Kłamca 2,5. Machinomachia

Niepełny produkt

Autor: Dawid 'Fenris' Wiktorski

Kłamca 2,5. Machinomachia
Postać tytułowego Kłamcy (czyli nordyckiego boga kłamstw, Lokiego) została polskim miłośnikom fantastyki przybliżona za sprawą czterotomowego cyklu opowiadań Jakuba Ćwieka o identycznym tytule. Literatura to z pewnością różnych (i raczej nie najwyższych) lotów, mająca zarówno grono fanów, jak i przeciwników. Za sprawą rozwoju wydarzeń w tomie czwartym autor zamknął sobie drogę do kontynuacji – jak zatem reanimować coś, co zostało już w teorii pogrzebane? Napisać teksty, które umiejscowione będą gdzieś "pomiędzy". Trudno się w takim przypadku spodziewać, by to, co wyszło spod pióra autora, podyktowane było napływem weny.

Piąta książka w cyklu zatytułowana Machinomachia jest bardzo krótka – liczy sobie niespełna dwieście stron (w niewielkim formacie, zadrukowanych dość dużą czcionką) i jest raczej dodatkiem mającym napędzić sprzedaż gry karcianej opartej na uniwersum Kłamcy. Nietrudno też się domyślić, że zawartość zbioru opowiadań nie powala – owszem, kilka ciekawych pomysłów w Machinomachii można znaleźć (jak chociażby anioł stróż… byłej katoliczki), ale to zdecydowanie za mało, by wydawać samodzielny tytuł.

Trzeba jednak przyznać, że sam Loki niezmiennie prezentuje się dość oryginalnie – zarówno jako najemnik na usługach anielskich zastępów (biurokracja nie ominęła nawet ich), jak i awanturnik, a także "pies na baby". Kreacja sympatycznego "drania" to z pewnością atut Machinomachii, podobnie zresztą jak problemy, z którymi przyjdzie mu się mierzyć. Wszak bogowie nigdy nie mieli zbyt łatwo i nawet oni muszą uważać na przeciwników z panteonu.

Patrząc na boskość i nadnaturalność antagonistów (czy też sprzymierzeńców) Lokiego, nie sposób ponownie nie wysunąć tezy o pełnieniu przez Machinomachię dodatku do karcianki dołączonej do książki – autor nie postarał się nawet o przyzwoite wykorzystanie swoich postaci. Co więcej, Kłamcę 2,5 dopada problem znany czytelnikom z tekstów Andrzeja Pilipiuka – w momencie gdy pisarz rzuca ciekawą ideę, tudzież rozpoczyna w miarę interesujący wątek, ten nagle po prostu urywa się bez żadnej pointy czy zakończenia. Owszem, w pewnych aspektach można to tłumaczyć rolą łącznika, jaki Kłamca 2,5 pełni pomiędzy drugim a trzecim tomem cyklu, jednak Ćwiek po prostu pobudza apetyt, by po chwili brutalnie stłumić łaknienie (nawet jeśli jego tekstom daleko do arcydzieł).

Kłamcy 2,5 mogłoby w ogóle nie być. Tym bardziej, że sprzedawany jest on tylko w komplecie z Kłamcianką – towarzyską grą karcianą z postaciami ze świata wykreowanego przez Ćwieka. Kilka ciekawych pomysłów w opowiadaniach widać – szkoda jednak, że zabrakło chęci na ich rozwinięcie, czego efektem jest bardzo krótka lektura (szybsi czytelnicy "rozprawią" się z nową odsłoną przygód Lokiego w mniej niż dwie godziny). Zatem jeśli ktoś nie potrzebuje, lub nie skorzysta z dołączonej gry, to może spokojnie darować sobie piątą książkę z cyklu Kłamca, bo zdecydowanie nie jest ona warta pięćdziesięciu złotych. Cały Kłamca 2,5 to raczej rzucanie czytelnikom fabularnych ochłapów, które od biedy można nazwać w miarę zwartą opowieścią. Innymi słowy: poprawnie wykonane rzemiosło, bez żadnego artystycznego kunsztu.