Juliusz Słowacki, latające stoły i ektoplazma pod krynoliną

Czyli jak spirytyzm zdobył dziewiętnastowieczne salony

Autor: AliceMadness

Juliusz Słowacki, latające stoły i ektoplazma pod krynoliną

Jest noc w starym, wiktoriańskim domu. Przy okrągłym drewnianym stole siedzi w kręgu kilka osób, trzymają się za ręce. Po ich strojach orientujemy się, że jest mniej więcej rok 1945. Wśród zebranych siwa kobieta o zasnutych bielmem oczach pisze coś na podsuwanych jej kartkach papieru. Jest w transie, kręci głową i nie kontroluje swoich ruchów. Niedługo kartki zaczynają lewitować nad stołem. W pewnym momencie słychać trzask i sam stół wznosi się do góry, a potem przewraca, jakby rzucony przez wściekłą osobę.

To scena z kultowego filmu Alejandro Amenabara Inni z 2001 roku. Ta pełna napięcia historia chorych na porfirię dzieci i ich matki, granej przez Nicole Kidman, zapada w pamięć nie tylko z powodu kilku naprawdę przerażających scen z duchami i niespodziewanego zakończenia. To film, który przy okazji nastrojowej opowieści o duchach przypomina kilka makabrycznych wiktoriańskich zwyczajów, o jakich świat zdążył już zapomnieć. Pokazuje między innymi popularną praktykę robienia zmarłym zdjęć, które następnie trzymano w pamiątkowych albumach i oglądano na rodzinnych zjazdach. Jeśli zaś ktoś bardzo stęsknił się za dziadkiem czy wujkiem i chciał porozmawiać z nim twarzą w twarz, mógł wziąć udział w seansie spirytystycznym, takim jak ten opisany wyżej.

Mało kto wie, że zjawisko, które dziś wydaje się doskonałym pretekstem do nakręcenia niezłego horroru, jeszcze sto lat temu było absolutnie szałową rozrywką salonową. W seansach przywoływania duchów brały udział koronowane głowy, pozytywistyczni pisarze, a także nasi właśni pra-pradziadkowie w sztywnych surdutach i pra-prababcie w krynolinach.

Pamiętny kadr z filmu Amenabara "Inni"

Dwie małe dziewczynki i Pan Kopytko

Prawdziwa popularność seansów spirytystycznych i mediów kontaktujących się z duchami zmarłych przypadła na drugą połowę XIX wieku. Wszystko zaczęło się w 1848 roku w malutkim miasteczku Hydesville w Stanach Zjednoczonych. Dwie dziewczynki, siostry Margaret i Katie Fox, pewnego dnia powiedziały rodzicom, że mają niewidzialnego przyjaciela. Przyjacielem tym był duch o imieniu „Mr Splitfoot”, czyli „Pan Kopytko”, z którym porozumiewały się za pomocą sekwencji stuknięć. Gdyby był to film grozy, rodzice nie uwierzyliby siostrom, a zły duch w końcu zabiłby niedowiarków, zostawiając przy życiu tylko rodzinnego pieska. Prawdziwa historia potoczyła się jednak nieco inaczej. Rodzice sióstr Fox uwierzyli siostrom, a o prezentowanych przez nie umiejętnościach poinformowali rodzinę, sąsiadów i w końcu prasę, która zjechała się do ich małego miasteczka, by opisać w gazetach niezwykłe zjawisko.

Wkrótce Maggie i Katie pod opieką najstarszej siostry Leah wyruszyły na tournée do Nowego Jorku. Wieść o zdolnościach spirytystycznych dziewczynek obiegła bardzo szybko cały świat, a w Stanach Zjednoczonych zaczęły pojawiać się kolejne osoby twierdzące, że są w stanie rozmawiać ze zmarłymi. W 1851 roku, a więc dwa lata po pierwszych stuknięciach w ścianę w domu w Hydesville, w Nowym Jorku pracowało już ponad sto mediów, a w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w samej Wielkiej Brytanii było ich ponad sto tysięcy.

Siostry Fox

Wiara w duchy i ektoplazmę nie była jednak popularna jedynie wśród łatwowiernych gospodyń domowych i religijnych fanatyków. Wśród ogromnej masy ludzi uczestniczącej w seansach spirytystycznych znajdowali się również tacy, których nikt nie podejrzewałby o ukradkowe wywoływanie duchów w wolnym czasie. Na seanse chadzali między innymi królowa Wiktoria, Józef Piłsudski, Bolesław Prus, Maria Skłodowska Curie, Mark Twain, Arthur Conan Doyle, Tadeusz Boy- Żeleński, Alfred Wallace (najbliższy współpracownik Charlesa Darwina), Aleksander Graham Bell i kilku innych wynalazców, profesorów dziedzin ścisłych, takich jak sir Olivier Lodge, Charles Richet (laureat nagrody Nobla w dziedzinie medycyny), William Crookes czy Julian Ochorowicz. Na fali fascynacji spirytyzmem Thomas Edison, już po wynalezieniu wielu przydatnych rzeczy, postanowił skonstruować telefon do porozumiewania się z duchami, a mało znanym faktem z biografii Władysława Reymonta, jest fakt, że przez kilka dobrych lat był objazdowym medium zarabiającym na tournée w Niemczech.

Stoły tańczą, a Juliusz Słowacki improwizuje zza grobu

Ogromna publiczność miała do dyspozycji wielką liczbę mediów konkurujących o uwagę i pieniądze. Media w trakcie seansów prezentowały przytłaczającą wręcz różnorodność talentów. Jednym z nich było poruszanie przedmiotów siłą woli. Dotyczyło to bardzo różnych rzeczy, jednak najczęściej w powietrze unosił się stolik, dookoła którego zgromadzeni byli uczestnicy. Dało to pretekst do nazwania seansów „tańczącymi stolikami”. To właśnie obraz grupy ludzi w wiktoriańskich strojach, zgromadzonych dookoła stołu i trzymających się za ręce, siłą woli próbujących przywołać ducha nawiedzającego ich dom, utrwalił się w popularnej wyobraźni. Z tego też właśnie elementu seansów najczęściej podśmiewano się w prasie. Krakowski tygodnik Czas, który nawiasem mówiąc miał oddzielną rubrykę poświęconą na reportaże z seansów odbywających się w mieście, pisał tak:

Tańce ze stołami są teraz na dziennym porządku (…) Wczoraj wzięto się do doświadczeń w obu resusach tutejszych (…) W starej resusie stolik stał nieporuszony jak za starych dobrych czasów, gdy tymczasem w powszechnej resusie wybrany do tańca stół okrągły tak się rozbujał, że aż nogę złamał. Biedne stołowe nogi!

Wirujący stolik podczas seansu z Eusapią Paladino

Lewitowanie przedmiotów było jednym z najpopularniejszych dziwów, jakie można było zobaczyć w trakcie seansu. Media podnosiły stoły, przy których odbywały się seanse; krzesła, na których siedzieli uczestnicy; wreszcie również inne przedmioty znajdujące się w pokoju. Stanisława Popielska, jedno z ważniejszych polskich mediów, przywoływała na seansach ducha swojej koleżanki Zosi. Zosia lubiła podnosić przedmioty i rzucać nimi po pokoju. Przed takim losem nie uchronił się świecznik, gitara, krzesła i kot, który najwyraźniej znalazł się w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Prezes Towarzystwa Badań Metapsychicznych, prof. Alfon Gravier, zaraportował, że kot wydawał się zadowolony:

Bywała lewitowana w tych samych warunkach gitara, jak również i żywy kot, który przypadkowo znalazł się na seansie, a którego Zosia kazała sobie podać. Należy dodać, że kot nie zdradzał najmniejszego lęku – owszem, głośnym mruczeniem wykazywał duże zadowolenie, a był doskonale słyszanym, gdy noszony przez zjawę zataczał szerokie koła wokoło medium.

Lewitujący, miauczący wniebogłosy kot został później na chwilę zawieszony w powietrzu, a następnie miłosiernie odstawiony i wypuszczony z pokoju.

Lewitowanie stołów i inne pokazy telekinezy były tylko jedną z atrakcji, jakich można było doświadczyć na seansie spirytystycznym. Mniej spektakularnym, ale w pewien sposób ciekawszym doświadczeniem mogło być oglądanie przy pracy medium posługującego się pismem automatycznym (jak potworna staruszka z Innych). Takie osoby przynosiły często wiadomości od bardzo interesujących zjaw. Jadwiga Domańska na przykład zdawała się mieć szczególny talent do porozumiewania się z duchami osób sławnych. Podczas seansów swoje pośmiertne artykuły miał jej dyktować dr Julian Ochorowicz, najbardziej znany polski badacz spirytyzmu. Domańska porozumiewała się również z duchami wieszczów narodowych, szczególnie zaś – z Juliuszem Słowackim, który wypowiedział się za jej pośrednictwem na temat sprowadzenia swoich własnych zwłok do Polski w 1927 roku, dyktując nawet medium okolicznościowy wiersz (jego fragmenty zachowały się do dziś). Wszelkie tego rodzaju rewelacje były oczywiście publikowane, na przykład wyznania Słowackiego wydano w Kurierze Metapsychicznym, natomiast lwowska spirytystka Malwina Gromadzińska w swoim piśmie Światło zagrobowe drukowała uzyskiwane za pomocą innych mediów artykuły podyktowane przez duchy Adama Mickiewicza, Tadeusza Kościuszki, Napoleona i Ramzesa II.

Wata w majtkach i owcze jelita, czyli jak materializować ektoplazmę

Lewitacja przedmiotów i duchy przemawiające zza grobu to jednak nie wszystko, czym mogły pochwalić się najbardziej znane dziewiętnastowieczne media spirytystyczne. Niejaki Franek Kluski miał w swoim repertuarze popisowy numer, w którym z jego ciała wysuwały się ektoplazmatyczne ręce, a następnie to wyłączały światło, to zaczynały pisać na maszynie (w różnych obcych językach).

Ektoplazma była w ogóle jednym z najbardziej niesamowitych fenomenów tamtych czasów. Uchodziła za fizyczną manifestację energii spirytualnej, którą media materializujące emanowały podczas transu. Dla spirytystów ektoplazma stanowiła najwyższy, poza materializacją całych duchów, przejaw kontaktu z zaświatami. Była biała, świecąca lub połyskująca. Niektórzy twierdzili, że przypominała cienki muślin lub jedwab, inni przyrównywali ją do owczej wełny lub wyściółki płuc w kolorze jasnoróżowym. Kawałki tej ezoterycznej materii nierzadko łapano i przechowywano dla potomnych. Fragmenty ektoplazmy zwymiotowanej przez Helen Duncan, szkockie medium z początku XX wieku, można obejrzeć w archiwach British Museum (można ich nawet dotknąć). Kobieta ta była w stanie połknąć, a następnie wyprodukować w trakcie jednego seansu nawet siedem metrów kwadratowych białej substancji.

Doświadczenie materializacji ektoplazmy musiało być naprawdę niezwykłym przeżyciem. Szacowni profesorowie, królowa Wiktoria i polscy nobliści siedzieli w kółku, trzymając się za ręce, a medium powoli otwierało usta i oczom zebranych ukazywał się kawałek białej materii, powoli wypływającej na światło dzienne i unoszącej się w powietrzu. Jak ujmowano to w charakterystyczny dla ówczesnej publiczności sposób, ektoplazma zwykle wychodziła z wszelkich „otworów ciała”. Usta i nos były najpopularniejszymi, ale nie jedynymi kanałami ujścia ektoplazmy. Jeden z badaczy spirytyzmu, William Crawford, w 1919 roku wysuwał tezę, że ektoplazma może wydobywać się również z „wnętrza nóg” medium, czyli, mówiąc wprost, z odbytu lub pochwy. Do tego niewątpliwie szokującego wniosku doszedł, prosząc medium Kathleen Goligher, by przed seansem „pod kontrolą mojej żony wdziała białe, perkalowe majtki”. Po seansie zaś, kiedy otrzymał majtki z powrotem, znalazł na nich kawałki „substancji białej i szarej, cząstki wydalin”. Zagadką pozostaje, dlaczego pozostałości kału w majtkach zinterpretował nie jako dowód na słaby zwieracz medium, ale raczej na to, że to właśnie tą drogą ektoplazma musi wydobywać się na zewnątrz.

Ektoplazma wydobywająca się z intymnych czeluści Kathleen Goligher

Frapujące i dość obrzydliwe manifestacje ektoplazmy były niewątpliwie jednym z najciekawszych elementów dziewiętnastowiecznego seansu spirytystycznego. O palmę pierwszeństwa wśród najbardziej dziwacznych manifestacji walczy jednak jeszcze zjawisko direct voice. Ten fascynujący fenomen jest już nieco późniejszy niż opisywane przygody pań w gorsetach i majtkach kontrolnych, ponieważ do jego zaprezentowania potrzebny był gramofon, którego pierwsza wersja została wynaleziona dopiero w 1877 przez Thomasa Edisona. To naprawdę szkoda, że pierwsze dwadzieścia lat seansów spirytystycznych musiało obyć się bez tego urządzenia, ponieważ zjawiska, jakich można było dzięki niemu doświadczyć, należały do tych z gatunku niezapomnianych. Doktor Neville Whyman, specjalista od kultur Wschodu, został poproszony w 1926 roku o poświadczenie autentyczności nagrania Konfucjusza, który zagościł na pewnym seansie spirytystycznym prowadzonym przez medium George'a Valantine'a. Whyman miał stwierdzić, że to faktycznie głos dawnego filozofa, na dodatek mówiącego w „wymarłym chińskim dialekcie”.

Margery Crandon w trakcie seansu

Weryfikowanie autentyczności nauczań Konfucjusza to tylko wierzchołek góry lodowej. Prawdziwym hitem było nagrywanie na płytę gramofonową mediów, które śpiewały głosami nawiedzających je duchów. Wspomniany wyżej Valantine zapisał się na kartach historii, czy też raczej na płycie gramofonowej, pod postacią Kokoana, swojego głównego duchowego przewodnika, lubującego się w wydawaniu wojennych okrzyków, oraz Berta Everetta, męskiego ducha śpiewającego ustami Valantine'a "wzruszające pieśni".

Śpiewanie wzruszających pieśni okazało się strzałem w dziesiątkę; niedługo później inne media zaczęły specjalizować się w tym obszarze. Duchy nawiedzały media podczas seansu, a te bawiły zebranych, śpiewając arie operowe i popularne piosenki, które następnie nagrywano na płyty i wydawano. Nagrania te były dość szczególne, ponieważ o ile większość mediów stanowiły kobiety, to przewodnicy duchowi (czyli nawiedzające głosy) w większości byli płci męskiej i nosili groźnie brzmiące pseudonimy takie jak Power, Hotep czy Kokoan. Skutkowało to recitalem piosenek, w którym kobiety próbowały śpiewać w tonacji tenorowej, tak jak sobie tego życzył duch.

Najwyraźniej jednak publiczności nie przeszkadzała ta nieścisłość, ponieważ śpiewające media, między innymi pani T.H. Butters, osiągały wielkie sukcesy frekwencyjne i finansowe. Oto, jak nawiedzenie przez włoskiego tenora Sabbattiniego opisuje magazyn spirytystyczny Two Worlds:

Kiedy pani Butters znalazła się pod kontrolą ducha, zachwycił on publiczność, śpiewając dźwięcznym tenorem włoskie piosenki, a jego obecność tak mocno odcisnęła się na słuchaczach, że jeszcze w marcu tego roku znajomi pani Butters postanowili nagrać ten głos za pomocą gramofonu.

Jeszcze dziś, kiedy poszuka się w sieci, można znaleźć strony oferujące sprzedaż płyt z takimi właśnie nagraniami z epoki.

Dyscypliną dodatkową mogło być granie na instrumentach za pomocą ektoplazmy. Niektóre media, takie jak Margery Crandon, Minnie Harrison czy Leonard Stott, umiały lewitować instrumenty w rodzaju trąbek czy tamburynów i wydawać za ich pomocą dźwięki. Zachowało się zdjęcie medium Minnie Harrision, która gra na trąbce za pomocą uformowanego z wcześniej wyplutej ektoplazmy "wzmacniacza".

Minnie Harrison i jej ektoplazmatyczna trąba

Medium w pudełku i znany magik, czyli ktoś nabiera podejrzeń

Szeroki zakres działalności różnych mediów budził nie tylko lęk i zachwyt, ale też podejrzliwość. Właściwie od samego początku istnienia zjawisk mediumicznych działały również stowarzyszenia takie jak Laboratorium Badań Paranormalnych czy Society for Psychical Research, istniejące do dziś brytyjskie stowarzyszenie zajmujące się badaniem spirytyzmu i demaskowaniem oszustw.

Należy pamiętać, że badania przeprowadzane przez SPR były przystosowane do standardów epoki, w której się odbywały. Wiktoriańska obyczajowość znacząco utrudniała demaskowanie oszustw. Mimo że badania mediów wymuszały pewne ustępstwa ze strony etykiety na rzecz profesjonalizmu (na przykład media poddawały się badaniom ginekologicznym, by umożliwić sprawdzenie, czy nie schowały rzekomej ektoplazmy w pochwie czy w odbycie), to jednak badacze w dalszym ciągu byli rozdarci dylematem: czy przekraczać tabu społeczne w imię wiarygodności naukowej, czy też zachowywać się tak, jak na gentlemanów przystało. Rezultaty tego niezdecydowania były czasem wybitnie groteskowe.

Przykładem takiego rozdarcia może być przypadek wspomnianej już wcześniej Helen Duncan, szkockiej komediantki o słabym zdrowiu i złych nawykach, ważąca dwieście pięćdziesiąt funtów. Nie rozstawała się z papierosem i poruszała się z wyraźnym trudem, często potrzebowała pomocy w przejściu z jednego pokoju do drugiego. Seanse z jej udziałem były niezwykle dramatyczne. Miała zwyczaj omdlewać, spadać z krzesła i moczyć się w trakcie przywoływania, a pewnego razu wynurzyła się z szafy nago, przykryta jedynie sięgającym podłogi „ektoplazmatycznym welonem”.

Nieoceniona Helen Duncan i jej strój roboczy

Biorąc pod uwagę ekstrawagancki styl pani Duncan, nie należy się dziwić, że została wzięta na celownik przez badaczy spirytyzmu. W czasie dwumiesięcznych badań prowadzonych przez Harry’ego Prince’a, byłego iluzjonistę, a następnie prezesa Państwowego Laboratorium Badań Paranormalnych w Londynie, kobieta była poddawana badaniom ginekologicznym przez wybranych lekarzy, związywana, zakładano jej specjalny strój, który miał uniemożliwiać potajemne wyciąganie w trakcie seansów kawałków gazy udających ektoplazmę, prześwietlano ją przez nowo wynaleziony aparat rentgenowski – słowem, robiono wszystko co ludzkiej mocy, by udowodnić jej fałszerstwo. Widoczna na zdjęciu połyskliwa piżamka to właśnie ten strój, który kazano Duncan zakładać na seanse, żeby uniemożliwić jej chowanie czegokolwiek pod suknią.

Obowiązujące standardy etykiety dały jednak o sobie znać i w tym przypadku. O ile zakładanie stroju klauna można było jakoś uzasadnić, to jednak prześwietlenia wbrew woli medium już nie. Harry Price, doktor Brown i pani A. Pell Goldney, czyli członkowie laboratorium, chcieli poddać panią Duncan prześwietleniu, żeby zobaczyć, czy ma ona dodatkowy żołądek, w którym ukrywa swoją ektoplazmę. Kiedy sprzęt był już gotowy, pani Duncan, ubrana w swój specjalny strój, nagle zeskoczyła z kanapy, przetoczyła się przez doktora Browna i wyczłapała na ulicę, wyjąc przy tym przeraźliwie. Mąż pobiegł za nią i nie było ich jakieś dziesięć minut, w którym to czasie kobieta prawdopodobnie zwymiotowała ektoplazmę i oddała ją mężowi, ponieważ wykonane później prześwietlenie już nic nie wykazało.

Widać więc, jak nawet najlepsze chęci ówczesnych badaczy musiały ustąpić pod naporem konwenansów. Mimo że badacze bardzo się starali, to jednak w kluczowym momencie dali wepchnąć się w role, jaką przez cały wiek XIX utrwalało społeczeństwo wiktoriańskie, a które wymagały, by damie skarżącej się na duszności zapewnić spokój, prywatność i świeże powietrze, choćby nawet była w środku eksperymentu naukowego mającego stwierdzić, czy pozostaje ona w kontakcie ze światem zmarłych.

Gruba szkocka dama nie była jedyną spirytystką, którą poddawano różnym eksperymentom. Wspomniana wcześniej Eusapia Palladino, niepiśmienna włoska chłopka, miała zwyczaj kopać i pluć w trakcie seansów, jeśli tylko poczuła, że ktoś łapie ją za nogi czy ręce, a Angielka Kathleen Goligher spędziła większość swojej kariery, nosząc specjalne pantalony i dając się związywać Williamowi J. Crawfordowi, profesorowi inżynierii mechanicznej, który prowadził nad nią badania.

Najgłośniejszy przykład dochodzenia spirytystycznego to jednak na pewno zakład zorganizowany w 1925 roku przez amerykański oddział SPR, American Society for Psychical Research. Przy współpracy pisma naukowego Scientific American ogłosił on konkursu dla medium, które przejdzie testy komisji i przekona towarzystwo do swoich zdolności. W skład komisji wchodzili między innymi iluzjonista Harry Houdini, profesor psychologii z Harvardu William McDougall i dr Daniel Comstock, inżynier, który wsławił się wprowadzeniem koloru do przemysłu filmowego.

Harry Houdini zszokowany

To było wydarzenie na miarę dzisiejszych relacji z przebiegu Mam Talent, oparte zresztą na podobnej zasadzie. Medium, które zdołałoby przekonać komisję złożoną z profesorów i celebrytów o autentyczności swojego talentu spirytystycznego, miało dostać dziesięć tysięcy dolarów. Gazety rozpisywały się gorączkowo na temat toczącego się ponad rok sporu, kiedy do konkursu przystąpiła Margery Crandon, znana jako Mina. Ta młoda, piękna kobieta wprawiła w osłupienie członków komisji, a Houdini poddawał ją coraz to dziwniejszym testom. W pewnym momencie Mina prowadziła seans, znajdując się wewnątrz specjalnie zaprojektowanego drewnianego pudełka, które na poniższym zdjęciu prezentuje z grobową miną jego twórca, Houdini we własnej osobie.

Pudełko na medium i Houdini w potrzasku

Niestety dla zwolenników i przeciwników całej imprezy, ponad roczne dochodzenie niczego nie wykazało. Jak stwierdził ze smutkiem harwardczyk McDougall, tłumacząc wyniki śledztwa na łamach Scientific American: "Zebrano sporo dowodów na to, że ektoplazma wydostaje się z jednego szczególnego otworu w anatomii [psycholog miał na myśli pochwę]. (…) Najciekawsze jednak pozostaje pytanie – jak do tego doszło, że znalazła się wewnątrz anatomii?” Na to pytanie, nawet przy użyciu magicznego pudełka na medium, komisji nie udało się odpowiedzieć.

Wkrótce cały projekt rozpłynął się w medialnej awanturze. Iluzjonista Grant Code, również obecny podczas seansów, zastanawiał się, czy mąż Miny Crandon, który był chirurgiem, nie mógł powiększyć jej pochwy tak, by mieściły się w niej zwoje ektoplazmy. W odpowiedzi na te zarzuty pan Crandon oskarżył Code'a o gwałt na Minie w trakcie seansu. Kobieta zaś groziła Houdiniemu "porządnym laniem". Do kłótni włączył się nawet duch Walter, duchowy przewodnik Miny, który podczas któregoś przywołania nazwał Houdiniego cymbałem. Trudno się dziwić, że konkurs ten do dziś pozostał we wdzięcznej pamięci show biznesu. W 2007 roku na jego motywach nakręcono film z Cathrine Zeta-Jones i Guyem Pierce, Death Defying Acts, po polsku jakże adekwatnie Houdini: Magia miłości.

Wybucha wojna, a media odchodzą na emeryturę

Przygody Helen Duncan w śliskim ubranku i Miny Crandon zamykanej w pudełku były ostatnimi podrygami spirytyzmu. Po pierwszej wojnie światowej popularność seansów wzrosła, ponieważ ludzie chcieli dowiedzieć się, co słychać u ich bliskich, którzy zginęli w okopach. To wtedy popularność zdobyło dzieło Arthura Conan-Doyle'a The History of Spiritualism, w którym przedstawił on swoje poglądy na życie pozagrobowe i istnienie wróżek, a także odparł zarzuty, że jego nawrócenie na spirytyzm było spowodowane stratą syna Kingleya, który poległ w bitwie pod Sommą. Seanse cieszyły się popularnością jeszcze do końca lat trzydziestych, jednak druga wojna światowa zakończyła definitywnie spirytyzm w jego pierwotnej formie – z duchami, lewitującymi stołami, Słowackim komponującym wiersze na swój pogrzeb i ektoplazmą lejącą się z różnych otworów ciała.

Szczęśliwie dla ciekawych, działalność stowarzyszeń takich jak SPR pozostawiła wiele niezwykłych fotografii, których tylko ułamek został przedstawiony w tym artykule. Zainteresowanych odsyłam do literatury. Wielu badaczy prowadziło dokładne notatki na temat swoich eksperymentów i dziś możemy czytać pełne zapału filipiki autorów takich jak William J. Crawford, William Crookes, Albert Schreck-Notzing czy Julian Ochorowicz, który w latach 90. XIX wieku publikował gorące felietony w Tygodniku Ilustrowanym. Oprócz tego Mary Roach napisała świetną książkę popularnonaukową Duch. Nauka na tropie życia pozagrobowego, natomiast dobrym polskim kompendium jest tekst Przemysława Grzybowskiego Opowieści spirytystyczne.

Poza tym zawsze pozostaje internet i galeria grafik. Proszę ich jednak nie oglądać w pracy.