Kapitanowie 1941, tom 1

Nam strzelać nie kazano

Autor: Dawid 'Fenris' Wiktorski

Kapitanowie 1941, tom 1
Okres drugiej wojny światowej to dość szczególny czas w pamięci Polaków, co w mniejszym lub większym stopniu przekłada się na twórczość literacką. Tekstów fabularnych, lepszych lub gorszych, osadzonych w tych realiach, powstało sporo (Ogień Łukasza Orbitowskiego, kryminały Marka Krajewskiego czy właśnie książki Tomasza Stężały). Gdzie zaś w tej stawce plasuje się recenzowana powieść elbląskiego autora?

Kapitanowie 1941 to kolejna część cyklu Trzy armie, w której splatają się losy trzech żołnierzy walczących odpowiednio w szeregach wojsk niemieckich, radzieckich oraz polskich (konspiracyjne siły zbrojne). Każdą z powieści dzieli kilka lat trwania największego konfliktu zbrojnego w dziejach ludzkości (oraz tytułowe stopnie wojskowe lub ich odpowiedniki, jakich dosłużą się bohaterowie). Alianci i państwa Osi wkraczają w decydującą fazę działań wojennych i najgorętszy okres (spowodowany agresją Niemiec na niedawnego sojusznika, Związek Radziecki). Nietrudno przewidzieć więc, że akcja przez większość czasu będzie się rozgrywać właśnie na froncie wschodnim.

Na samym początku należy zauważyć, że mimo iż Kapitanowie 1941 chronologicznie plasują się gdzieś w połowie serii Stężały, to stanowią raczej zwartą, hermetyczną całość. Znajomość Poruczników 1939 nie jest potrzebna do tego, by zorientować się w wydarzeniach, bo i sam autor raczej nie sięga w przeszłość i nie przywołuje z niej konkretnych wątków, nazwisk czy wydarzeń. Z pewnością jest to spore ułatwienie dla czytelnika, który może natknąć się na tytuł przypadkowo – z drugiej jednak strony na przestrzeni kilku książek raczej trudno przywiązać się do bohaterów "resetowanych" już w kolejnym tomie.

Fabule wiele zarzucić nie można – jest poprowadzona sprawnie i przyjemnie, a "bitewna żonglerka" między siłami niemieckimi i sowieckimi wychodzi Stężale całkiem dobrze (wiele batalii pokazał z obu stron konfliktu) i nie ma tu narracyjnego chaosu, tym bardziej, że od pewnego momentu fragmenty tekstu oznaczone zostały godłem odpowiedniej armii (nie zastosowano jednak takiego systemu w całej książce, co jest co najmniej zastanawiające). Sama opowieść także przez dłuższy czas trzyma odpowiedni poziom – jest dynamiczna i nieprzewidywalna. Spadek autorskiej formy widać dopiero pod sam koniec; tak, jakby pisarz nie bardzo miał pomysł na tę część Kapitanów 1941, a musiał za wszelką cenę zmieścić się w oddolnym limicie znaków. W efekcie zwieńczenie historii jest raczej rozmyte, zdecydowanie nie przypominając tego, co mogliśmy zaobserwować wcześniej. Przemilczeć zaś należy fragment historii przenoszący czytelnika do Afryki – jest on tak słaby, że w ogóle nie powinien znaleźć się w książce.

Od strony historycznej Kapitanowie 1941 prezentują się zaskakująco dobrze – autor zdołał oddać to, co znamy z frontowych zapisków żołnierzy i dokumentacji związanej z prowadzeniem wojny, czyli między innymi złe zaopatrzenie, marną pomoc medyczną i wiecznie psujące się T-34 (wraz z niedoborem części zapasowych) w Armii Czerwonej. Do tego dochodzi odpowiednie "zaplecze" polityczne: po stronie Rzeszy wiara w doktrynę Hitlera, zaś po stronie radzieckiej – aparat nacisku partii (w tym słynne oddziały zaporowe NKWD, które miały strzelać do dezerterów). W połączeniu ze wspomnianym polskim bohaterem (i odpowiednią aurą konspiracji towarzyszącej jego działaniom) faktycznie daje to wystarczający przekrój społeczny tamtych czasów. Akcja kilku dłuższych fragmentów dzieje się z dala od frontu, zarówno w polskich jak i niemieckich miastach. Niestety, nie są one już tak dopracowane jak opisy działań zbrojnych – zabrakło w nich czegoś "charakterystycznego", co lepiej oddawałoby ducha epoki.

Bardzo wiele złego można powiedzieć o oprawie edytorskiej. Oficyna wydawnicza, która wydaje powieści Tomasza Stężały, dała się już poznać z wielu wpadek na tym polu, jednak w Kapitanach 1941 jest ich prawdziwe zatrzęsienie. Brakuje odpowiednich oznaczeń rozdziałów (w pierwszej połowie powieści te rozdzielane są tylko przez gwiazdki, symbole pojawiają się dopiero później), a korekta woła o pomstę do nieba. Ilość błędów ortograficznych blednie jednak przy niesamowitym wręcz niedoborze przecinków (osoba odpowiedzialna za korektę nie zna prawidłowej pisowni słowa "przewieźć", a także ewidentnie nie stosuje kilku zasad stawiania znaków przestankowych) – są to niedopatrzenia przewijające się przez całą książkę, co czyni je jeszcze bardziej żenującymi. Nie jest to pierwsza taka fuszerka Oficyny, tym bardziej dziwi więc fakt, że do tej pory nic w tej kwestii nie zrobiono.

Kapitanowie 1941 to powieść zaskakująco przyjemna w odbiorze. Owszem, to nadal "tylko" fabularyzowana biografia (więc nie należy spodziewać się po niej żadnych fajerwerków), ale doskonale sprawdza się jako wypełniacz wolnego czasu. Co prawda autor niekiedy przynudza, co szczególnie widać w finale i wepchniętym na siłę wątku rozgrywającym się w Afryce, niemniej lektura jest satysfakcjonująca: batalie są odpowiednio dynamiczne, a ukazanie potyczek z punktu widzenia żołnierza niemieckiego i sowieckiego czyni je znacznie ciekawszymi ze względu na obiektywność odbioru danej sceny. Kolejny tom Trzech armii Stężały – o ironio – broni się całkiem dobrze.