Jesienna republika

Jak to na wojence ładnie

Autor: Maja 'Vanth' Białkowska

Jesienna republika
Historię piszą zwycięzcy i zazwyczaj ich wersja wydarzeń pełna jest peanów o heroicznych zmaganiach "naszej" armii stającej pod szczytnymi hasłami do walki z wrażym, uosabiającym zło w czystej postaci wojskiem. Brian McCllelan rozpoczął Trylogię Magów Prochowych wedle tej tezy, lecz kończąca ją Jesienna republika w brutalny sposób burzy zakorzeniony już w umyśle czytelnika obraz.

Wojna rozpoczęta zamachem stanu dokonanym przez marszałka polnego Tamasa, osiągnęła swe apogeum i po raz pierwszy od momentu najazdu Kezu na Ardo pojawił się cień szansy, iż protagoniści, którym kibicujemy od samego początku trylogii, powrócą z niej z tarczą, a nie na tarczy. Co do tej pory, pomimo ich bezprzykładnego bohaterstwa, wydawało się być wątpliwe. Ścieżki wojowniczego rewolucjonisty, jego syna Taniela, Uprzywilejowanego Borabdora, ekspraczki Nili i inspektora Adamasa, w drugim tomie biegnące oddzielnie, ponownie się splatają, a wynik tej koincydencji sprawi, że zadrżą posady opisywanego przez McClellana świata. A to dopiero początek zawiłej fabuły, bowiem do gry o władzę przystąpił kolejny uczestnik.

Autor wrzuca swoich bohaterów w samo centrum zmagań, które dla części z nich stanowi kwintesencję życia, zaś dla innych zaskakujące i przerażające novum. Dla Tamasa, weterana wielu kampanii, doskonałego stratega i taktyka, obdarzonego charyzmą przywódcy, za którym żołnierze gotowi są pójść do samego piekła, kolejna bitwa jest chlebem powszednim. Dwa Strzały, który po przejściach, jakich doświadczył w poprzednich tomach, zyskał potęgę niewyobrażalną dla większości śmiertelników - walkę traktuje jak oddychanie. Natomiast stary, policyjny wyga, do tej pory toczący swe batalie na znacznie mniejszą skalę i w odmiennych realiach, posługując się przy tym głównie dedukcją, a nie siłą (choć w Krwawej kampanii te proporcje się zaburzyły), przypadkowo wmieszany w bitewny chaos konstatuje, iż nie ma natury wojownika. Podobnie zresztą, jak Bo, z natury sybaryta i bawidamek, potrzebujący intensywnego bodźca, który skłoniłby go do podjęcia działań kompletnie nieprzystających do jego zwyczajowej, egocentrycznej postawy. Natomiast Nila, początkująca Uprzywilejowana o ogromnym magicznym potencjale, zmuszona do czynnego uczestniczenia w horrorze zabijania, przechodzi brutalną szkołę życia.

Albowiem konflikt zbrojny opisywany przez McClellana poraża swym okrucieństwem. Widoczne to już było w Obietnicy krwi, zaś kolejny tom jeszcze dobitniej ów fakt podkreślił, choć cały czas pojawiały się w nim sceny utrzymane w konwencji eposu rycerskiego, opiewającego bohaterskie czyny protagonistów. Natomiast w Jesiennej republice pisarz bezpardonowo rozprawił się z resztkami tej heroicznej iluzji, ukazując skrajny naturalizm pola bitewnego – sterty trupów, zapach krwi, spalonego mięsa i zgnilizny, hekatomba złożona na ołtarzu boskich i ludzkich ambicji. I choć opisy bitew wciąż stanowią wypadkową wszystkich starć ery napoleońskiej w gloryfikującej je wersji ”dla potomnych”, to dramatyczne szarże różnych formacji przeciwstawione zostały znacznie mniej widowiskowym, ale bardziej skutecznym metodom walki. W ostatnim zrywie Tamas wygłosi kolejne "Leonidasowe" mowy, wzywając swą armię do czynu, i porwie za sobą tłumy, lecz przeminął już czas szwoleżerów.

Nastała zaś epoka rozgrywek politycznych, równie brutalnych, jak te toczone przez armie, za to znacznie bardziej podstępnych. Choć zdrady i spiski były dla marszałka polnego nieodzownym elementem jego kampanii, to wybory nowego rządu w Adopeście, których pierwszą turę obserwowaliśmy w Krwawej kampanii, zmuszą go do wkroczenia na zupełnie nieznane terytorium, jednocześnie ukazując jego zupełnie nowe oblicze. Poznaliśmy już Tamasa w roli rewolucjonisty, maga prochowego o wyjątkowych umiejętnościach, wojownika o nadzwyczajnym szczęściu, które pozwalało mu cało wychodzić z najbardziej nieprawdopodobnych starć, ojca cierpiącego z powodu utraty więzi z synem i wreszcie – mściciela. W ostatnim tomie trylogii przedstawiony jest jako człowiek, który przeżył o jedną bitwę za dużo, zmęczony koniecznością podejmowania kolejnych decyzji, popełniający błędy, które okażą się katastrofalne dla całego Ardo. Pozostałe kluczowe dla fabuły postaci również dotknął syndrom stresu pola walki – zbyt wiele widzieli, by móc powrócić do przedwojennego status quo i, niczym Sam Gamgee, stwierdzić, że są w domu.

Dopiero w finalnym tomie Trylogii Magów Prochowych dobitnie przekonujemy się, że przedsięwzięta przez marszałka-królobójcę rewolucja nie była celem sama w sobie, lecz jedynie drogą ku dalszym przemianom, których skutków nie dane nam będzie poznać. Pisarz, skupiając kulminacyjne wydarzenia swej historii w ostatnim dniu jesieni, posłużył się symboliką, jaką ludzie już u zarania dziejów zaadoptowali na potrzeby swych wierzeń, zaczerpniętą z rytmu przyrody – to moment przełomu, czas zmian, okres niepewności, pora składania przebłagalnych ofiar. To właśnie czują bohaterowie Jesiennej republiki, odarci ze zdobyczy swej cywilizacji, w momencie, gdy przyjdzie im obcować z siłami pierwotnymi. Zarówno ludzie, jak i bogowie – autor, obnażając mechanizmy stojące u podstaw teogonii wykreowanego przez siebie Neverlandu, ukazuje jak bardzo są do siebie podobni, dzielą wspólne ambicje i słabości, a różni ich jedynie moc, jaką władają.

Wydawało się, że temat magii został dokładnie omówiony w poprzednich tomach. Poznaliśmy trzy obdarzone ponadnaturalnymi zdolnościami grupy społeczne: elitarną kamarylę Uprzywilejowanych, stosujących moc żywiołów, Naznaczonych uzależnionych od siły, jaką daje im proch i Zdolnych, wykorzystujących jedną, konkretną magiczną umiejętność w życiu codziennym, zostaliśmy również wprowadzeni w skomplikowane zasady rządzące Nieświatem. W zamknięciu trylogii McCllelan rozpatruje sztukę magiczną pod zupełnie innym kątem – przedstawiając prowadzone przez Borabdora szkolenie Nili sięga do metodologicznych i historycznych podstaw czarostwa, a, jako że dziewczyna musi błyskawicznie zapoznać się z setkami informacji – jesteśmy zasypywani lawiną faktów. Szkoda, że przy tej okazji magia bojowa Uprzywilejowanych traci swą unikalność, popadając w sztampę rodem z fantasy pełnej czarowników rzucających fireballe.

Czytając finał historii o konsekwencjach decyzji Tamasa odniosłam wrażenie, iż jej autor, dążąc do zamknięcia licznych wątków, często stosował literacki odpowiednik brzytwy Ockhama, ucinając te z nich, które aż prosiły się o rozbudowę, jak chociażby sojusz z królem Delivu Sulemem. Uzupełnia mapę swego świata kolejnymi królestwami, lecz o części z nich pojawiają się tylko jednozdaniowe wzmianki, zaś na temat Brudanii nie otrzymujemy prawie żadnych informacji, co, biorąc pod uwagę jej jakże istotną dla fabuły rolę, zaskakuje. I choć po części mogę zrozumieć koncept McClellana pragnącego pozostawić tę kwestię do końca niedopowiedzianą i w ten sposób pozostawić czytelnika w stanie pewnego niedosytu informacji, to jednoczesne ujawnienie przez pisarza wszystkich motywów jakimi kieruje się Brude – boski opiekun królestwa o dwóch obliczach, skłania do refleksji, czy był to rzeczywiście zabieg zamierzony.

Jednym z motywów przewodnich całej trylogii są relacje pomiędzy postaciami – miłosne, przyjacielskie oraz dotyczące więzi łączącej rodziców z dziećmi. Jej autor w Jesiennej republice postanawia przeciąć te emocjonalne węzły Gordiasza, w większości przypadków czyniąc to znakomicie, lecz zdarza mu się popadać w ckliwe schematy, zwłaszcza, gdy przychodzi do opisywania afektów –  kiedy dawni kochankowie wybaczają sobie zdrady i składają obietnice przyjaźni brakuje jeno tęczy za ich plecami. Na tym tle surowe więzi pomiędzy Tamasem i Tanielem, a także Adamasem i jego synem Josephem stają się jeszcze bardziej wyraziste, a sposób, w jaki McClellan wykorzystał w nich biblijne wątki (jak chociażby powrót syna marnotrawnego) oraz motywy zaczerpnięte z Frankensteina zaskakuje, by nie rzec wręcz – wstrząsa. Jednocześnie pisarz rozważa  kwestię istnienia płynnej granicy pomiędzy postępowaniem pro publico bono, a czynami nacechowanymi prywatą i ukazuje, jak można, w zależności od sytuacji, dowolnie ją przesuwać

Jesienną republikę można krótko podsumować – to nie jest świat dla starych ludzi. Ani dla herosów. O ile w dwóch pierwszych odsłonach cyklu wątki dramatyczne równoważone były przez fragmenty tekstu utrzymanego w podszytym ironią tonie (co dodatkowo uwypuklał zastosowany przez McClellana mariaż rozmaitych stylów literackich), wydźwięk ostatniego tomu  jest zdecydowanie pesymistyczny. Limit cudów się wyczerpał, a ci, którzy przetrwali, muszą nauczyć się żyć na własny rachunek. I to dopiero jest dark fantasy!