Joyland - Stephen King

Coraz dalej od fantastyki

Autor: Bartłomiej 'baczko' Łopatka

Joyland - Stephen King
Stephen King coraz bardziej wychodzi poza swoje fantastyczne korzenie, tworząc coraz częściej utwory obyczajowe, które można nazwać mainstreamowymi, a w których wątek nadnaturalny, choćby ważny dla fabuły, nie stanowi ich sedna ani głównej atrakcji. Tak było w Dallas '63, gdzie motyw podróży w czasie służył jedynie prezentacji interesującego go okresu historii USA. Tak samo jest również w jego najnowszej powieści pod tytułem Joyland – tutaj fantastyka znajduje się na dalszym planie, a po lekturze całości można się zastanawiać, czy książka nie wypadłaby lepiej bez niej.

________________________


Joyland to, w porównaniu do ostatnich powieści Kinga, takich jak Pod kopułą czy Dallas '63 powieść dość krótka, mająca ledwie 336 stron. Odczuwalne okazuje się to pod koniec historii – autor po mistrzowsku i w swoim stylu snuje opowieść, dokładając kolejne cegiełki i rozbudowując tło, po czym okazuje się, że czytelnik ma za sobą dwie trzecie książki, a zagadka, stanowiąca w domyśle clue całości, stoi w miejscu. W tym momencie, nagle, pojawia się zwrot akcji, natomiast intryga, dotycząca poszukiwania mordercy z pewnym duchem w tle, nabiera tempa aż do udramatyzowanego finału. Podobnie sprawa wygląda z przewijającym się wątkiem fantastycznym – jest zasygnalizowany na początku i później znika, by pojawiać się raz na kilkadziesiąt stron i przypominać czytelnikowi, że jakiś wątek nadnaturalny w tej powieści się pojawia. Trudno powiedzieć czy to wada, bo w niczym nie ujmuje to opowieści, a dostarcza autorowi wygodnego wytłumaczenia kilku wydarzeń, które w innym wypadku mogłyby wypaść "nierealistycznie". Tylko czy to wystarczające uzasadnienie dla stosowania fantastyki? Po lekturze całości przez chwilę zastanawiałem się, jak Joyland wypadłby bez tego wątku, gdyby King całość musiał skleić wyłącznie mainstreamowo – i wydaje mi się, że powieść niewiele lub nic by na tym nie straciła, a czytelnik nie miałby wrażenia, że fantastyka jest tutaj dołożona nieco na doczepkę.

Jednak te gdybania nie mają nic do rzeczy, kiedy przechodzi się do tego co Kingowi wychodzi najlepiej: tworzenia opowieści oraz obudowania jej świetnym tłem. Tym razem czytelnik zanurzy się w latach 70. widzianych z perspektywy młodych studentów, próbujących dorobić na studia w wesołym miasteczku – jednym z tych małych, nienależących do wielkich firm, jakich setki znajdowały się ówcześnie w Stanach Zjednoczonych, którego obsługi i slangu (punkt dla tłumacza!) będzie uczył się razem z bohaterami powieści. Autor buduje całość poprzez drobne szczegóły – uwagę o coraz większej popularności telewizyjnych kaznodziejów, wtrącenie o zmieniającym się nastawieniu społecznym do marihuany, czy skrótowy opis codziennego życia pracowników wesołego miasteczka. Udanie wypadają również wątki romantyczne oraz ten dotyczący umierającego dziecka. W pierwszym King, nie popadając w banał, przedstawia uczuciowość młodego człowieka oraz siłę z jaką jest on w stanie przeżywać swoje pierwsze zawody oraz uniesienia miłosne. Jest to przyjemna odmiana po szczątkowych i niewiarygodnych popłuczynach po relacjach, które można znaleźć w wielu romansach. Z kolei ten drugi wątek pokazuje, że King potrafi także wzruszać.

Joyland to w wykonaniu mistrza horroru pierwszorzędna powieść obyczajowa, jak zwykle z pieczołowicie nakreślonym tłem obyczajowym i bohaterami, którzy przykuwają uwagę – tutaj nawet te drugoplanowe postacie wzbudzają w czytelniku emocje. Jednak jest to kolejna książka tego autora, w której wątek fantastyczny, mocno zaakcentowany na początku powieści, później schodzi na dalszy plan i wydaje się wręcz przeszkadzać w budowaniu opowieści. Co nie zmienia faktu, że to świetny utwór Kinga – tylko nie dla fanów szeroko pojętej grozy.