Grisza #3. Zniszczenie i odnowa

Nie taka wielka epopeja

Autor: Daga 'Tiszka' Brzozowska

Grisza #3. Zniszczenie i odnowa
Ostatni tom trylogii Grisza przynosi dwie rzeczy: rozwiązanie wielkiego konfliktu światła i ciemności oraz wyższy niż w poprzedniej części poziom literacki.

Jak zapewne pamiętacie, Oblężenie i nawałnicę zakończyły: masakra griszów z rozkazu Zmrocza, wielka ucieczka Aliny i jej ocalałych towarzyszy do podziemi pod opieką kapłana Apparata oraz znikniecie księcia Nikołaja. W Zniszczeniu i odnowie akcja przenosi się na kilka tygodni lub miesięcy później: nasza bohaterka jest więziona i szantażowana przez Apparata, który wykorzystuje jej wizerunek jako świętej do sterowania masami, Ravka znajduje się pod panowaniem Zmrocza, a poszukiwania trzeciego amplifikatora stoją w miejscu – Alina i Mal ukrywają jego położenie, by móc samodzielnie znaleźć go po planowanej ucieczce.

Jak widać, trzeci tom serii Grisza obfitować powinien w sporo akcji – i tak też jest. Grupa griszów z Malem i Aliną na czele poszukują żarptaka, z którego kości ma powstać amplifikator, starając się jednocześnie unikać sił Zmrocza, a także odnaleźć Nikołaja. Alina usiłuje przy tym wykorzystać nowe umiejętności przeciwko siłom ciemności, jednocześnie zaś nadal nie wie, który z trzech mężczyzn w jej życiu będzie tym właściwym. Tym razem jednak cała ta bieganina – w sensie fizycznym i emocjonalnym – została przez Leigh Bardugo ujęta w dużo solidniejsze karby niż w części drugiej, więc nie drażni, a Alina nie wypada jak głupia gąska. Domknięcie fabuły trylogii jest nieco sztampowe – zwłaszcza że mamy do czynienia z typowym deus ex machina – ale w sumie pasuje do całości i można mu to wybaczyć 

Jeśli mowa o podsumowaniach, nie można pominąć kilku słów o całości cyklu. Trylogia Grisza byłaby doskonałą fantastyką, gdyby napisał ją bardziej doświadczony autor. Bardugo dopiero startowała jako pisarka i to niestety widać – w kreacji Zmrocza, która momentami jest aż groteskowa (bo żeby podkreślić jego powiązania z ciemnymi mocami, autorka nie tylko nadała mu odpowiednie cechy wyglądu, ale też ubrała na czarno, posadziła na czarnym koniu i nawet imię nadała mu podkreślające tęże mroczność); w niedokończonej kreacji świata przedstawionego, tak barwnie rozpoczętej w Cieniu i kości, w słabym tomie drugim, w którym wyraźnie nie panowała nad tym, co dzieje się z bohaterami i w zbyt dużej liczbie postaci, które wprowadziła w ostatniej części, a które ostatecznie nie były fabularnie uzasadnione.

Ostatecznie jednak trylogia wypada w porządku; jest to sympatyczna lektura, wciągająca i ze sporym potencjałem. Bardugo w trakcie pisania wyrobiła się literacko, co widać w Zniszczeniu... – akcja toczy się gładko, bohaterowie zachowują się dużo logiczniej, a całość zamyka się bezboleśnie. To przyjemna rozrywka, nie najwyższych lotów i zdecydowanie słabsza niż późniejsza Szóstka Wron tej autorki, ale nadal jest całkiem w porządku.