Gorączka Ciboli

Wyboista droga ku gwiazdom

Autor: Michał 'von Trupka' Gola

Gorączka Ciboli
Pierwsza część cyklu Expanse bardzo przypadła mi do gustu, głównie za sprawą świetnej kreacji postaci. Druga zrobiła nieco gorsze wrażenie, trzecia zaś znów zachwyciła. Po lekturze Gorączki Ciboli mogę stwierdzić, że jakość kolejnych tomów z wolna przyjmuje kształt sinusoidy.

Pod koniec Wrót Abaddona Holdenowi udało się (nieco przypadkiem) doprowadzić do otwarcia wrót prowadzących do tysięcy układów gwiezdnych rozsianych po galaktyce. Dla ludzkości rozpoczyna się nowa era rozwoju, której symbolem staje się Ilus – czy też Nowa Ziemia, jak chcą ją nazywać niektórzy – na której to planecie grupa zdesperowanych ludzi zakłada nielegalną kolonię górniczą. Kiedy na miejsce przybywają siły korporacji, której rząd ONZ przyznało prawo do zbadania planety i eksploatowania jej zasobów, szybko rodzi się konflikt. Ziemia i SPZ posyłają na miejsce wspólnie wybranego mediatora, który ma nie dopuścić do dalszego zaogniania sytuacji – a jest nim nie kto inny niż doskonale znany czytelnikowi kapitan Rosynanta. Po przybyciu na miejsce Holden szybko odkrywa, że sytuacja jest o wiele gorsza, niż przypuszczał – a nie pomaga fakt, że nieustannie towarzyszący mu duch Millera cały czas przypomina, że kiedyś żyła tu wielka cywilizacja, którą coś zgładziło.

Gorączka Ciboli nie jest złą powieścią. Fani uniwersum znajdą w niej kolejną porcję starannie wykreowanych postaci i będą mogli obserwować żywe, wiarygodnie ewoluujące stosunki między nimi. Niestety, ma też poważne wady, które nie pozwalają postawić jej na równi z Przebudzeniem lewiatana i Wrotami Abaddona – a najważniejszą z nich jest sposób prowadzenia fabuły.

Duet autorów zaczyna swoją opowieść w sposób naprawdę interesujący. Choć nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Holden został przyszyty do tej fabuły nieco na siłę (z czasem okaże się, że stał za tym głębszy zamysł, jednak nie zaciera to pierwszego wrażenia), to sama sytuacja na Ilusie stanowi ciekawą wariację na temat zgranego motywu, jakim jest grupa niezależnych górników zmagających się z potężną korporacją. Zamiast jasnego podziału na dobrych, uciskanych ciężkim butem ziemskiej firmy kolonistów i złych, chciwych krawaciarzy, dostajemy coś zdecydowanie mniej oczywistego – obie strony mają tu swoje racje, a zachowanie dzikich lokatorów, którzy nie wahają się jako pierwsi sięgnąć po przemoc, odbiera im domyślny status ofiar.

Ten skomplikowany, intrygujący układ sił, z którego Holden ma znaleźć jakieś pokojowe wyjście, szybko jednak przestaje się liczyć. Fabuła czwartego tomu cyklu nie jest bowiem spójną opowieścią, jak było to do tej pory, a raczej ciągiem dygresji. Co i rusz powstają nowe problemy, które jedynie z rzadka są związane z wcześniejszymi akcjami bohaterów, przez co początkowo złożona intryga szybko zbacza na manowce – Ilus nie jest bowiem miejscem tak przyjaznym kolonizacji, jak się z początku wydawało. Niektóre z owych niespodziewanych zagrożeń wydają się być nadmiernie wydumane lub zwyczajnie sztuczne – jak gdyby autorzy uznali, że w powieści jest zbyt mało napięcia i trzeba nieco podgrzać atmosferę jakąś dodatkową tragedią. Co gorsza, kiedy w końcu protagoniści zbiorą się w sobie i zdecydują się rozwiązać centralny problem, który jest źródłem wszystkich pozostałych, przychodzi im to bardzo łatwo – okazuje się więc, że sporej części trudnych sytuacji można było zwyczajnie uniknąć, gdyby Holden potrafił się skupić na celu. Nie mogę powiedzieć, żebym podczas lektury się nudził, jednak taka poszatkowana, niespójna intryga była zdecydowanie mniej satysfakcjonująca w odbiorze, niż w przypadku poprzednich tomów.

Obraz fabuły dodatkowo pogarsza fakt, że o ile początkowo zarysowany przez pisarzy konflikt jest moralnie niejednoznaczną, to na stanowisku szefa ochrony korporacyjnego okrętu obsadzili oni postać żywcem wyciągniętą z listy stereotypów: zimnego, bezwzględnego drania dbającego tylko o interes firmy. Ta niezbyt oryginalna kreacja przynosi powieści wiele szkód. Ów przerysowany czarny charakter nie tylko niweczy cały trud włożony w uczynienie relacji między kolonistami i korporacją nieoczywistą – jego motywacja jest mało wiarygodna, przez co kłody, które rzuca pod nogi Holdenowi i spółce wypadają sztucznie.

Na szczęście pozostałe postacie trzymają zdecydowanie wyższy poziom – jednak opowiadana tu historia nie zawsze daje im się wykazać. O kapitanie Rosynanta nie ma sensu wiele pisać – nie zmienił się zbytnio od poprzedniego tomu, pozostali jednak tworzą interesującą grupę. "Dziki lokator" o swojsko brzmiącym imieniu Basia jest członkiem lokalnego ruchu oporu. By chronić rodzinę, jest gotów na wszystko – niezależnie od tego, co sama rodzina sądzi na ten temat. Obserwowanie jego ewolucji, podczas której zaczyna rozumieć swoje błędy i szkodliwe mechanizmy, które doprowadziły go do sięgnięcia po przemoc, to ciekawe doświadczenie, choć poświęcone mu fragmenty bywają przegadane. Elvi Okoye jest z kolei biolożką pracującą dla korporacji. To kobieta oddana nauce, przypominająca nieco Praksa z Wojny Kalibana, jednak o bardziej urozmaiconej osobowości. Szkoda więc, że sprawia wrażenie dodanej głównie jako nośnik ekspozycji i narzędzie magicznie rozwiązujące sztuczne problemy. Ostatnim z kwartetu jest Havelock, były partner Millera z Ceres, a obecnie członek ochrony korporacyjnego okrętu, zarządzający wszystkim "na górze", podczas gdy jego szef działa na powierzchni planety. Rozdziały mu poświęcone są niestety w dużej mierze wypełniaczem, jednak sama postać porządnego faceta, który musi wykonywać złe rozkazy ma swój urok – a dodatkowego smaczku dodaje fakt, że ów "porządny facet" ma kilka mniej przyjemnych cech charakteru.

Nowy świat z zupełnie nowym biomem dał autorom szansę na popisanie się wyobraźnią. Podobnie jednak, jak to było w tomie trzecim, nie sposób było nie odnieść wrażenia, że lepiej czują się oni z tym, co ludzkie. Obce formy życia nie powalają oryginalnością kreacji, a raczej stanowią wariację na temat istot znanych z Ziemi. Podobnie struktury obcych, których cel jest interesujący, ale wygląd i funkcjonowanie opisano bez polotu.

Gorączka Ciboli to przyzwoita pozycja, ale nie trzyma poziomu nieparzystych części cyklu. Fabuła, choć ma ciekawe momenty, nie powala, a staranna kreacja postaci nie jest dość dobra, by uratować sytuację. Jeżeli doliczyć do tego pozbawione polotu światotwórstwo, otrzymujemy średniaka, którego czyta się przyjemnie i równie szybko się o nim zapomina.