Gwiazda zaranna

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Gwiazda zaranna

– Widziałam niebo, widziałam piekło. Już wiem, że naszą przyszłością jest wojna – woła Sefi. – Wojna, dopóki Złoci nie rozpłyną się w mrokach nocy.

Przyciąga Cassiusa jeszcze bliżej i unosi nóż, aby wyciąć mu język. Zanim jednak jej się to udaje, rozlega się strzał z pulsRękawicy. Sefi prostuje się odruchowo, a Ares, pan tej rebelii, wkracza na kładkę w swoim spiczastych hełmie bojowym. Obsydiani rozstępują się przed nim, gdy się prostuje i strzepuje pył z epoletów. Podchodzi bliżej, chowa hełm w kryzie zbroi.

– Co on robi? – pyta mnie Victra. Kręcę głową.

– Durne gnojki – syczy Sevro. – Łapy precz od mojej własności.

Rusza po kładce do Sefi. Kilka Walkirii zastawia mu przejście.

– Och, z drogi. – Ani drgną. Sevro stoi z jedną nos w pierś. – Z drogi, zasrana albinosko.

Obsydianka cofa się dopiero wtedy, gdy Sefi wydaje jej rozkaz. Sevro mija związanych Złotych. Każdego żartobliwie klepie po głowie. Wreszcie wskazuje na Cassiusa.

– Ten jest mój, panienko. Zabieraj łapy.

Sefi jednak się nie rusza.

– Ściął mojego ojca i wsadził jego głowę do pudełka. I jeżeli nie chcesz, żebym zrobił ci to samo, zechciej łaskawie nie dotykać mojej własności.

Sefi cofa się, ale nie chowa noża.

– To twój dług krwi. Jego życie należy do ciebie.

– Oczywiście. – Sevro odpycha ją na bok, a potem pochyla się do Cassiusa. – Wstawaj, ty mały Pixie. – Kopie go i szarpie kabel na szyi więźnia, aby zmusić go do wstania. – Okaż trochę godności. Wstawaj.

Cassius dźwiga się niezdarnie. Ręce ma związane z tyłu, twarz opuchniętą i posiniaczoną. Sling odcina się czerwienią od jasnej skóry.

– Zabiłeś mojego ojca? – Sevro uderza go w pierś. – Zabiłeś mi ojca?

Cassius spogląda na niego z góry. Nie ma w tym ani krzty rozbawienia, tylko duma – duma bez próżności, jakiej nie widziałem u niego od lat. Wojna i życie wyssały z niego resztki wigoru. Cassius ma twarz człowieka, który chce tylko umrzeć, zachowując chociaż odrobinę godności.

– Tak – oznajmia głośno. – Zabiłem go.

– Cieszę się, że to wyjaśniliśmy. Oto morderca! – Sevro krzyczy do tłumu. – A co robimy z mordercami?

Tłum rykiem domaga się śmierci Cassiusa. A Sevro, po teatralnym wychylaniu się z ręką przy uchu, daje ludziom to, czego żądają. Spycha Cassiusa z pomostu. Ten spada, aż kabel na jego szyi napręża się, a wtedy Złoty z szarpnięciem zawisa nad głowami tłumu. Dusi się. Macha nogami. Twarz mu czerwienieje. Tłum ryczy, skanduje imię Aresa.

Tłum nie ma duszy, karmi się strachem, impetem i uprzedzeniami. Ci ludzie nie znają Cassiusa, jego ducha i szlachetności. Nie wiedzą, że ten mężczyzna oddałby życie za najbliższych, ale jego przekleństwem było przeżyć, podczas gdy cała rodzina zginęła. Tłum widzi tylko potwora. Wysokiego na siedem stóp boga, teraz prawie nagiego, upokorzonego i zwisającego z pętli.

A ja widzę człowieka, który starał się najlepiej jak umiał w obojętnym świecie. I ten widok łamie mi serce.

Jednak nie ruszam się, ponieważ wiem, że to coś więcej niż śmierć jednego przyjaciela. To także ponowne narodziny drugiego. Moi towarzysze nie rozumieją. Twarz Kavaxa wykrzywia zgroza. Victry również. Chociaż ani trochę nie współczuła Cassiusowi, podejrzewam, że płacze nad dzikością, którą widzi w Sevrze. Każdemu człowiekowi byłoby trudno to znieść. Holiday wyciąga broń i zerka na najbliższych Czerwonych, którzy wskazują na Kavaxa. Ale tamci nie chcą stracić przedstawienia.

Patrzę z podziwem, jak Sevro staje na poręczy kładki i rozkłada ramiona, jakby chciał objąć całą swoją armię. Poniżej Cassius kołysze się w agonii nad głowami tłumu, a ludzie najbliżej zabawiają się w zakłady, kto wyskoczy na tyle wysoko, aby dotknąć stopy wisielca. Nikomu się nie udaje.

– Nazywam się Sevro au Barca – woła z góry mój przyjaciel. – Jestem Aresem! – Uderza się w pierś. – Zabiłem dziewięćdziesięciu czterech Złotych. Czterdziestu Obsydianów. Stu trzydziestu Szarych tylko ostrzem!

Tłum ryczy z aprobatą, nawet Obsydiani.

– Jupiter wie, ilu jeszcze przy pomocy okrętów, broni maszynowej czy pulsacyjnej. A także przy użyciu głowic jądrowych, noży, ostrych szpikulców... – Sevro teatralnie zawiesza głos.

Tłum tupie głośno.

Sevro znowu uderza się w pierś.

– Jestem Aresem! Jestem też mordercą! – Ujmuje się pod boki. – A co robimy z mordercami?

Tym razem nie dostaje żadnej odpowiedzi.

I wcale jej nie oczekiwał.

Pochyla się, ściąga pętlę jednemu z klęczących Złotych, zakłada sobie na szyję i patrzy w oczy Sefi z obłąkanym, krzywym uśmiechem. A potem przechyla się w tył i spada z kładki.