Imperium Czerni i Złota - Adrian Tchaikovsky

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Imperium Czerni i Złota - Adrian Tchaikovsky
Imperium Czerni i Złota to pisarski debiut Adriana Tchaikovskiego i pierwszy tom cyklu zatytułowanego Cienie Pojętnych. Być może nie jest to książka najwyższych lotów, ale zasługuje na uwagę z jednego powodu – udowadnia, że da się napisać naprawdę dobre, oryginalne fantasy bez odwoływania się do sztampowych światów czy też magii będącej rozwiązaniem każdego problemu. Poza tym – jak w końcu inaczej niż oryginalnym nazwać uniwersum zamieszkane przez rasy ludzi o cechach owadów?

Prolog rzuca nas w głęboką wodę – w sam środek bitwy o miasto Mynę atakowane przez armię osowców, żołnierzy tytułowego Imperium Czerni i Złota. Stenwold Maker, żukowiec-wynalazca , dosłownie w ostatniej chwili ewakuuje się wraz z grupą towarzyszy, gdy staje się jasne, że walka jest przegrana. Mając w pamięci rzeź urządzoną przez osowców, spędza siedemnaście lat, próbując nakłonić swych rodaków do podjęcia jakichkolwiek działań przeciw Imperium, które z całą pewnością kiedyś zwróci swoje zachłanne spojrzenie i na miasta-państwa Nizin. Niestety, jest najwyraźniej jedynym dostrzegającym zagrożenie, gdyż jego rodacy są w swej naiwności przekonani, że podpisane traktaty handlowe wystarczą jako zabezpieczenie przed ekspansjonistycznymi dążeniami Imperium. Wciąż jednak pozostaje nadzieja – przez lata Stenwoldowi udało się stworzyć pokaźną siatkę szpiegowską obejmującą wiele miast, dzięki czemu ma szansę pokrzyżować szyki przeciwnikom. Wciąga też w świat intryg czwórkę swych uczniów z Kolegium, aby razem próbować uświadomić skalę zagrożenia innym. Ma jednak godnego siebie rywala – majora Thalryka, który nie dopuści, by cokolwiek opóźniło zwycięski marsz osowców ku dominacji.

Zdecydowanie najlepszy element powieści to pomysł kreacji świata przedstawionego: zamiast kolejnych odpowiedników elfów i orków, autor prezentuje planetę zamieszkaną przez ludzi-owadów. Niegdyś światem rządziły ćmy przy pomocy modliszowców, jednak kilkaset lat przed akcją książki wybuchła Rewolucja, która obaliła rządzących, dała niepodległość rasom niewolniczym i odesłała w niepamięć magię, przez co obecnie uważa się tę ostatnią za bajkowy wymysł. Jej miejsce zajęły technologia i przemysł, dzięki czemu na niebie pojawiły się machiny latające, a między miastami zaczęto budować tory kolejowe. Jak zatem widać, mamy do czynienia z nie tak często spotykanym światem steampunkowym. Każda z ras zamieszkujących Niziny ma jakąś cechę charakterystyczną: żukopodobni są rozsądni i pomysłowi; modzliszowcy mają reputację wyśmienitych szermierzy; pająki słyną ze snucia intryg; mrówkowcy potrafią się z sobą komunikować telepatycznie i pracować jak jeden umysł; ćmy zaś z racji wiary w magię są uważane za szarlatanów-mistyków. Co więcej, wszystko to przekłada się również na filozofię, poglądy czy motywacje danej rasy.

Żukopodobni Stenwold i jego siostrzenica Cheerwell, pajęczyca Tynisa, ważka-szlachcic Salma i mieszaniec Totho są najważniejszymi postaciami książki, ale nie wszyscy odgrywają rolę narratorską. Mamy też okazję poznać się bliżej z majorem Thalrykiem, głównym antagonistą powieści, dzięki poświęconym mu rozdziałom. Wszyscy ci bohaterowie postrzegają świat nieco inaczej, mają różne systemy wartości i ogólnie zachowują się realistycznie. Niestety nie oznacza to, że dzięki temu bardziej ciekawią nas ich losy – tak naprawdę zainteresował mnie tylko ćma Acheos i wspomniany już Thalryk, który to wydaje się bardziej intrygujący niż wszyscy pozostali razem wzięci, głównie dzięki rozgrywającemu się w jego duszy konfliktowi między idealistycznym patriotyzmem a wymogami brutalnej rzeczywistości.

Fabuła początkowo zapowiadała się bardzo ciekawie, jednak im dalej, tym bardziej nudziła. Być może dlatego, że zabrakło zaskakujących zwrotów akcji, chwil napięcia i niepokoju o losy bohaterów. Choćby byli oni otoczeni przez wrogów, zdradzeni, na krawędzi klęski, to i tak pojawi się szermierz-modliszka, który wyeliminuje każdy problem ostrzem, albo coś innego uratuje im skórę. Niezbyt udało się także zakończenie – zdecydowanie zabrakło mi w nim rozmachu, epickości – dostaliśmy zwykłą walkę, która nie miała zbyt dużego wpływu na cokolwiek. Na szczęście, mimo momentami niezbyt wartkiej akcji, za każdym razem, gdy książka zaczynała mnie nudzić, pojawiał się major Thalryk, którego losy znów przyciągały do lektury.

Podsumowując, mimo pewnych wad Imperium Czerni i Złota jest warte zainteresowania, przede wszystkim z powodu bardzo pomysłowo skonstruowanego świata i paru interesujących bohaterów. Poza tym – każde fantasy z nietuzinkowymi pomysłami jest na wagę złota, zwłaszcza, jeśli łączy się w nim magię z techniką. Adriana Tchaikovsky'ego mogę postawić w jednym rzędzie z innymi debiutantami ostatnich lat (m.in. Sandersonem czy Weeksem) – napisał ciekawą książkę, a jeśli trochę popracuje nad konstrukcją fabuły, może zostać twórcą jednego z ciekawszych cyklów fantasy.