyszymy mityczną historię Lilith – przedziwnej kobiety, która okaże się (z niewątpliwym zyskiem dla tekstu) kimś znacznie więcej niż niszczycielką męskich serc. Przeczytamy również o Bogu, co wyśnił wspaniały świat, ale po przebudzeniu zapomniał część swojego snu i dlatego nie był w stanie stworzyć rzeczywistości koherentnej i wypełnionej sensem. I wreszcie poznamy parę fascynujących wersji biografii mnicha Drowniaka, który każdą z narracji skwituje krótkim: "Wierutne bzdury". Gdyby te osiemdziesiąt kilka stron było samodzielnym utworem, oceniłbym go bardzo wysoko. Ale najpierw trzeba się przebić przez rozedrganą płciowo część pierwszą, a potem – przez niewiele od niej krótszą część trzecią, w której tu i ówdzie błyszczy geniusz (te wejścia w rolę Jesipowicza i jego wroga Nivajewa!), lecz przeważnie lektura dłuży się i nuży.

Ratunek w stylu i narracji, bo te młody autor dopracował znakomicie. Słusznie pisze Wit Szostak na okładce egzemplarza prasowego: "Radosław Rak już teraz zapuszcza się w regiony polszczyzny, które dla wielu pisarzy pozostają niedostępne". Nie zgadzając się w pełni z następnym zdaniem tej rekomendacji ("Znakomity debiut!"), mogę przecież docenić Rakową frazę. Warto zwłaszcza przestudiować te momenty, w których zmienia się charakter narracji – na przykład wtedy, gdy bohater wchodzi obiema nogami w świat wyobraźni, albo gdy zaczyna wprost, w narracyjnej drugiej osobie, zwracać się do swoich towarzyszek.

I na koniec jeszcze pytanie: jest motto z Wiosny, jest sanatorium, jest Drohobycz, ale poza tym gdzie ten Schulz?