Igrzyska śmierci - Suzanne Collins

Krwawych igrzysk!

Autor: Piotr 'Clod' Hęćka

Igrzyska śmierci - Suzanne Collins
Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby ktoś wpadł na pomysł, aby połączyć popularne reality show typu Big Brother i Wyprawa Robinson, w rolach głównych obsadził dwa tuziny młodzieży w wieku od 12 do 18 lat, dał im najróżniejszą broń i obwieścił, iż przeżyć może tylko jedna osoba? Jeśli doszliście do wniosku, że to całkiem niezły pomysł, muszę was zmartwić, gdyż wpadła już nań Suzanne Collins. Co z tego wynikło, dowiecie się z poniższej recenzji.

_______________________


Gdy podczas dożynek odczytane zostaje imię Primrose Everdeen, jej starsza siostra Katniss nie może w to uwierzyć. To pierwsze losowanie, w którym Prim w ogóle była brana pod uwagę, a Katniss robiła dotąd wszystko, by uchować najbliższą jej sercu osóbkę od pewnej śmierci. Los jednak bywa okrutny. Bohaterka nie ma wyboru – zgłasza się w miejsce młodszej siostrzyczki jako trybut dwunastego dystryktu, wiedząc, że w walce na śmierć i życie będzie musiała zmierzyć się z dwudziestoma trzema innymi "wybrańcami". Pokonać będzie musiała także Peeta Mellarka, młodzieńca, który dawno temu ofiarował jej chleb, tym samym ratując ją przed głodową śmiercią. We dwójkę wyruszają do Kapitolu, gdzie na specjalnie przygotowanej arenie wezmą udział w corocznych Głodowych Igrzyskach.

Fabułę Igrzysk śmierci można streścić zaledwie w czterech słowach: nie daj się zabić. Na szczęście bohaterka – stanowiąca w dużej mierze o jakości książki – to nie pierwsza lepsza płaczliwa księżniczka, a zaprawiona w trudach życia, silna dziewczyna. Katniss od najmłodszych lat musiała troszczyć się o to, by po tragicznej śmierci ojca jej rodzina miała co włożyć do garnka, więc doskonale wie, jak o siebie zadbać. Biegłość w strzelaniu z łuku, znajomość ziół oraz leśnych skarbów, a także samej kniei – te umiejętności przekonały jej mentora, że Kotna ma choćby iluzoryczne szanse na zwycięstwo w Głodowych Igrzyskach. Przez powieść przewija się cała masa postaci drugoplanowych, ale praktycznie żadna z nich, prócz Peeta Mellarka, nie zapada na dłużej w pamięć – to zaledwie statyści, którzy muszą odegrać wyznaczone im role. Nie ma to jednak większego znaczenia, gdyż specyficzne relacje łączące główną bohaterkę i syna piekarza dostarczają wystarczającej dozy rozrywki. Katniss to nie wyidealizowana, zimnokrwista maszyna do zabijania, a trzeźwo myśląca, stale analizująca sytuację introwertyczka, która ma też kilka wad: czasami przesadny cynizm, problemy z zaufaniem, poniekąd czarnowidztwo, ale to one czynią ją bardziej ludzką. Właśnie te jej cechy oraz fakt, że nie wodzi nieustannie wzrokiem za chłopakami, przyczyniają się do tego, że obserwowanie nieśpiesznie rozwijającego się wątku romantycznego nie drażni, a popycha do kibicowania walczącej o życie parze śmiałków.

Powieść rusza z kopyta i nie zwalnia nawet na sekundę do samego końca. Collins bez zbędnych dłużyzn przedstawia bohaterkę, jej rodzinę oraz przyjaciół, tym samym zarzucając na czytelników sieć sympatii, która przykuwa do lektury i nie pozwala się od niej oderwać. Mimo że narracja pierwszoosobowa ogranicza pole widzenia wyłącznie do postaci Katniss, Collins udało się stworzyć bohaterkę na tyle ciekawą, iż w ogóle nie odczuwa się potrzeby zmiany perspektywy. Ponadto właśnie ten wybór pozwolił autorce na prowadzenie subtelnej, acz działającej na wyobraźnię gry z czytelnikiem, który niczym wygłodniały wilk wyczekuje dwuznaczności kryjących się w rozmowach bądź gestach, by móc na ich podstawie snuć teorie spiskowe. Kolejnym plusem jest umiejętność doskonałego dawkowania napięcia, jaką posiada Collins – nie ma fragmentów, które by się zbytnio dłużyły, na próżno szukać tu także na siłę wciśniętych scen akcji. Wszystko, co się dzieje, ma swoje uzasadnienie w motywacji bohaterów, bądź w ich chęci przetrwania. Niech o kunszcie pisarskim Collins świadczy fakt, iż występujące co i rusz sekcje poświęcone rozmyślaniom Katniss czyta się z niemalejącą przyjemnością, miast ze znudzeniem je omijać. Wszystko to dzięki przystępnemu, transparentnemu stylowi, który przyczynia się do potoczystości lektury. Czasami zastanawiać może wyszukane słownictwo używane przez bohaterkę – skoro dwunasty dystrykt to synonim biedy i zacofania, to czy w szkole uczono by, co to jest np. pozycja embrionalna?

Na plus należy zaliczyć tak zwany setting, w którym Collins umieściła swą opowieść. Choć autorka konsekwentnie skąpi nam informacji o świecie, wiadomo, iż akcja powieści rozgrywa się na kontynencie niegdyś będącym Ameryką Północną. Wskutek wydarzeń, które Kapitol skutecznie okrył woalem tajemnicy, znany nam świat przestał istnieć – można tylko przypuszczać, iż wybuchła kolejna wielka wojna. Ludzkość zdołała podnieść się z kolan, acz nowe warunki wymogły stworzenie nowego tworu państwowego. I tak powstało Panem, składające się z trzynastu dystryktów otaczających stolicę, czyli Kapitol. Role są tu jasno nakreślone: każdy z dystryktów w czymś się specjalizuje – dwunasty w wydobyciu węgla, inne w uprawie zbóż bądź roślinności, rybołówstwie itd. – a mieszkańcy wszystkich harują katorżniczo na splendor Kapitolu. Owy kontrast z miejsca rzuca się w oczy: podczas gdy Katniss w domu nie ma ani bieżącej wody, ani prądu, a cały dystrykt zamieszkują przymierający głodem nędzarze, stolica przypomina oderwany od rzeczywistości, futurystyczny sen, gdzie nowinki techniczne nie robią na nikim wielkiego wrażenia, a pyszne dania znajdują się w zasięgu ręki. Jeśli dodać do tego fakt, iż Kapitolańczycy co roku z niecierpliwością wyczekują Głodowych Igrzysk – najpopularniejszego telewizyjnego show, w którym ku uciesze widzów dwudziestu trzech młodych ludzi morduje się nawzajem – łatwo zrozumieć, dlaczego mieszkańcy dystryktów darzą ich nienawiścią oraz szczerą pogardą.

Autorka Igrzysk śmierci pochyla się nad problemami, które z łatwością można odnieść do naszej rzeczywistości. W przepaści dzielącej poziomy życia uprzywilejowanych mieszkańców Kapitolu i ludzi zamieszkujących pozostałe dystrykty łatwo doszukać się społecznej krytyki, odzwierciedlającej chociażby różnice między bogatymi państwami zachodu a krajami trzeciego świata. Kapitolańczycy to narcystyczni egocentrycy, niewidzący niczego poza czubkami własnych, najczęściej poprawionych plastycznie, nosów. Umierający z głodu w jakimś odległym miejscu biedacy nic dla nich nie znaczą; o pozostałych dystryktach przypominają sobie dopiero, gdy zbliża się czas Głodowych Igrzysk. Tak drastyczne różnice i widoczna na pierwszy rzut oka niesprawiedliwość muszą doprowadzić w końcu do rewolucji, w której biedni zwrócą się przeciwko bogatym. Problem w tym, że Kapitol tłumi wszelkie przejawy buntu już w zarodku. Postępująca również w naszym świecie inwigilacja to chleb powszedni dla Katniss i jej podobnych – bohaterowie są na każdym kroku obserwowani, muszą zważać na słowa, gdyż choćby najmniejszy przejaw krytyki wymierzonej w oligarchiczno-totalitarny Kapitol grozi odcięciem języka i niewolnictwem (istnieje nawet wyodrębniona od reszty społeczeństwa kasta niemów-lokajów, zwanych akwosami), bądź śmiercią. Wolność słowa i prawa człowieka to tylko mrzonki w świecie, w którym grupa bogatych, niemających bladego pojęcia o prawdziwym życiu, dziwacznie ubranych błaznów bawi się w bogów.

Choć Igrzyska śmierci to literatura w pierwszej kolejności skierowana do młodzieży, to nic nie stoi na przeszkodzie, by i starsi czytelnicy spędzili z nią kilka miłych wieczorów. Można tu znaleźć porywającą przygodę, która potrafi wzbudzić w czytelniku skrajne emocje, sympatycznych, ale i wiarygodnych bohaterów zmagających się z rzeczywistymi problemami, a także tajemnicę, wciąż czekającą na rozwikłanie. Jedynym zarzutem, który przychodzi mi na myśl, może być fakt, że Igrzyska śmierci niewiele różnią się od innych młodzieżowych powieści osadzonych w dystopicznych światach. Mimo to książka Collins może być dla dzisiejszej młodzieży tym, czym Harry Potter był dla młodzieży ponad dziesięć lat temu.