Ja, diablica - Katarzyna Berenika Miszczuk

U pana Szatana za piecem

Autor: Łukasz 'Salantor' Pilarski

Ja, diablica - Katarzyna Berenika Miszczuk
W pewnym starym dowcipie diabeł oprowadza ateistę po luksusowo urządzonym, pozbawionym tortur i cierpienia piekle. Wreszcie trafiają do garów z oliwą i topionymi w nich grzesznikami. Na pytanie człowieka o taką zmianę, diabeł odpowiada: "A, to katolicy. Ale sami sobie taką wersję wymyślili". Gdy więc Wiktoria Biankowska po śmierci i dyskusji między wysłannikami Piekła i Nieba trafia wprost do Niższej Arkadii, nie może nadziwić się tamtejszej biurokracji, swobodzie, braku łamania kołem i kąpieli w gorącej smole, a nade wszystko złożonej jej ofercie pracy. Rekomendowana przez Azazela, ma dostać posadę diablicy, której głównym zajęciem będzie targowanie się o dusze zmarłych. Dodatkowo otrzymuje moc kreacji (myśl wystarczy do stworzenia niemal wszystkiego), własną kwaterę oraz możliwość wracania na Ziemię (dzięki służbowemu kluczowi do dalekich podróży). Z tej ostatniej nie omieszka skorzystać, bowiem raz: nie pamięta dokładnie chwili i powodów swej śmierci, a dwa: zostawiła tam, nie tylko swoje dotychczasowe życie, ale również mężczyznę, w którym jest zakochana.

Nowa powieść Katarzyny Miszczuk jest bez wątpienia komedią. Potraktowane z przymrużeniem oka jest tu wszystko. Na pierwszym miejscu piekło, które ma niewiele wspólnego z twórczością Dantego czy dziewięcioma krainami Baatoru. To praktycznie Ziemia, odrobinę cieplejsza, pozbawiona ograniczeń, wyluzowana, gdzie mieszają się ze sobą elementy charakterystyczne dla różnych epok a zmarli z wszystkich wieków świata imprezują i myślą tylko o korzystaniu z uroków "nieżycia". Tradycja (pokoje urzędowe o numerach 6, 66, 666, zwyczaj sześciokrotnego pukania do drzwi) miesza się z nowoczesnością (Szatan trzymający ważne pliki na komputerze).

Komedia piekielna byłaby całkiem dobra, gdyby autorka konsekwentnie trzymała się jednego typu humoru. Tak jednak nie jest. Przez to zdarzają się sceny zabawne w sposób stonowany (pierwsze strony i wędrówka Wiktorii po piekielnych urzędach), wycięte żywcem z Monty Pythona (tylko tam dwójka zakochanych w jednej kobiecie może stanąć nad jej sponiewieranym ciałem i sprzeczać się między sobą, zamiast pomóc rannej) oraz głupkowate do przesady. Dodać do tego należy dość dobrze napisane dialogi, pełne złośliwości i aluzji, wprawiające czytelnika w dobry nastrój, towarzyszące wydarzeniom, które nie są zabawne albo swój humorystyczny wydźwięk tracą bardzo szybko. Na szczęście jednak jest ich niewiele i tak samo jak kiepsko dobrane żarty, nie psują przyjemności płynącej z lektury.

Podobnie jak humor, tak i fabuła, chociaż generalnie spójna, w paru miejscach jest nieprzemyślana. Przykładowo Lucyfer (ukazany jako istota z problemami decyzyjnymi, chwiejna, niepewna, nie pasująca do stereotypowego władcy Piekieł i opiekuna wszelkiego zła, a zatem dobrze wpisująca się w powieść), mając w garści trójkę osób, które to poważnie zaszkodziły jemu i całemu piekłu, przez brak zdecydowanych działań pozwala im uciec.. Innym razem okazuje się, że niezwykle łatwo jest podrobić piekielne dokumenty oraz włamać się do domu szatańskiego władcy i poznać jego sekrety. Nic nie jest w Piekle trudne dla Wiktorii, dorosłej już kobiety, , która przeżywa rozterki sercowe jak mała dziewczynka. Zresztą sceny miłosne i dyskusje o uczuciach po jakimś czasie – co słusznie podsumowała jedna z postaci – zalatują telenowelą, w której główna bohaterka kocha bez wzajemności człowieka. Jej natomiast pragnie – bardziej fizycznie jak duchowo – diabeł, obaj zaś są na tyle przystojni, że wpadają jej w oko. Ogółem bohaterowie są niewyraziści, brak im głębszego rysu, , drobiazgów sprawiających, by można ich uznać za istoty z krwi i kości, potrafiące umotywować swoje postępowanie.

Powieść ta jest nierówna. O ile językowo nie można się do niczego przyczepić a garstka przypisów wyjaśnia rozsiane w tekście smaczki, takie jak znaczenie imienia Lucyfera to zdarza się, że bohaterka westchnie głośno, przedłużając słowo o kilkanaście liter, bądź też krzyknie z trzema wykrzyknikami. Bywa też, że między jednym a drugim fragmentem opisu znajdzie się praktycznie niepotrzebny akapit, w którym pada kilkanaście słów, wskazujących na to, jak bohaterka została właśnie dotknięta, co dodatkowo utwierdza w przekonaniu, że czytelnik ma do czynienia z rozentuzjazmowaną dziewczynką, która do niczego nie jest w stanie podejść z chłodną głową. Można na to przymknąć oko raz i drugi, ale po dłuższym czasie nadmiar emocji robi się męczący.

Generalnie nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Początkowo lektura wręcz zachęca, by zagłębiać się w nią coraz dalej i dalej. Pierwsze zgrzyty nie wywołują uczucia zniechęcenia a gdy fabuła odrobinę przestaje się kleić, do końca pozostaje mniej niż połowa stron. W trakcie ich lektury może pojawić się wątpliwość, czy aby na pewno autorka wie, co robi, albo wrażenie że wątek czy postać zostały wstawione na siłę, niemniej mija dość szybko. Ogółem Ja, diablica jest przyjemną, lekturą, którą będzie się dobrze wspominać.