Hel³

Z Grzędowiczem na Księżyc

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Hel³
Nazywanie powieści „najbardziej oczekiwaną od lat” we wszelkich tekstach reklamowych to chwyt tak wyświechtany, że u niektórych zamiast ekscytacji wywołuje tylko uśmiech politowania. W przypadku Helu 3 coś jednak na rzeczy jest, bo Pan Lodowego Ogrodu ładnych kilka lat temu (od premiery pierwszego tomu minęło ich już dwanaście!) był prawdziwym literackim objawieniem. Jarosław Grzędowicz zgarnął wszystkie najważniejsze nagrody przyznawane literaturze fantastycznej (w tym trzy Zajdle – cieszące się wtedy dużo większym prestiżem niż dziś – w ciągu dwóch lat) i zbudował bazę fanów, którzy siedzieli jak na szpilkach, oczekując na kolejne tomy. Tymczasem od wydania ostatniego, czwartego, minęło pięć lat – pięć lat milczenia. Hel 3 tę ciszę przerywa.

Dziennikarz Norbert czeka na wydarzenie. Chociaż nie – właściwie rzecz biorąc, czeka na Wydarzenie. Na coś, co pozwoli mu stworzyć materiał, który nabije wystarczającą liczbę wejść, żeby znowu miał pieniądze, żeby znowu miał prąd, żeby znowu był kimś. Norbert to iwenciarz, czyhający na okazję bulwarowy reporter, i żyje tylko z tego. Nie wie jeszcze, że niedługo będzie nagrywał jedne z najważniejszych zdarzeń w dziejach ludzkości, a kliknięcia staną się jego najmniejszym problemem.

Skoro zacząłem od Pana Lodowego Ogrodu, to wypada temat kontynuować; wolałbym skupić się jednak na Helu 3, dlatego stwierdzę bardzo prosto: nowa powieść Grzędowicza nie ma nic wspólnego z jego opus magnum. Sam pisarz stwierdził w 2014 roku, że będzie to fantastyka militarna bliskiego zasięgu i choć od tego czasu minęły już trzy lata, to zasadnicza koncepcja raczej się nie zmieniła. Ci, którzy kojarzą autora tylko z jego najsłynniejszym dziełem, mogą być nieco zaskoczeni, ale miłośnicy jego opowiadań z pewnością pamiętają wcześniejsze wycieczki w kierunku dystopii politycznej. W Helu 3 nabiera ona zabarwienia korporacyjno-ekologicznego – główne węzły intrygi gnieżdżą się tam, gdzie władze państwa mieszają się z wielkim biznesem, a podstawowym zagadnieniem jest globalne bezpieczeństwo energetyczne i problemy z wytwarzaniem elektryczności. Trzeba przyznać, że tematyka jest i nośna, i ciekawa, potraktowana została jednak zbyt pobieżnie, aby robić odpowiednie wrażenie – nie chodzi tu o brak szczegółów technicznych (w Blackoucie było ich zdecydowanie więcej, co wcale nie pomogło), a raczej o niechęć do podjęcia nieco głębszej refleksji. W prozie Grzędowicza zawsze można było wyczuć lekko impresjonistyczny charakter, który świetnie sprawdził się w Panu Lodowego Ogrodu (gdzie czytelnik najpierw bombardowany był kolejnymi surrealistycznymi obrazami, potem dostawał ewentualne tłumaczenia), a z Księgi jesiennych demonów uczynił rzecz świetną; w Helu 3 natomiast pokazanie głodującego bohatera i kilku zniszczonych krajobrazów już nie wystarczy. Czytelnik po prostu chce wiedzieć o tym świecie więcej, chce poznać rządzące nim mechanizmy (lub też proces ich powstawania), chce nie tylko go zobaczyć, ale i zrozumieć. W literaturze bliskiego zasięgu ważniejsze niż wrażenia jest to, co je wywołuje – i tutaj Grzędowicz zawodzi. Jego dystopia nie jest na tyle głęboka, żeby zmusić intelekt odbiorcy do pracy na wyższych obrotach.

Pisarz podjął mimo to pewne kroki, które sztafaż mocno eksponują: zawód głównego bohatera sprawia, że zawsze stara się być tam, gdzie coś się dzieje. Dlatego też początek Helu 3 możne niektórych zdezorientować: piekielne gorące i zniechęcające do wszelkiej aktywności dubajskie popołudnie nagle zamienia się w pełen świszczących kul i wyjących silników chaos, a Norbert cały czas znajduje się w jego centrum. Potem następuje chwilowe uspokojenie tempa akcji, chwila na pokazanie codzienności protagonisty, po czym, mniej więcej w połowie powieści, dochodzi do wielkiej kulminacji. Choć pomysł na te fragmenty zrodził się z inspiracji prozaiczną i śmierdzącą na kilometr tabloidami aferą podsłuchową, to właśnie tutaj Grzędowicz dał prawdziwy pokaz mistrzowskiego władania piórem, które recenzenci tak często wychwalali po wydaniu PLO. Sceny w restauracji są niesamowicie sugestywne, a ich turpizm jednocześnie brzydzi i fascynuje – ze względu na podobny charakter i estetykę mogłyby się spokojnie znaleźć w Krainie wódki nagrodzonego literackim Noblem Mo Yana. Problem w tym, co dzieje się po nich. Struktura opowieści nagle się załamuje, a kolejne przygody Norberta powiązane są z wcześniejszym bardzo wątle. Wygląda to tak, jakby Grzędowicz nie miał pomysłu, jak przejść do zasadniczej historii (sam blurb wskazuje, że jest to temat księżycowych złóż tytułowego helu) i musiał napisać liczące około trzystu stron wprowadzenie. Symbolem tych nadmiernie widocznych szwów niech będzie grupa komandosów, która pojawia się znikąd, aby uratować głównego bohatera i z bardzo wątpliwych względów zabiera go ze sobą – deus ex machina w najsłabszym wydaniu.

Opowieść o przygodach Norberta związanych z podróżą na Księżyc jest bardzo solidna: jego trening to klisza wzięta żywcem ze wszystkich historii o żółtodziobach zebranych do kupy, ale już podróż i pobyt na satelicie wypadają zdecydowanie lepiej. W tej części uwidacznia się jednak poważny problem całego Helu 3: brak bohaterów. Nie ilościowy oczywiście, a jakościowy – sam Norbert jest miałki, a w całej powieści ponad bezpłciowe tło wybija się tylko Mechanik ze swoim króciutkim wątkiem. Ale kiedy pod koniec lektury czytelnik już szykuje się do wytoczenia ciężkich dział krytyki, Grzędowicz znowu wykorzystuje swój największy narracyjny talent: uderza sekwencją doskonałych scen. Ponownie jest to zamknięcie, tym razem całej powieści. Pisarz wykorzystuje jeden z najbardziej klasycznych motywów fantastyki naukowej (strzeżcie się, reptilianie), ale połączenie go z chwytami typowymi dla kosmicznych dreszczowców wypada świetnie. Spoglądając więc na powieść globalnie mamy kilka naprawdę dobrych fragmentów poprzetykanych solidną, choć nieco nużącą prozą.

Hel 3 z całą pewnością okaże się w fandomie zjawiskiem potężnym, choć raczej nie ze względu na walory literackie. To całkiem niezła powieść obarczona jednak poważnymi wadami: brakuje w niej przekonujących bohaterów, świat z całą pewnością nie powala na kolana, a rwana struktura nie pozwala na pełne zanurzenie w przedstawionej historii. Szkoda, bo zapewne wielu oczekiwało powrotu Jarosława Grzędowicza z niecierpliwością.